Licencja: domena publiczna, Źródło: Biblioteka Cyfrowa Uniwersytetu Łódzkiego, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Opis Połągi
Fotografia przedstawiająca Opis Połągi
Fotografia przedstawiająca Opis Połągi
Fotografia przedstawiająca Opis Połągi
Fotografia przedstawiająca Opis Połągi
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: DAW-000247-P/148609

Opis Połągi

Identyfikator: DAW-000247-P/148609

Opis Połągi

W tekście opisana jest podróż do Połągi leżącej na Żmudzi w powiecie grobińskim. Samo miasteczko, jak wspomina autor tekstu, ma głównie jeden zabytek – kościół modrzewiowy ufundowany przez Annę Jagiellonkę. Oprócz tego nieopodal znajduje się też tzw. Góra Biruty z kaplicą (Źródło: „Tygodnik Illustrowany”, Warszawa 1878, Seria 3, T:5, s. 118-119, 131-132, za: Biblioteka Cyfrowa Uniwersytetu Łódzkiego).

 

Uwspółcześniony odczyt tekstu.

 

Połąga i góra Biruty.

 

Mając sobie przez lekarzy zalecone kąpiele morskie, szukałem w myśli miejscowości w kraju, która by mi dostarczyć ich mogła, za cenę przystępną dla mojej kieszeni.
Jeden z lekarzy wskazał mi miasteczko Połągę; ale oprócz wiadomości, że leży nad morzem Bałtyckim i na Żmudzi, nic nadto nie potrafił objaśnić.
Udałem się więc po informacje do znajomych i nieznajomych osób, o których przypuszczałem, że znają bliżej Połągę; wszystkie te jednak usiłowania niewiele mię nauczyły. Została jeszcze w rezerwie encyklopedia, która tyle tylko pisze:
„Połąga, miasto w powiecie grobińskim, w gubernii kurlandzkiej nad morzem Bałtyckim, o 3 wiorsty od granicy pruskiej, 1 500 mieszkańców, 1 kościół katolicki, synagoga, kąpiele morskie, urządzone i zwiedzane, wyroby z bursztynu i handel tymże, do 60 000 rs. rocznie dochodzący.
O wiorstę od Połągi jest słynna z podań góra Biruty. Połąga, niegdyś starożytne miasto portowe i powiatowe żmudzkie, pamiętne porażką krzyżaków 1409 r., do XVIII wieku było jedynym portem na Litwie, prowadzącym znaczny handel zagraniczny. Port ten zniszczony przez Szwedów Połąga po r. 1 Kurlandyi.”

Poinformowawszy się jeszcze z map, którędy i jak najlepiej dostać się do Połągi, udałem się w podróż koleją warszawsko-petersburską, a korzystając z nadarzonej sposobności, pojechałem do Wilna, aby poznać naczelny gród Litwy.
Rzecz dziwna, że tak mało stosunkowo mamy dotąd widokowych opisów miejscowości wileńskich; a jednak zdaje mi się, że żadne z miast teraźniejszej i dawnej Polski nie posiada okolic godniejszych poświęcenia im pióra i ołówka.
Nabywać dzieła, jak p. Ordy „Album widoków”, może każdy; dobrze więc czyni „Tygodnik Ilustrowany”, zamieszczając dość często opisy i rysunki Wilna i jego okolic.
Nie będę tu jednak wdawał się w szczegóły; powiem tylko, że Wilno posiada tyle piękności, osadzone jakby w ramy wzgórz piętrzących się jedne nad drugie, że nie wiadomo co więcej podziwiać: obraz, czy ramy. Dla tych więc, co się znajdą w podobnym jak ja położeniu, to znaczy, że muszą sobie sami radzić, powiem jeszcze słów kilka, posłużyć mogących do orientowania się w wycieczkach.

W stronie północnej, z przedmieścia Snipiszki, prowadzi droga na górę Szeskinię, z której śliczny widok na miasto i Kalwarię. Inna droga z tegoż przedmieścia prowadzi do posiadłości ks. Wittgensteina, dawniejszego zwierzyńca książąt Radziwiłłów. Z innej, tuż obok góry Szeskini, widok na okolicę rozległy i zachwycający; podobneż widoki przedstawiają się z gór sąsiednich, urozmaicone lasami, rzeką, porozrzucanymi tu i ówdzie domkami, a nawet zwaliskami.

W południowo-wschodniej stronie, za mostem, z jednej strony wyniosłe, lesiste góry, z drugiej pola z wijącą się Wilejką; dalej siedziby i las, a za nami miasto, z tak powabną mozaiką widoków, iż trudno się z tem wszystkiem rozstać.
A tu czeka nas jeszcze tyle innych widoków, jak: Werki, Belmont, Leoniszki, Puszkarnia, Markucie, nareszcie góry Ponarskie, z których wgłębi parowu miasto cudownie się przedstawia. W innej stronie malowniczy Antokol, Zarzecze, po drodze wysoki kurhan, mogiłą Giedymina zwany, górujący nad okolicą, wreszcie Zakręt.

Wilno leży w wąwozie, otoczonym z trzech stron górami, pokrytymi jeszcze po większej części lasami, a z każdej z nich widok opłaca szczodrze trudy. Chcąc w krótkim stosunkowo czasie wszystko widzieć, radziłem sobie w ten sposób: nająłem na cały dzień za rs. 3 dorożkarza, który dowoził mnie do wskazanych miejscowości, zwykle pod górę; tam zostawiwszy wehikuł, odbywałem dalej drogę piechotą. W ten sposób udało mi się w ciągu jednego dnia objechać okolice główniejsze. Drugi dzień poświęciłem zwiedzaniu miasta, posiłkując się opisem Wilna Kirkora, który nabyłem u antykwariusza za dość przystępną cenę.

Z Wilna, wróciwszy do Landwarowa, przesiadłem się na drogę kowieńską, a ze stacji Koszedary na libawską. Droga od Landwarowa do Koszedar w niczym nie ustępuje, pod względem widoków, przestrzeni od Landwarowa do Wilna. Chcąc się bliżej przypatrzyć Żmudzi, wysiadłem na stacji Okmiany i na wózku wynajętym od chłopka, zaprzężonym parą nędznych chabetów, przejechałem 6 mil w poprzek, do drogi mitawskiej, którą już dotarłem aż do Libawy.

Dawną, gościnność serdeczną, którą się Żmudź tak słusznie chlubi, spotkałem w osobie plebana w Okmianach, ks. Ż., który nieznanego sobie nie tylko przyjął, ugościł całym sercem, ale i puścić od siebie nie chciał.
Lud żmudzki cichy, milczący, na obcego patrzy z nieufnością i nie tylko się nie wynurza, ale nawet odpowiada monosylabami i trudno coś z niego wydobyć. Gospodaruje sobie też po dawnemu, a socha i drewniana brona są to jedyne znane mu narzędzia rolnicze. W ogóle lud to piśmienny; z młodego pokolenia prawie wszystkich widziałem w kościele modlących się na książkach, rozumie się żmudzkich; dawniejszej jednak pobożności, ani tych krzyży, których tak pełno dawniej tu było, nie dostrzegłem.
Ponieważ lat 30 nie widziałem Żmudzi, zmiany znalazłem wielkie, ale, niestety, ujemne.

Libawa, a właściwie Lipawa - bo lud nazywa miasto to Lipoje i nazwa ta pochodzi od lip, których rzeczywiście w tym mieście mnóstwo się napotyka - jest siedliskiem czysto niemieckim; innej mowy prócz niemieckiej nigdzie nie słychać. Miasto dość wielkie, ma wygodny port dla mniejszych statków, opatrzony latarnią morską.
Obszerny park pomiędzy miastem i stacją drogi żelaznej dostarcza przyjemnej przechadzki. Miasto zbudowane jest w końcu długiego przylądka, oblanego z jednej strony morzem, z drugiej zatoką, ciągnącą się do 10 wiorst, a przechodzącą stopniowo w pojedyncze jeziora i nareszcie błota. Skwer, park i aleje lipowe do miasta prowadzące bardzo starannie utrzymane i gustowne; porządek na ulicach wzorowy, czystość widoczna w głównym mieście; przedmieścia za to nie ustępują w zaniedbaniu naszym małym miasteczkom.

Do morza około dwóch wiorst od środka miasta; droga nie bardzo przyjemna. Przy kąpielach niezbyt wzorowy porządek, chociaż płacić każą dobrze, a na budkę do kąpieli trzeba nieraz długo czekać. Mieszkania jednak dość tanie i życie niedrogie.

Rozpatrzywszy się w Lipawie, udałem się omnibusem do Połągi. Już sam początek podróży bardzo dobrze mię uprzedził. Proszę wyobrazić sobie wygodne siedzenie w omnibusie; powietrze morskie, z właściwym mu zapachem jodu, pochodzącym od wyrzucanego mchu morskiego, i drogę najprzód brzegiem morza, ale tak, że o koła omnibusu literalnie uderzały bałwany z jednej strony.
Ponieważ morze było lekko sfalowane, a dzień pogodny, napatrzyłem się więc cudownej gry kolorów, przeszło przez dwie mile jazdy po piasku; ale to nie nasz piasek, w którym grzęzną koła i konie.

Piasek na samym wybrzeżu morza, ciągle zwilżany wodą, jest tak spójny, że zaledwie ślad kół i podków końskich pozostaje; toczy się więc omnibus prawdziwie jak po stole, bez najmniejszych wstrząśnień.Szczerze żałowałem, gdy wypadło oddalić się od morza i wjechać na szosę. Wridząc omnibus bez resorów, zawczasu ubolewałem nad staremi kośćmi mojemi; ale nie miałem jeszcze wyobrażenia o szosach tamtejszych, z któremi nasze ani równać się nie mogą. Przyczynia się do tego nie tylko obfitość żwiru bardzo miałkiego, ale i dbałość miejscowych zarządów gminnych o drogi. Że tak jest rzeczywiście, za dowód posłużyć może okoliczność, iż - w jednej miejscowości, nieobfitującej w żwir, przeszło milę drogi, widziałem wyłożoną jakiemiś korzonkami drobnemi, które zbite utworzyły pokład, zupełnie jakby asfaltowany. Jednem słowem, kilkanaście mil drogi nie dało się nam wcale uczuć.
Wracając jednak do mojej podróży, nie żałowałem wkrótce morza, bo wjechaliśmy w las, który ciągnął się do samej Połągi, to jest na przestrzeni ośmiu mil, z małemi bardzo przerwami. Pyszna droga! Drzewostan zmieniał się kolejno: sosny, brzezina, jodły, wydzierały sobie na przemiany panowanie. Ale cóż to za wspaniałe sosny i jodły! Gdzieniegdzie równina, wioska z kościołkiem, jakaś polanka z chatką i rzeczką zdążającą do morza; to łąki, to pola zachwycają wzrok, a powietrze odświeża zapylone miejskie płuca.
Wreszcie po 18-tu godzinach drogi, licząc w to i nocleg, stanęliśmy bez wypadku u kresu podróży.
Miasteczko Połąga, oprócz kościoła modrzewiowego, fundowanego przez Annę Jagiellonkę, nie ma żadnych zabytków, które by coś mówiły o jego starożytności. Jedna długa ulica, a raczej domki najzupełniej wiejskie ciągną się po jednej stronie szosy na półtorej wiorsty; jest to tak zwana Stara Połąga, z którą bezpośrednio łączy się właściwe miasteczko, z szosą wiodącą ku wschodowi do Kretyngi i kilku zaułkami na zachód, prowadzącymi do morza. Stanowi to środek miasta, z małym rynkiem, którego jeden bok zajmuje poczta z komorą celną i magistratem, drugi fabryka bursztynów, trzeci restauracja, a czwarty cmentarz okalający kościół.
Obok zabudowania księży i zarządu gminnego, rzeczka, a raczej błotnisty strumyk; za nim znowu ulica w dalszym ciągu, z tą różnicą, że ma domy porządniejsze; wreszcie dwór dziedzica, z ogrodem dużym, do którego wstęp dozwolony mieszkańcom i gościom - oto i wszystko. Na wjeździe las się kończy, przy wyjeździe zaczyna się znowu i ciągnie do granicy pruskiej, oddalonej od miasta około 1 i pół wiorsty.
Właściwe miasto ma kształt krzyża, tak jak i kościół, w którym 7 ołtarzy z obrazami dość znośnymi.

Morze bardzo blisko, bo oddziela je tylko piaszczyste wybrzeże i lasek sosnowy. W lasku tym, o pół wiorsty od miasta, jest góra Biruty, stożkowaty pagórek, ze ściętym wierzchołkiem. Takiż pagórek znajduje się na drugim końcu miasta, przy którym chowają topielców, wyrzuconych przez morze. Jakie było niegdyś przeznaczenie tego pagórka, dowiedzieć się nie mogłem; podobnież nikt nie umiał mi powiedzieć, gdzie i jakie odbywały się tu bitwy i gdzie był port.

Co do góry Biruty, opowiadano nam, że tu była świątynia bogini Mildy, opiekującej się bydłem, i gaj poświęcony Perkunowi, gdzie gorzał wieczny Znicz; że wajdelotką była prześliczna córka kriwe-kriwejty Biruta, następnie żona Kiejstuta. Żmujdzini i Łotysze zgromadzali się tu raz do roku, na początku wiosny, prowadząc z sobą swój dobytek, i złożywszy ofiarę, oprowadzali około góry konie, krowy i t. d., co miało bronić je od upadku. Zwyczaj ten dotąd się utrzymuje w dzień św. Jerzego, chociaż w ostatnich latach począł upadać. Tłumy ludu zgromadzają się wtedy wraz z dobytkiem, bez różnicy wyznania, i po odbytych modłach, oprowadzają około góry zwierzęta. Obecnie na górze jest prześliczna kaplica w kształcie rotundy, z ołtarzem, w którym mieści się figura Matki Bolesnej.

Po wprowadzeniu wiary chrześcijańskiej, Anna Jagiellonka zburzyła pogańską świątynię na górze Biruty i wystawiła kaplicę, w której umieszczono obraz św. Jerzego.

Czas zniszczył kapliczkę; obraz przeniesiono do kościoła, a na górze postawiono krzyż. Poprzednik obecnego plebana, ś. p. ks. Stefanowicz, z dobrowolnych składek, a najwięcej podobno z własnych funduszów, po usunięciu różnych przeszkód, wystawił obecną kapliczkę; kto wie jednak, czy owoc jego pracy i starań nie byłby stracony, gdyby nie obecny wikaryusz, ks. Józef Szurkowski, który ze szczególną miłością zaopiekował się górą i kaplicą, obłożył mchem morskim stoki, co umożliwiło obsianie ich trawą, pozasadzał drzewami stoki i podnóże, uporządkował szczyt, urządził baryerę i wygodne schody, oraz ławki do spoczynku. Tym zabezpieczył ów zabytek i od ludzi i od wiatrów, któreby, przy współudziale ludzkim, zniszczyły starą pamiątkę, tak jak niszczą wzgórze na drugim końcu miasta. Do zaprowadzenia tego porządku przyczynił się także znakomicie dziedzic hr. Józef Tyszkiewicz, który najchętniej udzielił pomocy i materyału potrzebnego. Troskliwość księdza Szurkowskiego około tej pamiątki jest tak widoczną, że każdy, dopytawszy się komu to zawdzięczać należy, uważa sobie za obowiązek uścisnąć poczciwemu księdzu rękę i datkiem przyczynić się do utrzymania porządku, wywdzięczając się za te godziny, które z przyjemnością i wygodą na górze spędzić można. Widok na morze ztamtąd prześliczny, a ławki tak pourządzane, że i cień, i osłonę od wiatrów znaleźć tam można. Zachód słońca z góry tej cudowny.

Gorliwość zresztą ks. Szurkowskiego rozciąga się nie tylko do kaplicy i góry. Kościół parafialny wiele także ma mu do zawdzięczenia. Toteż parafianie kochają go i chętnie wspierają jego usiłowania. Oto i przy mnie dwóch gospodarzy ofiarowało 100 rubli na sprawienie obrazu świętego Józefa, którym chcieliby zastąpić św. Jana Kapistrana. Jestem nawet proszony o wyszukanie kogoś, coby chciał się przysłużyć połągowskiemu kościołowi swą pracą i talentem; ale suma jest tak mała, że dotąd napróżno kołatałem do panów artystów.

Wracając do góry Biruty i kaplicy, wspomnieć tu muszę o dwóch okolicznościach.

W kaplicy, oprawiony w ramy, jest napis w języku żmujdzkim brzmiący dosłownie: „W roku 1869 w październiku, staraniem plebana połągowskiego Konstantego Stefanowicza, ukończoną została przez architekta z Prus Karola Majera caplica na górze Birutą zwaną.”

Powodem do jej wznowienia było nabożeństwo do tej miejscowości ludu, bo już od pierwszych czasów chrześcijaństwa na Żmujdzi stale i zawsze to miejsce było szanowane. Podanie niesie, że niegdyś na tej górze był Znicz i kiedy chrystyanizm zaprowadzony został na Żmujdzi, zbudowano w początkach XVI w. kościół parafialny tuż za miastem Połągą w r. 1506, jak nadanie Anny Jagiellonki mówi, na tem samem miejscu, gdzie i dzisiaj zostaje:

„Góra ta, na której był Znicz, a dziś kaplica, odległą jest od kościoła więcej niż o wiorstę, to jest około 500 sążni. Żmujdzini, chociaż już byli chrześcijanami, jednak nie zapominali i swoich pogańskich zwyczajów i często odwiedzali tę górę. Duchowieństwo chrześcijańskie, obawiając się aby znowu nie popadli w dawne bałwochwalstwo, zbudowało na niej kościół pod tytułem św. Jerzego, po zniszczeniu zaś tej świątyni, stanęła na tem miejscu mała drewniana kapliczka, po której wymurowano dzisiejszą z ofiar dobrowolnych, składanych przez lat wiele.”

Co niedziela i święto, po nabożeństwie w kościele, schodzą się na górę wieśniaczki i śpiewają pieśni nabożne. Nuta tych pieśni rzewna, tęskna i żałosna, jakby skarga, jakby żal za przeszłością, co połączywszy z akompaniamentem morza, miejscem, widokiem i tą bolesną figurą w ołtarzu, działa to na widza i słuchacza tak silnie, że niepodobna pozostać obojętnym. Co do mnie, słuchałem nieraz po kilka godzin tych śpiewów, a trzeba dodać i to, że lud żmujdzki umie śpiewać. Ma wrodzone usposobienie śpiewne i poczucie harmonii; nie słyszałem nigdy śpiewających unisono, czy to w masie w kościele, czy nawet w kilkoro: zaraz melodyą rozbierają na głosy. Toteż taki chór w kościele sprawia nierównie przyjemniejsze wrażenie, niż u nas.

Wracam jeszcze do miasta. Trudno dziś powziąć wyobrażenie, czem dawniej była Połąga. Śladów żadnych nie ma. Obecnie jest to sobie mieścina, właściwiej osada, której życia dodają tylko kościół, dwór i kąpiele, mało nawiedzane i zapomniane, jak to później okażemy. Ludność miejscowa składa się ze Żmujdzinów i szczupłej liczby Łotyszów. Pierwsi są to rolnicy, drudzy wyrobnicy lub służący.

Inwentarza mają mało z powodu braku paszy; za nawóz używają mchu morskiego. Mech ten, po silnem wzburzeniu, morze wyrzuca masami i chwyta go każdy jak i gdzie może, bo stanowi podstawę urodzaju. Mech taki kładą cienką warstwą na roli, łąkach i ogrodach, a urodzaj przez lat kilka pewny, nawet na czystym piasku. Toteż dobijają się o niego wszyscy, bo nie każdego roku w równej obfitości morze go dostarcza. Ponieważ rola piaszczysta niewiele wydaje, każdy więc tu gospodarz jest rybakiem. Śmiałość ich, pogarda niebezpieczeństwa i znajomość morza jest zadziwiająca. Byliby to dzielni marynarze; toteż z inicjatywy hr. J. Tyszkiewicza ma być założona szkoła majtków, w jego majątności, przy ujściu rzeki Świętej.

Druga część ludności stanowią Żydzi, trudniący się, jak wszędzie, handlem i rzemiosłem. Tu specjalnym ich zajęciem jest obrabianie bursztynu. Morze bardzo drobne kawałki i w bardzo małej ilości wyrzuca razem z mchem. Dostarczają go wyłącznie rzeki wpadające do morza, szczególniej znajdujące się w Prusach. Z tego wnosić by można, że bursztyn w morzu jest napływowy, przeniesiony z rzek. Tutejsza fabryka bursztynów zajmuje stu kilkudziesięciu robotników i prowadzi handel wyrobami głównie z Cesarstwem, lub za jego pośrednictwem z Azją. Obrót roczny wynosi około 200 tysięcy rubli. Są tu wyroby niektóre artystycznie wykonane.

Niemców i Rosjan bardzo niewielu znajduje się w Połądze i to wyłącznie urzędnicy. Językiem powszechnym jest żmudzki, bardzo wielu jednak mówi i po polsku. Oficjaliści hr. Tyszkiewicza wszyscy krajowcy, z wyjątkiem tylko ogrodnika.

W ogólności potrzeba oddać sprawiedliwość hr. Tyszkiewiczowi, że broni wszelkiemi siłami kraju od naszych germańskich cywilizatorów. Majątek jego jest to jedyne wybrzeże Morza Bałtyckiego znajdujące się w posiadaniu krajowca - Polaka, a choć ofiarowano mu bardzo znaczną sumę za tę posiadłość, nie tylko jej nie sprzedał, ale jeszcze ubiegł Niemców przy kupnie wielkich dóbr Kretyngi, zapłaciwszy nad wartość. Krząta się też około podniesienia bogactwa krajowego, bo zastaliśmy w Połądze p. Michała Girdwojnia, znanego przyrodnika i autora, traktującego z hr. Tyszkiewiczem o założenie w Połądze sztucznej hodowli ostryg i fiądr. Hodowla ostryg byłaby rzeczywiście sztuczną i, jak objaśniał pan Girdwojń, najzupełniej możebną. Hr. Tyszkiewicz próbował także przenieść do wód lądowych i rozmnożyć foki. Próba niezbyt się udała, widziałem jednak dwa ogromne okazy, w jego majątku w Landwarowie, żyjące swobodnie w miejscowym jeziorze. Pan Girdwojń traktował również z hr. Platerem, bawiącym czasowo w Połądze, o założenie w jego majątku sztucznej hodowli ryb.

Czy przyszły te wszystkie układy do skutku, czego by życzyć należało, nie wiem, o ile jednak słyszałem, na dobrych chęciach nie zbywało stronom interesowanym, a co do p. Girdwojnia, to ten oddany jest z zapałem nauce i poświęcił się zupełnie swej specjalności, którą chciałby zużytkować dla kraju, pomimo korzystniejszych dla siebie warunków, jakie ofiarowano mu za granicą.

Słyszałem również, że hr. Plater, będąc znawcą starożytności i mając znakomite już zbiory, ma nabyć zbiory po ś. p. Podczaszyńskim.

Jako miejsce kąpielowe, Połąga ma pierwszeństwo przed wszystkimi innemi nad morzem Bałtyckim urządzonemi, pod względem ukształtowania brzegów i położenia. Najprzód wszystkie w kraju miejsca są więcej na północ posunięte, w Prusach zaś brzegi mają inne położenie, tak że w Połądze tylko są fale zachodnie, a skutkiem tego cieplejsze, gdy we wszystkich innych więcej północne, a przeto zimniejsze.

W Połądze wybrzeże prześliczne, morze tak blisko, że najsłabszy bez utrudzenia dojść zdoła, kiedy w Lipawie na przykład potrzeba być na to bardzo zdrowym. Przytem Połąga otoczona jest lasem sosnowym i jodłowym, co wszystko daje tak ożywcze powietrze, jakie trudno gdzie indziej znaleźć. Prawda, że kąpiele nie są ciepłe, ale też Połąga nie jest dla chorych z chorobami płuc, jest to lecznica dla nerwowych i skutki wywiera znakomite, jak to na sobie doznałem i widziałem na innych, nawet na dzieciach. Przytem spokój, cisza, przechadzki nieutrudzające bardzo wpływają na rozstrojone nerwy. Naturalnie, kto szuka zabaw w kąpielowych miejscach, ten ich w Połądze nie znajdzie. Na miejscu jest doktor i bardzo porządna apteka, a właściciel jej znakomity praktyk pod względem kąpieli. Bardzo wiele zawdzięczam jego chętnym i bezinteresownym wskazówkom. Powiada on sam, że w aptece jego nie ma lekarstw dla kąpielowych gości, bo lepsze morze, powietrze i przechadzka. Koszta utrzymania są następujące: mieszkanie na sezon z jednego pokoiku, z meblami i usługą, 30 rub.; życie około 1 rubla dziennie; koszta miejscowe 5 gr.; podróż tam i z powrotem 30, tak że sześciotygodniowy pobyt może kosztować na jedną osobę najwyżej 120 rubli, wyłączając nieprzewidziane lub niepotrzebne wydatki.

Pragnąć by należało, aby Połąga odzyskała dawną swą wziętość, o jakiej starzy mieszkańcy jej wspominają i jak na to najzupełniej zasługuje. Pewny jestem, że jej właściciel chętnie by się przyczynił do niektórych ulepszeń i dogodności, bo i w zeszłym roku oddał bezinteresownie ogromny dom na restaurację i miejsce zebrań. Nie było tylko komu ani się zbierać, ani stołować. Z Królestwa przyjechały dwie, kilkanaście osób ze żmudzkiego obywatelstwa, kilka rodzin urzędników z Kowna i innych miejscowości, wreszcie trochę Żydów. Co dziwniejsza, że widziałem nawet kilka osób z Lipawy.Miejscowy doktór, p. B., powinienby dać poznać naszej publiczności Połągę, jako miejsce zdrowiodajne; nawet, o ile sobie przypominam, chętnie to przyrzekł. Że jednak dotąd nie znalazłem nic podobnego w pismach, postanowiłem podzielić się z ogółem wiadomościami, na jakie mię stać i wdzięczen sobie będę, jeżeli ten słaby mój głos zachęci kogo do szukania w Połądze wytchnienia po pracy i wzmocnienia sił nadwątlnych.

Czas powstania:

1878

Publikacja:

28.11.2023

Ostatnia aktualizacja:

25.04.2025
rozwiń
Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Galeria obiektu +4

Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Galeria obiektu +4

Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Galeria obiektu +4

Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Galeria obiektu +4

Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Fotografia przedstawiająca Opis Połągi Galeria obiektu +4

Załączniki

4

Projekty powiązane

1
  • Polonika przed laty Zobacz