Przejdź do treści
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: POL-001928-P

W pogoni za lepszym jutrem. Losy szczypiornistki Barbary Krefft-Wenzl

Identyfikator: POL-001928-P

W pogoni za lepszym jutrem. Losy szczypiornistki Barbary Krefft-Wenzl

Losy szczypiornistki Barbary Krefft-Wenzl, to gotowy scenariusz na film. Młoda, zdolna piłkarka ręczna, uznawana za jedną z najlepszych na polskich parkietach zdecydowała się zostać w RFN. Wydawało się, że ma wszystko. Ale zdecydowała się wysiąść z drużynowego autobusu i już nigdy do niego nie wróciła…

Sierpień roku 1982. Do zmagań ligowych polskich szczypiornistek został ledwie tydzień. Mistrzynie kraju z AKS Chorzów uchodziły za faworytki rywalizacji. Na finiszu ostatniego sezonu wyprzedziły przecież AZS Wrocław o pięć, a Ruch Chorzów aż o jedenaście punktów. „Zielone Koniczynki” wówczas miały mocny i wyrównany skład.

Drużyna wybrała się na turniej do Holandii. Klubowy autokar przejeżdżał przez kolejne miasta Republiki Federalnej Niemiec. Bo odnoszący sukcesy sportowcy mieli w PRL-u tę możliwość. Otrzymywali stosowne pozwolenia na zagraniczne eskapady. Dzięki temu widzieli różnice, dzielące dwa polityczne światy. A sport był przecież narzędziem propagandowym. Ewentualne zwycięstwa nad zespołami z zachodu często przedstawiano jako polityczny skalp. Ale o porażkach, albo - co gorsza - ucieczkach bohaterów trybun zbyt dużo nie mówiono.

Snajperka przez duże „S”
Chorzowianki jechały do Sittard. W zachodnich Niemczech szczypiornistki wysiadły z autobusu, jedna z opowieści mówi, że miały czas na toaletę. Ewa Adamska, Krystyna Korzeczek, Dorota Kozielska i Barbara Krefft już do niego nie wróciły. Zostały. Najgłośniej było o tej ostatniej. Bo była młoda, utalentowana i niezwykle bramkostrzelna.

Na świat przyszła 14 czerwca 1959 roku w Gdańsku. Sport pasjonował ją od dziecka, dlatego, gdy tylko pojawiła się możliwość nauki w klasie sportowej, skorzystała. Nauczyciel wychowania fizycznego, Henryk Pudlis, dostrzegł jej predyspozycje i wysłał na treningi piłki ręcznej. W barwach AZS Gdańsk Barbara zadebiutowała w roku 1973, mając ledwie czternaście lat!

„Gram w ręczną, bo to lubię. A czy jestem taka dobra?! Jest to na pewno trudna dyscyplina. Potrzebna jest wysoka sprawność ogólna i wytrzymałość, zaś przede wszystkim zwinność i skoczność. Poza tym umiejętności zagrywania piłką. Trening jest mozolny. Składa się przecież z wielu diametralnie od siebie różniących się ćwiczeń” - mówiła w jednym z wywiadów.

Trzy lata później było o niej głośno. W mistrzostwach Polski juniorek piekielnie zdolne pokolenie gdańszczanek pokonało w finale, po dogrywce, szczypiornistki AZS Wrocław. Tamten turniej tylko udowodnił, że Barbara jest urodzoną snajperką. Rzuciła 27 bramek, czym istotnie przyczyniła się do wywalczenia tytułu.

I szybko dostrzegli ją trenerzy reprezentacji. Najpierw młodzieżowej, w szeregach której wywalczyła choćby piątą lokatę na młodzieżowych mistrzostwach globu w Bukareszcie. W listopadzie 1977, po bardzo dobrym występie w Pucharze Śląska, który był jej seniorskim debiutem, przyszło powołanie na mistrzostwa świata grupy B. Biało-Czerwone wywalczyły awans do grupy A. W 1978 roku na mistrzostwach świata w Czechosłowacji Polki zaczęły dobrze, od wygranych z Kanadą i RFN. Ale kolejne przeciwniczki były już poza zasięgiem.

Turniej ten był przepustką do igrzysk olimpijskich. Nie udało się awansować, bo kwalifikację uzyskiwało pięć ekip, a Polki były szóste… Ale specjaliści twierdzili, że nad Wisłą rośnie drużyna przyszłości. A najlepszą z tej grupy wydawała się być właśnie Barbara Krefft, zdobywczyni 23 goli. Nawet po przegranych grach, przykładowo z Jugosławią, gdańską snajperkę chwalono. „Dziennik Bałtycki” relacjonował po meczu:

„W zespole polskim bardzo dobre spotkanie rozegrała gdańszczanka - Barbara Krefft. Jednak sama nie mogła przeważać szali zwycięstwa na korzyść naszego zespołu”.

W ciągu pięciu lat gry (1977-1982) Barbara zagrała 108 meczów z orzełkiem na piersi. Rzuciła około 300 bramek. O skali jej talentu niech świadczy fakt, że sto gier w kadrze zaliczyła bardzo szybko. Do momentu, w którym Krefft pojawiła się w reprezentacji Anna Kostowska, Zofia Łowczyńska czy Gabriela Deda też zaliczyły „setkę”, ale potrzebowały na to o wiele więcej czasu.

Nazywano ją „Klempelem w spódnicy”. Pseudonim nadano od nazwiska niespotykanie bramkostrzelnego szczypiornisty, Józefa, legendy polskiej piłki ręcznej. I w przypadku Barbary nie było w tym krzty przesady! Bo ona strzelała naprawdę dużo. Jej znakiem rozpoznawczym były rzuty z wyskoku. Do tego dysponowała dużą siłą, a posyłane w kierunku bramki przeciwniczek strzały, były niczym pociski. Dlatego zdobywała tytuły „królowej strzelczyń” ligi. Ba, w sezonie 1979/1980, grając tylko w połowie spotkań (przez dyskwalifikację po transferze), ciągle utrzymywała się w czubie klasyfikacji najskuteczniejszych zawodniczek. Sama przyznawała jednak, że były mankamenty, nad którymi musiała pracować. Ot, choćby gra w defensywie.

Transfer wielu szans
W 1980 roku zmieniła barwy klubowe. Wybrała AKS Chorzów. Transfer zawodniczki tego kalibru wywołał duże zainteresowanie. I był szeroko komentowany. Bo jej gdański zespół miał trudny okres. Spadł z najwyższej ligi. Jedna z jej koleżanek powiedziała redaktorowi „Wieczoru Wybrzeża”:

„Nie mam pretensji do Basi Krefft, że zdecydował się opuścić zespół. Mam do niej pretensje o to, że zdecydowała się to uczynić - w tym jak sądzę - wyjątkowo dla zespołu nieodpowiednim momencie”.

Tyle że taka szczypiornistka zwyczajnie nie zasługiwała na to, by grać w drugiej lidze. A że za granicę wyjechać nie mogła, to postanowiła wykorzystać szansę jaką przyniósł los. „Koniczynki” z Chorzowa miały mistrzowskie aspiracje. Do tego działacze oferowali dobre warunki bytowe. Barbara wyjechała na Górny Śląsk.

I to był strzał w dziesiątkę! Szczypiornistki AKS-u, z nią w składzie, dwukrotnie wygrały ligę (1981, 1982), bijąc się o tytuł z sąsiadkami zza miedzy, Ruchem. Do tego doszedł medal brązowy z 1980 roku i Puchar Polski (1981). Barbara strzelała jak na zawołanie, notując nawet średnią 8,39 gola na mecz. Trener Cybulski ustawiał ją na kilku pozycjach. Dla niej nie było różnicy.

„Bo do każdego meczu podchodzę poważnie i staram się grać zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami trenera. Nie mam też ulubionych koleżanek, z którymi gra mi się dobrze, a z innymi źle. Mogę grać w każdym zestawieniu. Obojętnie też na jakiej pozycji rzucam. Rzecz w tym, by zagranie było celne i w tempie” - mówiła.

Gdy w sierpniu 1982 roku wsiadała do autokaru, wyjeżdżającego do Holandii, była gwiazdą piłki ręcznej. Redaktorzy poświęcali jej kolejne kolumny. I nagle, gdy nie wróciła do kraju, jakby wyrwano ją z kibicowskiej świadomości.

Od zera do kadry
Pozostanie sportowca w którymś z zachodnioeuropejskich państw w czasach Polski Ludowej nie było zjawiskiem osobliwym. Przed i po Barbarze Krefft na takie kroki decydowało się kilku. Niemal każdy zaczynał „od zera”.

Losami zdolnej 23-latki z Polski zainteresowali się dziennikarze „Der Spigel”. W dużym artykule z 1985 roku zatytułowanym „Upadek moralności”, opisali, jak wyglądała jej historia w RFN. Najpierw trafiła więc do obozu przejściowego, skąd przeniosła się, pakując kilka swoich rzeczy do plastikowej torby, do Hesji. Potem trafiła do TV Lützellinden, zespołu z niewielkiej miejscowości. Po sześciu tygodniach otrzymała niemieckie obywatelstwo, gdyż wykazała, że jeden z jej przodków był Niemcem. Dzięki temu mogła grać na niemieckich parkietach. Potem znalazła zatrudnienie w urzędzie pracy w Giessen. I męża, też szczypiornistę z ligi regionalnej, Karla-Heinza Wenzla.

W Polsce o niej nie pisano. A jeśli już, to tyle, że na zachodzie przebywa nielegalnie. Wymazywano ją z pamięci, jak wielu, którzy zdecydowali się uciec. Później trafiły do niej koleżanki, już za zgodą rodzimej federacji, choć nie bez problemów. „Der Spigel” w tym samym artykule opisywał:

„Podobno w liczącym 1700 mieszkańców Lützellinden atrakcyjność Polaków nie ma sobie równych: Barbara Garleja i Ilona Nawa to już dwie kolejne reprezentantki Polski w kadrze wicemistrzów Polski. Choć opuściły kraj legalnie, ich związek piłki ręcznej zebrał za każdego z zawodników po 10 000 marek w ramach opłaty za transfer, a także koszulki, buty sportowe i maszyny do pisania”.

W Lützellinden Barbara stała się liderką z prawdziwego zdarzenia. Podtrzymała niespotykaną skuteczność, prowadząc zespół do dwóch krajowych mistrzostw - w 1988 i 1989 roku. Kilkukrotnie zagrała też w reprezentacji Niemiec. I ułożyła sobie życie prywatne. Doczekała dwóch córek, Lindy i Julii. Pierwsza grała w piłkę ręczną na wysokim poziomie. Druga też, i to z jeszcze większym powodzeniem, poszła w ślady mamy, grając dla juniorskich reprezentacji Niemiec. Dziś Barbara mieszka w Huettenbergu nieopodal Giessen. Cieszy się życiem i wnukami. I odwiedza Polskę, Gdańsk i koleżanki z boiska.

 

Osoby powiązane:
Bibliografia i archiwalia:
  • H. Marzec, „Bomby z prawej ręki” w: „Trybuna Robotnicza”, nr 277/1981, 8.
  • „Polski przegrały z Jugosławią” w: Dziennik Bałtycki, 1978, nr 277, 2.
  • „Wieczór Wybrzeża”, 1980, nr 95, 6.
  • „Upadek moralności” w: „Der Spigel”, nr 41/1985.
Opracowanie:
Tomasz Sowa
rozwiń

Projekty powiązane

1
Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.  Dowiedz się więcej