Przejdź do treści
Feliks Krzewiński, Matka Boska Częstochowska, 1944, olej na płótnie, Pahiatua, Nowa Zelandia, fot. Dominik Rozpędowski, wszelkie prawa zastrzeżone
Źródło: Blog podróżniczy Stowarzyszenie "Odra-Niemen"
Fotografia przedstawiająca Polskie ślady w Nowej Zelandii
Pomnik upamiętniający kampus polskich dzieci, 1975, Pahīatua, Nowa Zelandia, fot. Dominik Rozpędowski, wszelkie prawa zastrzeżone
Źródło: Blog podróżniczy Stowarzyszenie "Odra-Niemen"
Fotografia przedstawiająca Polskie ślady w Nowej Zelandii
Kapliczka wyznaczająca dawniej granicę kampusu dzieci, 1945, proj. Tanya Ashen (po odnowieniu), Pahiatua, Nowa Zelandia, wszelkie prawa zastrzeżone
Fotografia przedstawiająca Polskie ślady w Nowej Zelandii
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: POL-001047-P

Polskie ślady w Nowej Zelandii

Identyfikator: POL-001047-P

Polskie ślady w Nowej Zelandii

W Nowej Zelandii w miasteczku Pahīatua znajduje się kapliczka z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej. Wyznaczała ona symboliczną granicę „Małej Polski” stworzonej dla grupy ponad 700 polskich dzieci i ich 105 opiekunów. Pełna udręki tułaczka ze Związku Radzieckiego wiodła przez Iran.
 
Trafiły one tutaj w poszukiwaniu lepszego domu, towarzysząc sybirakom i oddziałom Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR (1941–1942), późniejszym formacjom Armii Polskiej na Wschodzie oraz 2 Korpusowi Polskiemu (zwanemu Armią Andersa).

Polskie dzieci w Pahīatua w Nowej Zelandii
Późnym latem 1944 r. w nowozelandzkiej prasie ukazał się apel przedstawicieli Czerwonego Krzyża o to, aby wszyscy, którzy mogą, przynosili podarunki i słodycze dla dzieci, „które od lat nie miały ani zabawek, ani książek”. Miała to być „wspaniała pomoc w przywróceniu im normalnego, szczęśliwego dzieciństwa po straszliwym niedostatku i strachu, który był ich udziałem od początku wojny”. Ogłoszeń nie trzeba było ponawiać, dary napływały szerokim strumieniem. Mali i więksi polscy wychodźcy znaleźli na antypodach spokojną przystań i jeszcze wiele lat po wojnie wspominali: „Zawsze byliśmy zmarznięci i głodni. Wszędzie były robaki i wszy, a wielu ludzi zmarło z głodu i chorób. […] Wpadliśmy [w Pahīatua – przyp. aut.] w rutynę, w której wiedzieliśmy, że dostaniemy trzy posiłki dziennie i wszystko, co chcemy. Wtedy zaczęliśmy naprawdę regenerować siły”.
 
Ponad 700 dzieci było w większości sierotami pochodzącymi z polskich rodzin sybiraków. Przybyły tutaj po 5‑letniej tułaczce na zaproszenie rządu Nowej Zelandii wraz ze 105 opiekunami. Byli wśród nich ich rodzice, siostry zakonne, duchowny oraz inne osoby. Wszyscy mieli tu znaleźć lepszy dom, a także – jak się później okazało – drugą ojczyznę.
 
Działania Marii Wodzickiej i Kazimierza Antoniego Wodzickiego
Kto wie, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie zaangażowanie hrabiny Marii Wodzickiej „Wodjeeskiej”, żony Kazimierza Antoniego Wodzickiego, wybitnego zoologa, pełniącego funkcję konsula generalnego RP w Nowej Zelandii (1941‒1945). Oboje dużo czasu spędzili z oddziałami Armii Andersa i polskimi wychodźcami.
 
Na statku płynącym do Iranu Wodzicką najbardziej poruszył los dzieci, często osieroconych. Mimo że szlak nadziei, by użyć sformułowania Normana Daviesa, w drodze z syberyjskich łagrów był nadzwyczaj dobrze zorganizowany – nie było to miejsce odpowiednie dla dzieci. Co więcej, wszystkim wydawało się, że obozy dla polskich uchodźców, powstające m.in. w Iranie, Indiach, brytyjskich koloniach w Afryce Wschodniej czy Palestynie, są tylko przejściowe i gdy skończy się wojna, ich mieszkańcy będą mogli powrócić do Polski.
 
Charyzmatyczna Wodzicka przekonała żonę ówczesnego premiera Nowej Zelandii, Janet Fraser, by władze tego kraju zgodziły się przyjąć grupę ponad 700 dzieci wraz z ich opiekunami. Miał w tym celu powstać ośrodek z wykładowym językiem polskim oraz nauką polskich obyczajów i rodzimych tradycji.
 
Matka Boża Częstochowska w Pahīatua
Najmłodsze dzieci umieszczono w miasteczku Pahīatua leżącym w południowej części Wyspy Północnej, na skraju jeziora Wairarapa. Wcześniej był tu obóz dla obywateli państw Osi. Internowanych przeniesiono jednak w inne miejsce, a zabudowania przygotowano na przyjęcie dzieci. „Tu stworzono nam Małą Polskę, ze szkołą, kościołem, opieką lekarską, polskim harcerstwem” – relacjonowała dorosła już uczestniczka. Opiekę duchową nad dziećmi sprawował ksiądz Michał Wilniewczyc, sybirak oraz siostry szarytki – Maria Aleksandrowicz i Anna Tobolska.
 
Symboliczną granicę osady wyznaczała biała grota z figurą Maryi. Wybudowano ją z kamienia, wydobytego z rzeki Mangatainoka i od tamtej pory miejsce to stało się nieformalnym, ale żywym ośrodkiem religijnym. Kiedy po latach kapliczka uległa korozji, w latach 70. XX w. Komitet Pamięci Polskich Dzieci wezwał do opracowania projektu nowego pomnika i przyjął pomysł, który zaproponowała nowozelandzka rzeźbiarka, Tanya Ashken. W nowy monument wkomponowano historyczne pozostałości i do dzisiaj można zobaczyć zdobiącą go polską flagę.
 
Do Nowej Zelandii przybyła także Matka Boża Częstochowska jako obraz z Włoch. Autor dzieła ‒ malarz, więzień łagrów i żołnierz 2 Korpusu ‒ starszy sierżant Feliks Krzewiński stworzył je po wyzwoleniu Loreto latem 1944 r. Kopia ikony Matki Bożej Częstochowskiej trafiła do osady polskich dzieci w Pahīatua wraz z żołnierzami 3 Dywizji Strzelców Karpackich 2 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Zabrali oni obraz na Antypody niczym drogocenną relikwię. Tym samym dołączył on do kilkudziesięciu innych, rozsianych po całym świecie kopii wizerunku Czarnej Madonny.
 
W Nowej Zelandii ikona Matki Bożej Częstochowskiej patronowała podwójnie osieroconym – przez rodziców i kraj – dzieciom oraz ich wychowawcom. Także zatrudnieni w obozie Nowozelandczycy, co ciekawe, często wojenni weterani, uczestniczyli w nabożeństwach czy to pod kapliczką, czy pod maryjną ikoną, którą w 2010 r., w 70. rocznicę deportacji Polaków w głąb ZSRR, Polonusi podarowali tutejszej parafii św. Brygidy. Informuje o tym tablica pamiątkowa przed wejściem do świątyni. Od tego czasu, co roku, 26 sierpnia obchodzona jest uroczystość poświęcona Najświętszej Maryi Pannie Częstochowskiej.
 
Polacy w Nowej Zelandii po drugiej wojnie światowej
Zdrowe, nakarmione i zaopiekowane dzieci miały powrócić z Pahīatua do wolnej Polski, kiedy tylko umilkną złowrogie echa wojny. Tak się jednak nie stało. Obóz zamknięto w latach 1949‒1952 (podawane są rozbieżne daty), kiedy Polska, formalnie niezależna, pozostawała w sowieckiej strefie wpływów. Nie wszyscy uchodźcy chcieli i mogli wrócić do PRL. Część z byłych żołnierzy 2 Korpusu Polskiego (Armii Andersa) postanowiła dołączyć do swoich bliskich w Aotearoa, jak po maorysku zwie się Nowa Zelandia.
 
Kolejne pahīatuańskie podlotki wyrastały na piękną i mądrą młodzież. Kończyły miejscowe szkoły, stawały się częścią już nie tylko polskiej diaspory, lecz także prawowitymi mieszkańcami przyjaznego lądu. Gwarantowało im to też prawo, a premier Fraser powtarzał: „Władze nowozelandzkie zawsze uważały i uważać będą, że polskie dzieci są ich gośćmi w tym kraju. […] Życzeniem naszego rządu jest to, żeby ci młodzi ludzie mieli nieograniczoną wolność wyboru oraz żeby ich wybór był oparty wyłącznie na ich przyszłym szczęściu”.
 
Nie wszystkim taka polityka była w smak. Słychać było też głosy rozżalonych autochtonów, którzy narzekali na zbytnią szczodrość rządzących. W odpowiedzi padał argument, że pobyt polskich dzieci w Nowej Zelandii był w dużej mierze przedsięwzięciem finansowanym ze środków rządu polskiego na uchodźctwie. Pewne jest jednak, że bez życzliwego wsparcia miejscowych, ich serdecznego zaangażowania i pomocy materialnej, nic by się nie udało. A Polacy odwdzięczyli się nowej ojczyźnie, jak umieli najpiękniej. Tu zawierali małżeństwa, także mieszane, tu rodziły się kolejne pokolenia. Wielu byłych wychodźców zostawało uznanymi inżynierami, ekonomistami czy prawnikami. Nigdy jednak nie zapominali ani o kraju urodzenia, ani o Pahīatua’s Little Poland.
 
Kaplica i muzeum polskie w Pahīatua
Po zamknięciu kampusu w Pahīatua utworzono gospodarstwo rolne, a jedyną pamiątką po obecności polskich dzieci w latach wojny jest kamienna kapliczka. Dzisiaj działa tu ośrodek polonijny z niewielkim muzeum, w którym można zobaczyć m.in. makietę obozu i wyszczególnione w planie „ulice” o znajomo brzmiących nazwach, jak choćby Warszawska.
 
W kościele pw. św. Brygidy jest też pamiątkowa tablica, zawieszona w 1969 r. przez dorosłych już mieszkańców obozu, którzy podziękowali w ten sposób za wsparcie udzielone im 25 lat wcześniej.
 
Wśród zielonych, nowozelandzkich traw, w 1975 r. postawiono nietypowy monument, który ma upamiętniać lokalizację kampusu. Wykonana z białego kamienia figura miała przy odpowiednim padaniu promieni słonecznych rzucać cień w kształcie matki trzymającej w ramionach dziecko. Niestety, robotnicy stawiający pomnik nie byli o tym uprzedzeni i zamontowali przygotowaną rzeźbę pod dość przypadkowym kątem. Stąd interpretacja światłocienia pozostaje już tylko w gestii patrzącego.
 
Od opisanych wydarzeń minęło prawie 80 lat i większości wychodźców nie ma już na świecie. Nie dziwi zatem, że wspomnienia tamtych gorzko‑słodkich lat – jedno z dzieci z Pahīatua wspominało, że właśnie w obozie pierwszy raz w życiu skosztowało słodyczy – zacierają się w pamięci. Pozostaje nam jednak wierzyć, że raz uczynione dobro powraca i teraz to być może my będziemy mogli komuś odwdzięczyć się tym samym.
 

Czas powstania:
1942-1975
Twórcy:
Feliks Krzewiński (podgląd), Tanya Ashken
Słowa kluczowe:
rozwiń

Projekty powiązane

1
Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.  Dowiedz się więcej