Przejdź do treści
Vladislao Wenceslao Cap, 1961 r., fot. 1961, domena publiczna
Źródło: El Gráfico
Fotografia przedstawiająca Władek spod Sanoka. „El Polaco” za argentyńskim sterem
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: POL-001687-P

Władek spod Sanoka. „El Polaco” za argentyńskim sterem

Identyfikator: POL-001687-P

Władek spod Sanoka. „El Polaco” za argentyńskim sterem

Piłkarzem był naprawdę solidnym. W defensywie radził sobie na tyle dobrze, że z jego usług korzystali możni argentyńskiej piłki. Trafił też do reprezentacji tego kraju. Ale historia Vladislao (Władysława) Capa nie kończy się wraz z zawodniczym końcem. Bo on został trenerem tamtejszej kadry. On, Polak z pochodzenia! 

Kiedy na początku roku 1974 okazało się, że grupowymi rywalami piłkarskiej reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Niemczech, oprócz Włochów i Haitańczyków, będą Argentyńczycy, mało kto spodziewał się, że starcie to będzie miało imigrancki i mocno sentymentalny wątek. Ale od początku… 

Listy dumnego ojca 

Teodor Cap miał 26 lat, kiedy w 1928 roku wyjechał do Argentyny. Szukał lepszego jutra, bo w czterohektarowym gospodarstwie w rodzinnej Zahutynia pod Sanokiem klepał biedę. W Argentynie trafił do prowincji Chaco, znajdującej się w północnej części kraju, blisko granicy z Paragwajem. Obszar ten znany był głównie z wyrębu lasów i produkcji bawełny. Ale Teodor nie poszedł tą drogą.  

Zatrudnienie znalazł przy budowie kolei. Plany miał takie, że gdy tylko zarobi pieniądze, to wróci do ojczyzny. Rzeczywistość okazała się inna. Polski imigrant poznał w czasie pobytu kobietę. Związał się z nią, a w 1934 roku cieszył się z narodzin pierworodnego syna. Nazwał go Władysław, ale dla Argentyńczyków wymowa tego imienia była zbyt trudna, dlatego był dla nich Vladislao. 

Władysław urodził się Władysław dokładnie 5 lipca 1934 roku w Avellaneda – mieście, które dało Argentyńczykom wielu znakomitych futbolistów. Trzy lata później na świecie pojawił się jego brat, Józek. Chłopcy uwielbiali piłkę nożną. Vladislao był na tyle utalentowany, że mając osiemnaście lat zaczął grać w niewielkim Arsenalu de Lavalol, a następnie, w 1953 roku, trafił do CA Argentino de Quilmes. Już rok później znów zmienił barwy. Tym razem zasilił Racing Club de Avellaneda. I z tym zespołem w roku 1958 zdobył mistrzostwo kraju. Wyczyn ten powtórzył trzy lata później. 

Następnie spędził rok w Huracan. W 1962 roku Cap został graczem River Plate, w którym grał przez trzy sezony, rozegrawszy sześćdziesiąt jeden meczów i strzelając jedną bramkę. Piłkarską karierę zakończył w Velez Sarsfield w 1966. Tyle o występach klubowych. Bo co niezwykłe, syn polskiego imigranta zagrał też w reprezentacji Argentyny! 

Ojciec był niezwykle dumny z syna. Rodzina pozostała w Polsce wspominała, że słał do kraju listy, w których pisał o sukcesach syna. Wspominał też jego wizytę u prezydenta Juana Peróna. W reportażu Ślad zaprowadził do bram Bieszczadów... Rzeszowska „metryka” trenera Argentyny Ladislao Capa, autorstwa Jana Filipowicza, który w styczniu 1974 roku ukazał się w „Nowinach” można było przeczytać: 

„Można mniemać, że dla Teodora Capa, który przez całe swoje życie przebijał się z tym samym chłopskim uporem i wielkich zaszczytów nie dostąpił – fakt przestąpienia progów pałacu prezydenckiego przez syna prostego emigranta był większym wydarzeniem niż dla rozpoczynającego błyskotliwą karierę młodego piłkarza jednego z największych klubów River Plate.” 

Z czasem Vladislao wyrobił sobie taką pozycję, że gra na wysokim poziomie stała się czymś normalnym. Cap otrzymał powołanie do reprezentacji Argentyny., Ba, w 1959 roku był jednym z najważniejszych ogniw zespołu, który sięgnął po mistrzostwo Ameryki Południowej (Copa América). Do tamtego turnieju przystąpiła drużyna przebudowana po mundialowej klęsce w 1958 roku. Jonathan Wilson w książce Aniołowie o brudnych twarzach pisał tak: 

„Na własnym terenie Argentyńczykom bardzo zależało na naprawieniu tego, co zawiodło w Szwecji. Z drużyny, która przegrała z Czechosłowacją, w kadrze na inauguracyjny mecz z Chile ocalało tylko dwóch zawodników.”

Marzenia stały się rzeczywistością. Vladislao zagrał we wszystkich spotkaniach, strzelając debiutancką bramkę w wygranym 3:1 meczu z Paragwajem. Potem przyszło powołanie na mistrzostwa świata w Chile, w 1962 roku. Zagrał w dwóch spotkaniach tamtego turnieju, ale sukcesu nie osiągnął. W sumie w drużynie narodowej rozegrał jedenaście gier, strzelając jednego gola. 

Cap był piłkarzem defensywnym. Na stronie internetowej Racingu, w sekcji poświęconej byłym idolom, możemy przeczytać piłkarską charakterystykę „El Polaco”: 

„Ze środka pola wydawał rozkazy swoim kolegom z drużyny, a można powiedzieć, że całemu zespołowi, dzięki jego szczególnej kombinacji: hartu ducha, wytrwałości, celności i dobrej gry na boisku.” 

Szanowany, odpowiedzialny gracz miał wszelkie zadatki na dobrego trenera. Obrał tę drogę.  

Trener o „wybujałym” temperamencie 

Cap został szkoleniowcem w 1968 roku, kierując klubem Ferrocarril Oeste. Następnie przez rok pracował w Chacarita Juniors , po czym został głównym trenerem Independent. Z tą drużyną Vladislao odniósł swój największy sukces trenerski, zdobywając mistrzostwo Argentyny w 1971 roku.  

Pracy nigdy się nie bał, toteż gdy przyszła oferta z Kolumbii, spakował się i tam wyjechał. Doprowadził swoje Deportivo Cali do wicemistrzostwa kraju w 1972 roku. I przyszła oferta życia. Skontaktowano się z nim i zaproponowano, by objął stery reprezentacyjne. Argentyna czekała na „El Polaco”. 

Kadrę obejmował kilka miesięcy przed mistrzostwami świata w 1974 roku. Nadzieje rodaków, jak zawsze zresztą, były ogromne. Przez dekady w reprezentacji grało wielu świetnych piłkarzy. Tamtejsze zespoły ligowe niezwykle często triumfowały w kontynentalnych rozgrywkach Copa Libertadores. Dość powiedzieć, że od 1960 do 1974 roku do kraju aż ośmiokrotnie przywożono puchar za zwycięstwo.  

Sukcesy generowały oczekiwania. Ale reprezentacji na mistrzostwach świata zupełnie się nie wiodło. Od 1930 roku, kiedy przegrała w finale z Urugwajem, przez kolejne trzydzieści lat, nie potrafiła ugrać niczego. I syn polskiego emigranta był nadzieją na zmianę. 

Po losowaniu mundialowych grup trener Cap i jego rodacy byli optymistami. „Rywale wprawdzie są silni, ale będziemy grali ofensywnie, co powinno przynieść nam sukces” – mówił dziennikarzom. Zapowiedzi to jedno, rzeczywistość – drugie. „El Polaco” trafił do drużyny, która owszem, potrafiła grać w piłkę, ale jej temperament był nieokiełznany. Gazety donosiły o wygórowanych wymaganiach finansowych piłkarzy, niezadowoleniu z hoteli i innych problemach, które co rusz rodziły się w szatni. Trener musiał je rozwiązywać. Przekonywać i motywować. „Kto nie potrafi utrzymać nerwów na wodzy, straci miejsce w drużynie” – straszył tych bardziej krewkich. 

Przed spotkaniem z Polską, premierowym na mistrzostwach, Cap poprowadził kadrę w meczach towarzyskich. Początek miał obiecujący, bo wygrana u siebie z Rumunią (2:1) oraz wyjazdowa z Francją w Paryżu (0:1), były dobrymi prognostykami. Ale potem przyszedł remis z Anglią i druzgocząca porażka z Holandią (1:4). Przed pierwszym gwizdkiem spotkania z reprezentacją swoich przodków Władek Cap mógł mieć mieszane uczucia…  

Polska - Argentyna 

W czwartek, 15 czerwca 1974 roku, w Stuttgarcie sędzia zagwizdał pierwszy raz. Dla Polaków mecz miał znaczenie szczególne, bowiem pierwszy raz od 36 lat zagrali w meczu rangi mistrzowskiej. I start mieli imponujący. Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach wyprowadzili biało-czerwonych na prowadzenie. Vladislao musiał wstrząsnąć zespołem. Próbował, ale koniec końców Argentyna musiała uznać wyższość Polski. Wynik 3:2 był sporą niespodzianką, choć czas pokazał, że piłkarze Kazimierza Górskiego, byli wówczas w znakomitej dyspozycji.   

Po spotkaniu trenerzy udali się na konferencję prasową. Pierwszy przyszedł Cap. Przygnębiony, nie miał wielkiej ochoty na udzielanie odpowiedzi. Mówił lapidarnie, ale konkretnie. Dla niego Polacy byli zespołem, który w pierwszej połowie nie pozwolił na wiele jego piłkarzom. Zespołem, którego główną siłą był kolektyw.  

Trener Górski wspomniał za to o dziwnym zachowaniu rywali: 

„Argentyńczycy zachowywali się przed meczem dość dziwnie. Kiedy wychodziliśmy z szatni na boisko śpiewali jakieś taneczne melodie, podskakiwali, niemal tańczyli. Sprawiało to wrażenie, że wprowadzają się w swoisty trans. To chyba był, specyficzny doping i chęć zdeprymowania nas. W przerwie i po meczu zachowywali się już zupełnie inaczej.”

W tym samym czasie w rejonach, z których pochodził argentyński szkoleniowiec, w Sanoku i Zagórzu, po pięćdziesięciu latach, pierwszy raz rodzinę odwiedził Teodor Cap. „Nowiny” nie zapomniały o tym poinformować: 

„Przebywa w «starym kraju» od tygodnia u swojego brata i jak wszyscy, z wielkim zainteresowaniem oczekiwał meczu Argentyna – Polska.”

Ojciec Władysława nie chciał lub nie mógł udzielić komentarza po spotkaniu. Wolał spędzić czas z dawno niewidzianymi bliskimi. 

Argentyna i Polska awansowały dalej. Tyle że w kolejnej rundzie gracze z Ameryki Południowej nie sprostali rywalom i wrócili do domów. Znów zawiedli. Na dodatek w trakcie mundialu zmarł Juan Perón, wieloletni prezydent kraju. Jego wystawione na widok publiczny ciało puchło. Krytycy, a tych nie brakowało, mówili, że podobnie jak argentyńska gospodarka czy sport. Polacy zajęli trzecie miejsce na świecie. Po mundialu Vladislao Cap stracił posadę selekcjonera. 

Pracował jednak nadal. Zasiadał na ławce trenerskiej drużyn ekwadorskich i kolumbijskich. Na początku 1982 roku przejął argentyńskiego giganta, Bocę. Przygodę tę zakończył 9 maja 1982, by dwa dni później przenieść się do River Plate, opuszczając swój poprzedni zespół z własnej woli. To było wydarzenie bez precedensu. Podejrzewano nawet, że z nowym zespołem związał się już wcześniej, oszukując tym całą Bocę. Stał się pierwszym trenerem, który porzucił jednego argentyńskiego giganta dla innego.  

Z River Plate nie związał się na długo. Życie znów napisało niespodziewany scenariusz. Syn polskiego emigranta trafił do szpitala. Płuca nie były wydolne. Zmarł po dziesięciu dniach pobytu, 14 września 1982 roku. Długo uważano go za najlepszego piłkarza polskiego pochodzenia, który grał w kadrze Argentyny. Dopiero wiele lat później palmę pierwszeństwa zaczął zabierać mu Paolo Dybala. 

Osoby powiązane:
Bibliografia uzupełniająca:

1. Filipowicz J., Ślad zaprowadził do bram Bieszczadów... Rzeszowska „metryka” trenera Argentyny Ladislao Capa, „Nowiny-Stadion”, nNr 3 z 21 stycznia 1974.

2. Wilson J., Aniołowie o brudnych twarzach. Piłkarska historia Argentyny, Kraków 2018. 

3. "Stadion. Nowiny", nr 1/1974.

4. „Gazeta Krakowska”. 1974, nr 142 (17 VI).

5. Radość i zmartwienie, [w:] „"Stadion. Nowiny”", nr 24.

6. https://www.racingclub.com.ar/idolos/vladislao-cap [dostęp: 24.11.2023]

 

Opracowanie:
Tomasz Sowa
rozwiń

Projekty powiązane

1
Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.  Dowiedz się więcej