Stanisława Walasiewicz w trakcie II Mistrzostw Europy w Lekkoatletyce (dla kobiet) w Wiedniu w 1938 r., fot. 1938, domena publiczna
Źródło: Wikimedia Commons
Fotografia przedstawiająca Niejasności Staszki. Historia Stanisławy Walasiewiczówny
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: POL-001946-P

Niejasności Staszki. Historia Stanisławy Walasiewiczówny

Identyfikator: POL-001946-P

Niejasności Staszki. Historia Stanisławy Walasiewiczówny

Stanisława Walasiewiczówna została mistrzynią olimpijską w biegu na 100 metrów w Los Angeles, w roku 1932. Jeszcze przed igrzyskami nie wiadomo było, w barwach jakiego państwa tam pobiegnie. Wybór Polski wzbudził w USA kontrowersje. Nie pierwsze i nie ostatnie związane z jej osobą…

Był późny wieczór 4 grudnia 1980 roku. Na parkingu w pobliżu sklepu w południowowschodniej części Cleveland znaleziono postrzeloną kobietę. Po przewiezieniu do szpitala medycy stwierdzili zgon. Zmarłą była Stanisława Walasiewicz, złota medalistka olimpijska z 1932 roku.

„Zwłoki Walasiewiczówny znaleziono na parkingu wielobranżowego sklepu, położonego w południowowschodniej części Cleveland. Morderca działał w celach rabunkowych. Obydwie torby ofiary były całkowicie opróżnione z zawartości” - informował polonijny „Dziennik Związkowy”, a wiadomość ta wywołała szok wśród miejscowych.

Zagadki Staszki
Kilka dni później odbył się pogrzeb. Przyszło blisko 400 osób, chcących złożyć hołd wybitnej lekkoatletce. Tej samej, która na stadionach wywalczyła prawie pięć tysięcy różnego rodzaju medali, dyplomów i odznaczeń. Walasiewiczówna spoczęła na Calvary Cemetery w Cleveland. Pozostawiła po sobie nie tylko tytuły. Były też zagadki…

Pierwszą wiązała się z dniem jej śmierci. Szukano mordercy. Redakcje gazet wyłożyły nawet pięć tysięcy dolarów, które miały być nagrodą za informacje, które mogły pomóc w śledztwie. Sprawę potraktowano priorytetowo i sprawców schwytano. Wtedy, 4 grudnia na parkingu, do Stanisławy podeszli Donald Cassidy i Rick Clark. Mieli pistolet, którym chcieli sterroryzować kobietą. A ona zamiast się poddać, zaczęła walczyć. I w tym ferworze Cassidy oddał strzał. Okazało się, że śmiertelny.

Drugą zagadką, którą można było rozwiązać już po jej śmierci, była ta związana z płcią Staszki. Od lat zarzucano jej, że nie jest kobietą. Mówiono, że powinna zwrócić najcenniejsze zdobycze. I nadarzyła się okazja na weryfikację. Wedle amerykańskiego prawa, po zgonie, który nie nastąpił naturalnie, przeprowadza się sekcję zwłok. Walasiewiczówna została jej poddana. Po przeprowadzeniu okazało się, że była osobą interpłciową, mającą nie w pełni rozwinięte żeńskie i męskie narządy płciowe. A do tego posiadała chromosom Y. Wyniki te wywołały burzę. Sugerowano, by wymazać z kobiecych tabel jej rezultaty i medale. Nawet te olimpijskie. A jednak, Międzynarodowy Komitet Olimpijski i Międzynarodowa Federacja Lekkiej Atletyki do dzisiaj tego nie zrobiły.

Będziesz Walsh!
Ojciec pochodził spod Brodnicy. Mama spod Rypina. A córka urodziła się w Wierzchowni. Był 3 kwietnia 1911 roku, kiedy państwo Walasiewicz powitali na świecie Staszkę. Czasy były ciężkie. W pogoni za lepszym jutrem, jeszcze tego samego roku, ojciec wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Matka z córką dołączyły doń parę miesięcy później. Amerykański sen tej rodziny, jak w lwiej większości polskich emigracji, nie spełnił się od razu. Początki mieli ciężkie. Walasiewicz senior zatrudnił się w hucie, zaś jego żona zajmowała się córkami, bo tam w USA, urodziły się jeszcze dwie.

Od najmłodszych lat Stanisława lgnęła na boiska. Lubiła siatkówkę. Nieźle grała w baseball i koszykówkę. I biegała, niespotykanie szybko. Pewnego dnia postanowiła pójść na zajęcia prowadzone przez instruktorkę. Ta poprosiła ją, by się przedstawiła. Gdy usłyszała pełne imię i nazwisko, zdębiała. Nie potrafiła go ani poprawnie wpisać, ani wymówić.

„Będziesz Stella Walsh” - powiedziała nauczycielka, upraszczając sobie pracę. I tak już w USA zostało.

W domu jednak ciągle była Staszką. Rodzice mówili po polsku i języka nauczyli córki. Choć był on specyficzny i miał amerykańskie zapożyczenia, to w latach następnych Polacy z Walasiewiczówną dogadywali się doskonale.

Przez „Sokół” do Polski
Gdy Stanisława miała piętnaście lat trafiła do szkolnej drużyny. Trenerzy postanowili wysłać ją na miejskie zawody szkół m.in. w lekkoatletyce. Młoda przybyszka z Wierzchowni wygrała rywalizację na 50 jardów. W rywalizacji, w różnych dyscyplinach, łącznie wzięło udział 14 tysięcy dziewcząt. Z tak licznej grupy ona zapamiętana została najlepiej. I dlatego otrzymywała zaproszenia na kolejne zawody. Przyszły kolejne zwycięstwa, a w roku 1928 - szansa na start olimpijski w Amsterdamie.

Kto wie, jak potoczyłyby się losy Walasiewiczówny, gdyby nie amerykańskie regulacje prawne. By otrzymać obywatelstwo Staszka musiała ukończyć dwadzieścia jeden lat. W 1928 miała siedemnaście, a działacze zbytnio nie kwapili się, by pomóc „obejść” przepisy. Cztery lata później było już za późno…

W holenderskiej stolicy wielki triumf odniosła Halina Konopacka, która jako pierwsza reprezentantka Polski w ogóle sięgnęła po olimpijskie złoto. Choć o samej Konopackiej Staszka nie miała dobrego zdania, nazywając ją po latach, gdy już poznały się osobiście, „niedostępną panią ministrową”, to po jej wygranej na igrzyskach, zainspirowana jej sportową postawą i stęskniona za krajem przodków, wstąpiła w szeregi Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Cleveland, a już rok później wyjechała do Polski. Po wygranych w zawodach powołano ją do reprezentacji kraju i w 1930 roku wyjechała do Pragi na III Światowe Igrzyska Kobiet. Tam wręcz „zmiażdżyła” konkurentki, wygrywając na 60, 100 i 200 metrów. Zachwycony redaktor „Stadjonu” pisał potem tak:

„Walasiewiczówna była najwybitniejszą zawodniczką Igrzysk i zdobyła najwięcej punktów, bo aż 15 ¾, czyli tyle co Holandja, Włochy, Austria, Francja i Łotwa razem, zaś więcej niż Japonja czy Szwecja, a tylko o 4 pkt mniej niż cała groźna, faworyzowana przez niektórych na pierwsze miejsce, dumna ekipa Wielkiej Brytanji. Słusznie też zawodniczce polskiej przypadła nagroda najlepszej zawodniczki Igrzysk. «Girl z Clevelandu» była niezmordowana”.

Wojna, złoto i srebro
Nad Wisłą Staszka wzbudzała zachwyt. Prorokowano, że przyniesie wiele radości Polakom. Ale i Amerykanie na nią liczyli. Przed igrzyskami olimpijskimi w Los Angeles (1932) sprinterka zdecydowała, że wystąpi pod biało-czerwoną flagą. W Polsce również trenowała, poznała wielu sportowców, z którym łączyła ją sympatia, choćby Janusza Kusocińskiego. W Polsce też czuła się po prostu dobrze.

„Moi rodzice są dotychczas obywatelami polskimi. Wobec tego i ja do czasu pełnoletności musiałam być Polką. Pierwsze papiery amerykańskie (tymczasowe) otrzymałam przed rokiem. Drugie i ostateczne - miałam otrzymać w 3 miesiące po ukończeniu 21 lat - to jest w lipcu bieżącego roku. Aż tu firma, gdzie pracowałam jako urzędniczka, New York Central Railway, zmniejszyła mi pensję, a potem w ogóle wymówiła posadę. Przypuszczam, że była to jakaś zemsta osobista, albo też presja w cel przyśpieszenia moich kroków naturalizacyjnych” - mówiła przed igrzyskami.

Od tamtej pory prasa w USA prowadziła brudną kampanię przeciwko niej. Nazywana ją zdrajczynią. Dopiero po jakimś czasie kilku dziennikarzy postanowiło przyjrzeć się całej sprawie z drugiej strony. Szczególne dociekliwi byli redaktorzy gazet z Los Angeles, którzy mieli okazję porozmawiać z Walasiewiczówną. To oni opisali „dziwne” zagrywki Amerykanów, które miały wręcz wymóc na lekkoatletce przyjęcie ich obywatelstwa. To był szantaż, manipulacja i zostawienie sprawy „na ostatnia chwilę”.

Pewnie w tej retoryce było też trochę z żalu, bo przecież to w Stanach Zjednoczonych Stella Walsh stawiała pierwsze lekkoatletyczne kroki. Ale i rzeczywistość okazała się być brutalna dla amerykańskich kibiców. Na ich oczach Stanisława zdobyła olimpijskie złoto. I to w biegu na 100 metrów, wyrównując przy okazji rekord świata (11,9)!
„Ilustrowany Kuryer Codzienny” relacjonował potem:

„Zwycięstwo Walasiewiczówny nie przyszło jednak tak łatwo jakby się wydawało. Do samej prawie mety prowadziła bieg Kanadyjka Strique, tu jednak opadła na siłach i pozwoliła się wyprzedzić Polce, która przerwała taśmę w czasie 11,9, a więc powtórzyła swój wczorajszy rekord światowy”.

Czterdziestotysięczna publiczność zgromadzona na stadionie olimpijskim, jak wspominała Kazimiera Muszałówna, pionierka polskiego dziennikarstwa sportowego, „zachowała się tak jak należy, uczciła wielki talent, wysiłek, wspaniałe zwycięstwo Walasiewiczówny”. Choć istnieje też sprzeczna opowieść, jakoby kibice mieli obserwować jej triumf w zupełniej ciszy. A cztery lata później role się odwróciły.

Berlin, praca i powroty
Na Igrzyska XI Olimpiady w 1936 roku jechała jako faworytka. Pobrzękiwano coś o kontuzji, ale jej skala nie była aż tak duża, by łatkę tę odpięto. Sama myślała o złocie, choć docierały do niej informacje, że za Atlantykiem pojawiła się zdolna i szybka nastolatka, Helen Stephens. I w Berlinie to ona była pierwsza. Polka zajęła drugie miejsce.

Dlaczego role się odwróciły? Otóż po finale polscy sprawozdawcy zaczęli „powątpiewać” w kobiecość Stephens. Lekkoatletki, obie, poddano testom. Wedle wyników były kobietami. Następnych igrzysk już nie było, bo wybuchła II wojna światowa. Walasiewiczówna czytała o wydarzeniach w Polsce. Bardzo przeżyła śmierć Janusza Kusocińskiego.
Przed zakończeniem kariery w 1956 roku zdążyła zdobyć wiele cennych tytułów. Do najważniejszych, prócz wymienionych olimpijskich, należały te z mistrzostw Europy z Wiednia (1938), gdzie nie miała sobie równych na 100 i 200 metrów. Była też honorowana - i to czterokrotnie - tytułem Sportowca Roku w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego.

Sport uprawiała dopóki zdrowie pozwalało. „Dziennik Związkowy” już po jej śmierci, prezentując sylwetkę Stanisławy, pisał:

„Nazywano ją kobietą-teamem i nie było w tym przesady, ponieważ startowała we wszystkich niemal lekkoatletycznych konkurencjach. Mało kto pamięta, że brała udział w łyżwiarskich mistrzostwach Polski. Jako hobby traktowała jazdę konną, camping i rybołówstwo”.

W 1956 wyszła za mąż Harry’ego Neila Olsona, zyskując tym samym amerykańskie obywatelstwo. Małżeństwo trwało osiem tygodni. Mimo wyników i ciągłej aktywności fizycznej nie otrzymała w Stanach Zjednoczonych wymarzonej posady lekkoatletycznej instruktorki. Pracowała więc w fabryce plastiku.

W Polsce gościła wiele razy. Wspierała tutejszy sport. Ostatni raz przyjechała w roku 1977. Zaproszono ją na Igrzyska Polonijne w Krakowie, gdzie dała się skusić na kolejny bieg na 60 metrów. Tamten występ był spektakularny. Udzieliła też ostatniego wywiadu, nagranego na kasetę magnetofonową.

Nie doczekała przemian ustrojowych. Tam na parkingu w Cleveland wszystko się skończyło.

Osoby powiązane:
Bibliografia i archiwalia:
  • „S. Walasiewiczówna zamordowana" w: „Dziennik Związkowy” nr 239 (5 i 6 grudnia 1980) - wydanie weekendowe, 1.
  • Stadjon : Ilustrowany Tygodnik Sportowy, 1930, R. 8, nr 38, 5.
  • Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1932, nr 214 (4 VIII), 9.
Bibliografia uzupełniająca:

Kazimiera Muszałówna dla Polskiego Radia

Opracowanie:
Tomasz Sowa
rozwiń

Projekty powiązane

1
  • Katalog poloników Zobacz