Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: POL-001688-P

Zagraniczne sukcesy polskich sportowców w okresie międzywojennym

Identyfikator: POL-001688-P

Zagraniczne sukcesy polskich sportowców w okresie międzywojennym

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w kraju rozwijały się wszystkie dziedziny życia. Sport również. I to na tyle, że w kolejnych dwudziestu latach kibice doczekali kilku zagranicznych sukcesów. 

Dwa futbolowe bratanki 

Po 123 latach niewoli w 1918 roku Polska odzyskała suwerenność. Sportowcy w końcu mogli startować pod biało-czerwoną flagą. Szansę tę dawały też tworzone związki sportowe. Ten futbolowy powstał 21 grudnia 1919 roku w Warszawie. Jednym z pierwszych założeń PZPN-u było wysłanie piłkarskiej reprezentacji na Igrzyska VII Olimpiady w Antwerpii, w roku 1920. Wyselekcjonowani zawodnicy przygotowywali się do startu, ale w pewnym momencie sport zszedł na dalszy plan. Ze wschodu w kierunku Warszawy kroczyła bowiem armia radziecka. Niedawno odzyskanej niepodległości trzeba było bronić.  

Dopiero gdy wojna z bolszewikami dobiegła końca, znów powrócono do koncepcji meczów międzynarodowych. Polacy proponowali spotkanie Austriakom, ale ci nie odpowiedzieli na wysyłane listy. Za to zaproszenie wysłali Węgrzy i termin ustalono na 18 grudnia 1921 roku. 

Za skład reprezentacji odpowiadali Józef Szkolnikowski z Wydziału Gier PZPN i trener Cracovii, Imre Pozsonym. Na przełomie listopada i grudnia kadra rozegrała mecze kontrolne. A potem, 16 grudnia 1921 roku, Polacy wsiedli do pociągu i pojechali do Węgier. Podróż trwała ponad trzydzieści godzin. 

Miejscem meczu był Hungária körúti stadion w Budapeszcie. O 13:50 rozpoczęła się gra. I gospodarze przeważali. Górowali nad Polakami taktycznie i technicznie. W 18. minucie Szabó zdobył bramkę, jak się później okazało jedyną tamtego dnia. Wielkim gestem wykazał się za to Wacław Kuchar, który w pierwszej połowie mógł doprowadzić do remisu, ale zamiast strzelać na pustą bramkę, podbiegł do trafionego wcześniej piłką węgierskiego bramkarza, by mu pomóc. W drugiej części trwały ataki gospodarzy, lecz świetnie w bramce polskiej spisywał się Jan Loth. 

Mimo porażki na boisku doceniano postawę Polaków. Doktor Henryk Leser pisał w „Tygodniku Sportowym”: 

„A więc. Nie dorównujemy jeszcze zagranicy. Wielu jeszcze rzeczy musimy się nauczyć, cierpliwie i energicznie nad sobą pracować. — Nie mamy jednak zupełnie powodu do niezadowolenia. Przeciwnie za naszą dotychczasową pracę, dla naszego obecnego poziomu — wynik ten jest dobry, jest sukcesem”.

Dlaczego przegrany mecz znalazł się wśród sukcesów sportu polskiego w dwudziestoleciu międzywojennym? Bo było to spotkanie nasączone symboliką. Oto Polacy, po dekadach spędzonych pod zaborami, wyszli na zagraniczny stadion w narodowych barwach, walcząc w sporcie, który już wtedy był jednym z najpopularniejszych na świecie.  

Francja. Rok 1924 

Podobne znaczenie miał start reprezentacji Polski na igrzyskach olimpijskich w roku 1924. Najpierw, w styczniu, rozpoczął się Międzynarodowy Tydzień Sportów Zimowych, oficjalnie uznawany przez MKOl za I Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Polacy pojawili się na tym wydarzeniu. Sukcesów natury sportowej co prawda nie odnieśli. Pierwszy raz jednak zaprezentowali światu swoje umiejętności na śniegu i lodzie. Co ciekawe, polskim chorążym został dziennikarz, Kazimierz Smogorzewski. Stało się tak, ponieważ nasi sportowcy spóźnili się na uroczyste otwarcie. 

Kilka tygodni później, 4 maja 1924 roku, rozpoczęły się w Paryżu VIII Letnie Igrzyska Olimpijskie, na których zadebiutowała 81-osobowa reprezentacja Polski. Kadrę stanowili głównie mężczyźni. Jeden tylko był wyjątek – szpadzistka Wanda Dubieńska. Pierwszy raz w historii na letnie olimpijskie salony biało-czerwony sztandar wniósł lekkoatleta Sławosz Szydłowski. Niemniej wyjazd Polaków stałby pod dużym znakiem zapytania, gdyby nie publiczna zbiórka pieniędzy. To rodacy, często kibice czy działacze, szukali środków, by olimpijczycy mogli przystąpić do rywalizacji. 

A ta okazała się historyczna. W paryskich igrzyskach biało-czerwoni zdobyli dwa medale. Srebrny przypadła drużynie kolarzy torowych w wyścigu torowym na dochodzenie. 27 lipca 1924 roku na Stadion Vélodrome de Vincennes, Józef Lange, Jan Łazarski, Tomasz Stankiewicz i Franciszek Szymczyk czuli się wybornie. W drodze do finału pokonali kolarskie potęgi: Belgów i Francuzów. W decydującym o złotym medalu wyścigu pojechali jakby luźniej, mając świadomość, że i tak medal zdobędą. Włosi dużo mocniej się postarali i koniec końców pokonali Polaków. O osiem sekund. 

Tego samego dnia porucznik Adam Królikiewicz na Picadorze w jeździeckim konkursie skoków zdobył brązowy medal. Do dzisiaj trwają dyskusje, który krążek był tym pierwszym. Utarło się, że ten wywalczony przez kolarzy. Nie brakuje jednak głosów, że to właśnie Królikiewicz mógł być pierwszym polskim medalistą olimpijskim. W obu dyscyplinach rywalizowano przecież o podobnej porze… 

Złota Halina 

Był 31 lipca 1928 roku, kiedy najlepsze dyskobolki świata stanęły do boju o mistrzostwo olimpijskie. Na Olympisch Stadion w Amsterdamie faworytką była Polka, Halina Konopacka. Urodzona w 26 lutego 1900 roku w Rawie Mazowieckiej sportsmenka wygrywała dotychczas wszystkie zawody w swojej konkurencji. W stolicy Holandii, gdzie pierwszy raz w dziejach olimpizmu startowały kobiety, Konopacka mogła przegrać tylko sama ze sobą. 

Zawody rozpoczęły się od rzutów w dwóch grupach. Aby awansować do finału, należało uzyskać odległość minimum 35-metrową. Polka zadanie to wykonała bez problemu. W decydujących próbach weszła na jeszcze wyższy poziom. W jednej z nich pobiła nawet rekord świata (39,62 m) i wywalczyła pierwsze złoto olimpijskie dla Polski. Po konkursie mówiła: 

„Zwyciężyłam i nie miałam siły cieszyć się ze swego zwycięstwa. Widziałam, jak cieszą się wszyscy wokół mnie. Oszałamiały minie serdeczne uściski dłoni, zewsząd płynące objawy sympatii swoich i obcych i te powodzie kwiatów, kwiatów…”.

Trzy lata później złota medalistka olimpijska wycofała się ze sportu. Pojawiała się za to na salonach, pisała wiersze i malowała obrazy. W 1939 roku pomagała mężowi Ignacemu Matuszewskiemu przy ewakuacji złota Banku Polskiego. Zmarła 28 stycznia 1989 w Daytona Beach w Stanach Zjednoczonych. 

Staszka i Janusz 

Cztery lata później reprezentacja olimpijska wyjechała do Los Angeles. Jeszcze przed igrzyskami sporo zamieszania wywołała Stanisława Walasiewicz, która swoją przygodę z bieganiem rozpoczęła w Stanach Zjednoczonych, do których wyemigrowała wraz z rodziną w 1912 roku. Walasiewiczówna postanowiła, że będzie startować dla kraju swoich przodków. Amerykańska opinia publiczna decyzją tą była zbulwersowana. A potem zaatakowała biegaczkę, sugerując, że nie jest kobietą. Skąd ta ofensywa medialna? 

Bo Walasiewiczówna nie była pierwszą lepszą sprinterką. Na bieżniach biegała naprawdę szybko, a na tej w Los Angeles, nie pozostawiła rywalkom złudzeń, zwyciężając w finale 100 m. „Gazeta Lwowska” tak opisała historyczny bieg: 

„Walasiewiczówna zatriumfowała  na Olimpjadzie w Los  Angeles, zwyciężając w biegu na 100 m. w czasie 11.9  sek., co równa się nowemu rekordowi świata i olimpijskiemu. Walasiewiczówna, która wystąpiła po raz pierwszy pod właściwem nazwiskiem, a nie, jak dotychczas, „Stella Welsh, stoczyła zaciętą walkę w powyższym biegu z zawodniczką kanadyjską Stricke, którą wyprzedziła na finishu o 30  cm.”. 

Drugim bohaterem nielicznej tamtej polskiej ekspedycji był Janusz Kusociński. Ten długodystansowy biegacz wystartował w biegu na 10  000 m, 31 lipca 1932 roku na Los Angeles Memorial Coliseum. „Kusy” był wtedy jednym z najpopularniejszych sportowców w Polsce oraz  z nadzieją olimpijską. W Stanach Zjednoczonych spełnił oczekiwania. Ale nie bez kłopotów. 

Polak wygrał, bijąc przy okazji rekord świata (30:11,4). Zakończył też olimpijską dominację Finów w tej konkurencji, która trwała od 1920 roku. Ale wszystko to okupił poważnym urazem stopy, który wykluczył go z rywalizacji na dystansie dwukrotnie krótszym. W prasie zachwycano się tym triumfem. „Ilustrowany Kuryer Codzienny” tak pisał: 

„Zwycięstwo Kusocińskiego jest znakomitą propagandą Polski, tem więcej, że dokonało się na oczach tłumów Polonji amerykańskiej, patrzącej z dumą i niepokojem zarazem na przedstawicieli naszego sportu. Sukces Kusocińskiego jest sukcesem potrójnym: sukcesem wobec świata, Polonji amerykańskiej i samej Polski.”

Mistrz olimpijski z Los Angeles okazał się nie tylko wybitnym sportowcem, ale i patriotą. Zginął w 1940 roku w Palmirach, zatrzymany i przesłuchiwany wcześniej przez gestapowców. 

Jadwiga, wicemistrzyni 

Współcześnie wielką gwiazdą międzynarodowych kortów jest Iga Świątek. Kilka lat temu nieźle poczynała sobie Agnieszka Radwańska. Przed wybuchem II wojny światowej Polacy również mieli kobietę, która bajecznie władała tenisową rakietą. Nazywała się Jadwiga Jędrzejowska. Urodziła się w Krakowie w 1912 roku. Choć tenis uchodził wówczas za sport elitarny, to pochodząca z robotniczej rodziny Jadzia wdrapała się do absolutnej czołówki.  

Na początku lipca 1937 roku Jędrzejowska zagrała w finale niezwykle prestiżowego – do dziś zresztą – turnieju na kortach Wimbledonu. Polka, po niespotykanie emocjonującym starciu, musiała uznać wyższość Brytyjki, Dorothy Round. Spotkanie było niezwykle wyrównane, ale w końcowych fragmentach trzeciego seta, przy stanie 5:5, Polkę zjadły nerwy. Ostatecznie przegrała tego seta i cały mecz. W kraju, mimo porażki i tak mówiono o wielkim wyczynie krakowianki. Nie pierwszym i nie ostatnim. Po tamtym turnieju, w trakcie bankietu, Jadwigę zaczepiali dziennikarze. Pytali o przyczyny przegranej: 

„Zgubiły mnie nerwy. W decydującym momencie załamałam się. Nie potrafiłam utrzymać ostrego tempa, które sama narzuciłam. A poza tem te doublefaulty! Osiem w jednym meczu! To chyba najlepiej pokazuje moje zdenerwowanie. Duży procent niepowodzenia mego przypisuję również temu, iż nigdy przedtem z Round nie grałam. Mam tuż takiego pecha, iż zawsze przegrywam pierwsze spotkanie z dobrą tenisistką”4 – opowiadała wicemistrzyni. 

Jadwiga Jędrzejowska była prawdziwą, międzywojenną ambasadorką polskiego sportu. 

Wicemistrz, który był mistrzem 

Skoki narciarskie w międzywojniu były sportem bardzo popularnym i chętnie oglądanym. Dość powiedzieć, że Polacy dwukrotnie organizowali w tym czasie mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym (1929 i 1939). W 1938 roku ten zimowy sport święcił jeden z największych triumfów w historii. Stanisław Marusarz, wszechstronny narciarz zwany „Dziadkiem”, wywalczył srebrny medal mistrzostw świata w fińskim Lahti. Twierdzono jednak, że miał wygrać. I że go zwyczajnie oszukano.  

27 lutego 1938 r. na skoczni Salpausselkä w Lahti to Marusarz lądował najdalej. W dwóch próbach skoczył w sumie o 5,5 metra dalej niż Norweg Asbjørn Ruud, jeden z trójki genialnych braci. Kibice wokół skoczni zgotowali mu owację. Sędziowie zaś… oczekiwanie. Bo ostateczne rozstrzygnięcia przeciągały się. Do zawodników trafiły dopiero wieczorem. „Przegląd Sportowy”:  

„Długo, bardzo długo, bo do 20-tej wieczorem czekaliśmy na wynik obrad sędziowskich. Okazuje się, że Ruud uzyskał o tyle lepsze noty stylowe, że nadrobił 5,5 m długości Staszka i jest pierwszy z różnicą 0.3 punktu. 

Podaliśmy noty sędziów tak, jak zostały ogłoszone. Wstrzymujemy się od dyskutowania i komentarzy. Jestem jednak głęboko przekonany, że najlepszym skoczkniem w tym konkursie był Stanisław Marusarz. Może i Ruud czy Andersen skakali eleganciej od niego, może i Bradl prowadzi równiej narty. Wszystko to możliwe. Niemniej jednak Staszek Marusarz osiągając formalnie wicemistrzostwo – moralnie mistrzostwo świata, staną u zenitu swej kariery i wysunął narciarstwo polskie na nieosiągalne dotychczas wyżyny.” 

Z relacji, które się zachowały, nawet wygrany Norweg, miał mieszane uczucia po ogłoszeniu wyników. Mimo to, sukces Marusarza był niewątpliwie ukoronowaniem przedwojennych starań narciarzy. 

Bibliografia uzupełniająca:

1. Gdy klamka zapadła, „Przegląd Sportowy”. r. 17, 1937, nr 53. 

2. Konopacka H., List z Amsterdamu w: Stadion, nr 33, rok 1928.

3. Leser H., Zdobycie drogi na Zachód, „Tygodnik Sportowy: organ niezależny dla wychowania fizycznego młodzieży”, 1921, nr 33.

4. Zwycięstwo Kusocińskiego zwycięstwem Polski, „Ilustrowany Kuryer Codzienny”. 1932, nr 213 (3 VIII) –- 3/30.

Opracowanie:
Tomasz Sowa
rozwiń

Projekty powiązane

1
  • Katalog poloników Zobacz