KONKURS DZIEDZICTWO BEZ GRANIC ZOBACZ

Licencja: domena publiczna, Źródło: Biblioteka Cyfrowa Uniwersytetu Łódzkiego, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: DAW-000260-P/148635

Polskie zabytki w Winnicy

Winnica | Ukraina | obwód winnicki | rejon winnicki
ukr. Winnycia (Вінниця)
Identyfikator: DAW-000260-P/148635

Polskie zabytki w Winnicy

Winnica | Ukraina | obwód winnicki | rejon winnicki
ukr. Winnycia (Вінниця)

W tym cyklu artykułów o Winnicy wspomniana jest dokładnie historia miasta, wyliczane są także różnorakie zabytki, w tym świątynie i kaplice, które związane są z Polską (Źródło: „Tygodnik Illustrowany”, Warszawa 1880, Seria 3, T:10, s. 99, 125, 133-134, 149-150, 174, 182-183, 194, 220-221, za: Biblioteka Cyfrowa Uniwersytetu Łódzkiego).

 

Uwspółcześniony odczyt tekstu

 

Miasto Winnica dawniej i współcześnie

Trudno wymarzyć dogodniejszą miejscowość, a bardziej powabną i malowniczą do założenia wielkiego miasta, nad tę, jaką posiada Winnica, stanowiąca półwysep, oblany z trzech stron bystremi i przejrzystemi nurtami rzeki Bohu, a z czwartej strony przylegając do żyznych i urodzajnych niw podolskich, na których, przy pomyślnych warunkach, rozszerzać by się mogła do nieskończoności. Czysta woda bystrej rzeki, o dnie w większej części skalistym lub żwirowym, dostarcza obficie ryb wybornych, szybkim prądem obraca wiele młynów i jednę jeszcze wielką posiąść by mogła zaletę, która już wyłącznie od ludzkich starań zależy, gdyby ją spławną uczynić, do czego by się niezawodnie dobrze nadały bieg bystry i głębokość jej wód. Korzyści z uspławnienia tej rzeki byłyby niezawodnie liczne: Boh bowiem przepływa najurodzajniejsze wschodnie powiaty guberni podolskiej i żyzne stepy chersońskie, pochłaniając w siebie po drodze wiele mniejszych rzek i strumieni, a pod limanem oczakowskim coraz szerszym korytem wpada do Morza Czarnego. Stąd spławność rzeki dla kraju, mającego przeważnie zbyt swych produktów rolniczych na Czarnem Morzu, stanowiłaby korzyść niezaprzeczoną.

Co do samych brzegów Bohu, na całej przestrzeni jego biegu, malowniczość ich posiada niemały powab dla pędzla i ołówka artysty, już dla tego samego, iż rzeka przechodzi przez żyzne i piękne kraje, bogate w plon rolniczy i wspaniałą naturę, niemniej zaś, iż przez jakiś dziwny kaprys przyrody zmienia ciągle kształt brzegów, posiadając zawsze jeden równy, a drugi naprzeciw skalisty, lasem bujnym zazieleniony. Pod samą już Winnicą, wijąc się w wężowe kształty, kilkakroć zmienia naturę brzegów, co do upiększenia pozycji samego miasta niemało się przyczynia.

Dziwić się istotnie należy dzisiejszemu upadkowi tego miasta, posiadającego tyle warunków rozwoju i dobrobytu; samo bowiem otoczone jest urodzajnymi gruntami oraz zamożniejszymi dobrami właścicieli wiejskich, położone na trakcie wielkim, łączącym pomiędzy sobą ważniejsze strategiczne i ekonomiczne punkty oraz miasta handlowe, jak Kijów i Berdyczów z Odessą i wiele innych poniemiejszych. A gdyby zwrócić uwagę i na to, że miasto to przez lat blisko dwieście było stolicą jednego z zamożniejszych województw bracławskiego, a już nawet za teraźniejszych rządów stolicą guberni, czyli namiestnictwa bracławskiego, aż do nowego podziału prowincji w 1786 r., kiedy guberniom przeniesiono do Kamieńca Podolskiego… to zastanawiając się nad owym nagłym jego upadkiem, chyba by na ślepo wyrzec: „Habent sua fata oppida!”

Atoli, nie uprzedzając faktów, przejdźmy lepiej w treści dzieje miasta, od początku jego powstania.

Trudno dośledzić stanowczej prawdy w zamierzchłych dawnych dziejach. Należy więc zgodzić się z poważnymi historykami na to, że pierwszy początek Winnicy datuje od w. XIV, kiedy Olgierd, wielki książę litewski, odbiwszy ziemie podolskie od Tatarów, dał je w zarząd synowcom swoim Koryatowiczom, którzy zamku i miasta położyli pierwsze podwaliny. A lubo po starych kronikach Winnica od początku nosi tytuł miasta i zamku (oppidum, castrum), jednak przy ówczesnych gęstych napadach tatarskich na te kraje można śmiało powiedzieć, że miasta prędzej padały, niż się wznosiły, gnębione z jednej strony najazdami nieprzyjacielskimi, a z drugiej uciskane rządami samowolnymi możnowładnych starostów, których władzę dopiero ukrócił nieco król Aleksander Jagiellończyk, a po nim Zygmunt August, regulując jako tako stosunki pańszczyźniane i daninowe mieszczan względem starostów. Pierwszy też z tych monarchów miał prawem magdeburskim miasto obdarzyć.

Odtąd dopiero jaśniejszymi się stają dzieje Winnicy, która wchodzić zaczyna w komput miast Rzeczypospolitej. Nim jednak dalej pójdziemy, należy powiedzieć, skąd ona wzięła swą nazwę. Większość historyków utrzymuje, że od rzeczki Winniczki, wpadającej pod miastem do Bohu, o czym przepomnieliśmy wyżej powiedzieć. Wszakże ks. Marczyński w dziele swoim „Statystyka gubernii podolskiej” (Wilno, 1830, t. III) przytacza: „Nazwisko swoje otrzymało miasto nie od winnic, ale od przepalania gorzałki, czyli browarów winnych, których tu przy dostatecznych lasach najwięcej było.” O ile to twierdzenie jest zasadne, powiedzieć nie umiem.

Pomimo przywilejów królewskich, miasta tamtejsze, przeważnie wystawione na pustoszenie dzikich najeźdźców, wzmagać się nie mogły. Kroniki rokrocznie po kilka napadów tatarskich mniejszych lub większych zaznaczają, a co gorsza, dla miasta niepomyślniejsze, że często bez odwetu samowolnie dzicz plądrowała. Dopiero w roku 1541 podają kroniki wiadomość o Bernacie Pretwicu, mężnym wojowniku, który pierwszy dzielny opór zaczął Tatarom stawiać, a na jakiś czas ich przepłoszył. Przytoczymy tu, co Bielski w swoich kronikach o tym powiada: „W roku 1540 nic się u nas znacznego natenczas nie działo, także i drugiego roku, tylko co Tatarowie wtargnęli do Rusi, miesiąca marca, i wielkie szkody około Winnice poczynili. Bernat Pretwic starosta borski, pamięci od nas wszech Polaków godny, puścił się po nich z trochą Kozaków a Czeremisów i przyszedł aż pod Czeżaków. Obaczył ono, jak ludzie w niewolą posiano do Kały. Płakał, patrząc na nie, mówiąc: 

„Bych mógł, chętnie bym was ratował. Wszakoż się tego znacznie pomścił, gdy tatarskie żony i dzieci posiekł, potopił, tak iż jako szczenięta na wodę uciekając tonęły, a drugie Czeremisowie strzelali na wodzie jako kaczki. Plon ludzi i dobytki swoje nazad pobrał i wiele dzieci i żon tatarskich. Toż i na drugi rok uczynił.”

Pierwsze to, można powiedzieć, poważniejsze przepłoszenie Tatarów na Rusi. Co prawda, ci Pretwicowie, ze Śląska do nas przybywszy, byli dzielnymi pogromcami bisurmanów. Bernata, o którym mowa, Paprocki słusznie murem krajów podolskich zowie, przyznając mu, że 70 potyczek z Tatarami stoczył. Syn jego Jakub wziął po ojcu ów animusz do gromienia Tatarów, a o nim Siarczyński powiada: „W rozlicznych z Tatarami i Kozakami bojach za Zygmunta III dał uczuć nieprzyjaciołom waleczność i odwagę swoją. Przy królu stojąc, rokoszanów gromił; pod Zbarażem i Rastawicą wielką nawałę Tatarów poraził, rozpędził i łupy odebrał; Kozaków w Piątkach na głowę pobił; Podole z nieprzyjaciół oczyścił. Zasłużył, iż go król Zygmunt wojewodą kraju tego mianował (um. 1613). Pamięć jego lub ojca zachowana była w śpiewie ludu:

"Za czasów pana Pretwica,
Spała od Tatar granica.”

Szkoda tylko, że na osłonienie granic województwa bracławskiego od ciągłych najazdów więcej Pretwiców nie było, a Tatarzy na brzegach Bohu bezkarnie plądrowali. Szczególniej Bracław, gród województwa, także nad Bohem o mil osiem od Winnicy, cierpiał nieustannie od najazdów tatarskich i zaledwie po jednem zniszczeniu wznosił się nieco, nowy napad w perzynę go obracał.

Upadek ten i zniszczenie Bracławia stał się powodem wzrostu Winnicy, która pierwszy raz wtedy występuje w dziejach jako miasto, czyli gród wojewódzki. Szlachta bowiem bracławska, zaniepokojona o akta ziemskie, niszczone bezustannymi napadami Tatarów na stolicę województwa, Bracław, prosiła na sejmie 1598 roku o przeniesienie grodu do Winnicy. Jakoż uchwała tego sejmu brzmi:

„Za prośbą i za potrzebą posłów bracławskich, które Nam przekładali, sądy i akta ziemskie i grodzkie, wszystką jurysdykcję sądową i sejmiki powiatowe z Bracławia do Winnicy przenosimy, które sądy ziemskie, grodzkie i sejmiki we dworze Naszym na te czasy i dni, jako dotąd w Bracławiu, pod tytułem Winnickim odprawowane będą. Akta tamże w zamku Winnickim chowane być mają, czego starosta dopuścić będzie powinien, zachowując jednak w mocy wszystkich akt ważność, do tego czasu w Bracławiu odprawowanych.” (Vol. Leg. t. 2, p. 1470).

Uchwała wyżej przytoczona wspomina o zamku, który przez kogo mianowicie byłby wzniesionym i czy też zamek niegdyś Koryatowiczów, przetrwawszy napady tatarskie, miał do tego czasu dotrwać… w dziejach doszukać się tego nie mogę. Jedna tylko tradycja wzniesienie mocniejszego, murowanego zamku przyznaje królowej Bonie i dotąd jeszcze w Winnicy, na kępie rzeki Bohu, są ślady murowanego zamczyska, które nazywają „zamkiem królowej Bony”. Wszakże wiadomo, iż gdzie są tylko jakieś ruiny, o których w dziejach głucho, zwykli ludzie przypisywać to fundacji Bony, która, gdyby wierzyć tym podaniom, całą by niemal Polskę w zamki zaopatrzyła.Jakkolwiek to pewna, iż istniał naówczas jakiś zamek, w którym dla bezpieczeństwa akta ziemskie i grodzkie złożono, niezawodnie odtąd wzrost się Winnicy poczyna i gród ten zajmuje już poważniejsze miejsce na kartach dziejów. 

Co zaś do samego zamku, pierwszy jego ślad historyczny znajdujemy w konstytucjach 1613 roku, gdzie powiedziano „Rewizya zamku Winnickiego” (Vol. L. g. 111 p. 189): 

„Zamek Winnicki po pogorzeniu, iż przez urodzonego Walentego Aleksandra Kalinowskiego, starostę naszego bracławskiego i Winnickiego, kosztem jego własnym i przewagą de nova radice zbudowany, naznaczyliśmy rewizorów naszych (tu następują nazwiska), którzy o czasie sposobnym z sobą porozumienie uczyniwszy, mają zjechać do Winnicy, tamże zbudowanie zamku, z munieyami i fortecami, pilnie i uważnie upatrzyć. Którą rewizyą wedle powinności swej odprawiwszy, Nam i Rzeczypospolitej na przyszłym sejmie wiadomość zupełną i dostateczną winni będą oddać.”. 

Jednakże w konstytucjach następnego sejmu, który odbył się w roku 1616, nie znajdujemy śladów, ażeby wyż wzmiankowani rewizorowie sprawili się przed stanami z lustracji zamku, lub może relacya ich zastrzęgłą w kancelarii sejmowej, a wskutek tego Kalinowskiemu likwida z kilku wsi starostwa Winnickiego, bez płacenia kwarty, była dekorowana. W każdym tedy razie ów zamek, przez Kalinowskiego „de nova radice” wzniesiony, ten sam być musi, który tradycya „zamkiem Bony” nazywa. Od tego Walentego Aleksandra lasy Winnicy związują się z rodziną Kalinowskich, którzy, z małymi przerwami, syn po ojcu, są starostami Winnickimi aż do końca. Nie od rzeczy będzie przebiedz po kolei historyą owych Kalinowskich starostów Winnickich. Pierwszy z nich, Walenty Aleksander, generał podolski, zamek w Winnicy wystawił, za co, jak to widzieliśmy, wynagrodziły go stany Rzeczypospolitej, oddając mu kilka wsi starościńskich, bez wnoszenia kwarty do skarbu. 

Niemniejszą miał zasługę w oczach Niecieckiego, przez ufundowanie w Winnicy kolegium jezuickiego, na które 30 tysięcy złotych wyliczył (co na owe czasy było hojną ofiarą), oraz im wsie pod Winnicą, Kajdaczycha i Kozanicha, nadał, w samym zaś mieście znaczną jurydyką zakon uposażył, a nadto dwie wsie w pow. bracławskim, Bondurówkę i Piasoczyn. Tak to rozczuliło Niesieckiego, iż idąc wbrew współczesnym kronikom, powiada: „pod Cecorą z Żółkiewskim hetmanem do ostatnich sił bijąc, poległ”, kiedy tymczasem Pr. Siarczyński, również ksiądz, ale idący za sprawiedliwym głosem dziejów, tak o tym Kalinowskim sądzi: 

„…Ten sam tyle nagrodzony Kalinowski, nienawidząc Żółkiewskiego, w potrzebie z Turkami pod Cecorą, nie zważając na rozkazy, przełożenia i prośby nawet hetmana, pierwszy obóz polski w nocy haniebnie opuścił i innych gorszącym swym przykładem pociągnął, przez co klęski cecorskiej stał się przyczyną. Lecz prócz hańby, odniósł on karę niecnego czynu, bo gdy woląc raczej nienawiści swej dogodzić, niżli rzecz publiczną ratować, wspierając zamysły hetmana, uchodził, w spiesznej jakoby z popłochu przed nieprzyjacielem przez rzekę Prut przeprawie utonął, ani ciało jego znalezione być mogło, r. 1620”. 

Można jednak śmiało wyrzec, iż starostowanie nad Winnicą tego Kalinowskiego niepoślednie położyło zasługi tak dla samego miasta, jako i dla kraju; starosta bowiem, wznosząc nowy zamek, a do tego opatrując go zbrojną i czujną załogą, niemało się przyczynił do zapobieżenia najazdom tatarskim. Nadto wznosząc mury samego kolegium jezuickiego w kształcie twierdzy warownej - o czem i dzisiejsze ruiny świadczą - można sprawiedliwie powiedzieć, iż dwoma obronnymi zamkami miasto opatrzył. Pomimo atoli ulgi od zewnętrznego nieprzyjaciela, mieszczanie wpadli „z deszczu pod rynnę”, bo co im z jednej strony przestały wydzierać najazdy dziczy, to z drugiej z nawiązką dokonywały chciwe rządy starościńskie. 

Przywilej prawa magdeburskiego szedł prawie w zapomnienie, a nad wszystkim sądy się starościńskie rozciągały; czynsze, myta, opłaty i w ogóle podatki dwoiły się, a mieszczanie, miasto odbywania służby orężnej, jak to było ich przywilejem, do pańszczyzny obróceni zostali. Z drugiej strony o.o. jezuici, zająwszy większą część miasta ówczesnego pod swoją jurydykę, uciążliwe ciągnęli czynsze z mieszczan chrześcijan, a bardziej jeszcze z Żydów. Okaże się to w dalszym ciągu, kiedy z kolei przyjdziemy do lustracji miasta i dekretów królewskich przeciwko uciskowi starostów. Po Walentym Aleksandrze starostwo Winnickie objął syn jego Adam, a po śmierci tego (1638), brat jego młodszy Jerzy. W tym czasie uspokojone już miasto od pustoszenia nieprzyjacielskiego, straszny pożar nawiedza i niszczy do szczętu. Król Władysław IV, chcąc miastu ciężką klęską nawiedzonemu ulgę przynieść, a podniesieniu jego dopomóc, szczególnie przez powstrzymanie samowoli starostów, wznawia tym końcem dawne prawa mieszczan co do swobodnego warzenia piwa, sycenia miodów i palenia gorzałki; dochody zaś z miar, wag, smoły, dziegciu i t.p. targowych obiektów, spod władzy starościńskiej wyjmując, na dochód miasta przeznacza. 

Tenże dekret wszelkie nieprawnie wybierane przez starostów daniny, opłaty, daremszczyzny i powinności na wieczne czasy uchyla. Nadto mądry ten dekret zwraca baczną uwagę na samowolę i arbitralność sądów starościńskich, które przywłaszczać sobie zaczęły atrybucyę magdeburskiego prawa, stanowiąc trzy nowe porządki odbywania sądów: 1-szy, złożony z rady ośmiu osób czyli magistrat; 2-gi, z wójta i pięciu ławników; 3-ci, z dożywotnich dwunastu gminnych. Ławnicy i gminni (mówi dekret) winni przedstawić trzy osoby, z których starosta zamianuje burmistrza, wójta zaś osobnego z podanych innych trzech kandydatów. W sprawach 200 złot, nieprzenoszących lub pociągających za sobą karę osobistą bez infamii, wyrokuje wójt z ławnikami, od czego apelacya pośrednia do sądów starościńskich, a najwyższa do zadwornych dozwolona, co przedtem sam starosta rozwiązywał w ostatniej instancji. Sprawy kryminalne sądowi wójtowskiemu podlegają, lecz pod surową odpowiedzialnością zabrania się jurysdykcyą tę poza granicę miasta przenosić, dla odsądzania kryminałów. 

Na koniec:

„przepisując król obszerne ustawy, co do sposobu wyboru urzędników, składania przez nich przysięgi i pełnienia powinności, znosi tortury w sądzie wójtowskim; sprawy zaś o czarodziejstwa i zabobony w instancji starościńskiej sądzie nakazuje; sądom radzieckim poniedziałek, środę i piątek, wójtowskim wtorek, czwartek i sobotę wyznacza”.

Tymże przywilejem miasto uzyskało herb, który się tak przedstawia: w polu czerwonem dwa miecze białe na krzyż ostrzem od siebie odwrócone, a we środku ich jest krzyż, którego dolna część zakończona w kształcie kotwicy. Wątpliwości nie ulega, że pod skrzydłami mądrego i dobroczynnego przywileju, miasto rychło powetowało straty przez ogień poczynione, a do wzrostu i kwitnienia posuwało się szybkimi krokami. Lecz snadź nie sądzone było biednej Winnicy zażyć dłuższego wczasu i błogiego spokoju, a zaledwie zrzuciwszy ze siebie jarzmo ciężkie starostów, miasto się wznosić przy swobodzie poczęło, gdy wtem nadszedł rok fatalny 1651. 

W roku tym zbuntowane Kozactwo opanowało miasto i zamek i ciężkie tam spustoszenia sprawiło; hetman w. k. Mikołaj Potocki na próżno się kusił o odebranie miasta, a zawiadomiony o nowem, znacznem sił nieprzyjacielskich powiększeniu, naprzeciwko nim się rzucił i pod Bercstezkim na głowę ich pobił, co było ostatnim zwycięstwem tego wojownika, gdyż wkrótce potem żywota dokonał. Marcin Kalinowski (trzeci syn Aleksandra Walentego) jako hetman polny, który dopiero z trzyletniej niewoli za okupem powracał, objąwszy władzę nad wojskiem, na odsiecz Winnicy pośpieszył i od nieprzyjaciela miasto oczyścił, a zapędziwszy się dalej za nim aż na brzegi Dniepru, otoczony przez przeważne siły Tymoteusza Chmielnickiego, połączonego z Tatarami, wojsko stracił i sam mężnie walcząc, ranami okryty, poległ na placu boju (1652), razem z jedynym synem Samuelem, z Heleny księżniczki Koreckiej zrodzonym. Ten Marcin Kalinowski w zagranicznych akademiach się kształcił, a był to mąż tak w sztuce wojennej, jako i w naukach dobrze wyćwiczony. 

Winnica, lubo przez hetmana Kalinowskiego oczyszczona z nieprzyjacielskiej załogi, jednak w całym ciągu wojen kozackich, jako położona na głównym szlaku wszelkich wojennych operacyj, stawała się bezustannie widownią napadów nieprzyjacielskich. Zbytecznem też byłoby powiadać, że po tylu przeniesionych klęskach, miasto wznieść się nie mogło, owszem, ku upadkowi się chyliło. Śmierć walecznego Marcina Kalinowskiego nie tylko cios ojczyźnie zadała, pozbawiając ją w ciężkich czasach jednego z waleczniejszych mężów, lecz niemniej wielką szkodę przyniosła dla rodziny Kalinowskich, która zaczynała wznosić się szybko i do wielkiej przychodziła krescytywy. Niechętnie na to patrzyli Potoccy, dom starodawny, który właśnie teraz, korzystając z wziętości w narodzie i u króla, rozsiadał się na ruskich i ukraińskich żyznych ziemiach i tam podwaliny przyszłych, niezmiernych swych fortun zakładał. Oczywiście tedy patrzyli z zazdrością na wznoszenie się i współzawodnictwo nowego domu Kalinowskich, którzy siła starostw ukraińskich sobie zagarnęli, a pomiędzy nimi intratne Winnickie.

Gdyby Marcin nie poległ pod Batowem, a dostało mu się było hetmaństwo koronne, które mu z prawa i zasług należało, walka byłaby nie równa i niewiadomo ku której przechyliłaby się stronie. Lecz po śmierci hetmana i jego jedynego syna, pozostała już młodsza i mniej zasłużona linia tej rodziny, którą powoli Potoccy ze starostw wyzuwać zaczęli. Chodziło głównie o najważniejsze starostwo Winnickie, od którego też Kalinowskich oddalili, a przez swoich adherentów na sejmie 1662 roku następną uchwałę wywołali: 

„Należy na tym securitati województwa bracławskiego, aby miasto nasze Winnica miało praesidium adequatum, dla bezpieczeństwa obywatelów tamecznych; przetoż za zgodą wszech stanów pozwalamy wielmożnemu Andrzejowi z Potoku Potockiemu, wojewodzie bracławskiemu, aby starostwo Winnickie insimul z województwem pro hoc sola vice trzymał ea conditione, że powinien mieć zawsze przy rezydencji swojej obecnej 200 piechoty kosztem swoim własnym in praesidio miejsca tamtego” (Vol. leg. t. IV, tyt.: „Województwa bracławskiego securitas”). 

Lecz i ten obwarował się w zamku i czujnie się trzymał. Jął się tedy innych sposobów Kaniowski, rozmaite psikusy gospodarskie Kalinowskiemu wyrządzając. To granice posuwał, to się w grunta worywał i t. p. Był to niezawodnie dla rodziny Potockich dogodny pretekst wejścia na donośne starostwo i odsunięcia wzrastającego domu, albowiem każdy by się chętnie podjął trzymania dochodnego starostwa, za sztyftowanie dwustu milicji, którą z samychże mieszczan i starościńskich chłopów mógł zrekrutować. Ażeby dać miarę, ile Winnica ucierpiała w ostatniej wojnie, dość przytoczyć fakt, że pisarz ziemski, obejmujący urząd w roku śmierci Potockiego, zaniósł manifest pod dniem 18 stycznia 1664 roku, że nie zastał w jurysdykcji pióra i kałamarza, żadnej księgi, ni aktów, które podczas rebelii kozackiej zostały spalone. 

Za nowych starostów, których wyliczać byłoby za długo, lepiej się Winnicy działo, tem bardziej iż zażyła dłuższego wczasu, przestając być teatrem wojen, że częste przywileje królewskie miasto podnosiły, a lustracje do pohamowania samowoli starościńskiej przyczyniły się. Kalinowscy wszakże przez lat kilkadziesiąt czyhali na odzyskanie starostwa, które możni Potoccy zagarnęli. Dopiero w lat sześćdziesiąt później dostał się jeden z Kalinowskich na starostwo Winnickie i to za protekcją Potockich, skoligaciwszy się z nimi przez żonę Potocką, starościankę jabłonowską, wdowę po Puzynie, pisarzu litewskim. Był to Ludwik Kalinowski, syn Marcina, kasztelana kamienieckiego, pan cnotliwy i pobożny. Winnica jego starostowaniu zawdzięcza stan błogi swojego kwitnienia. 

Naprzód, gwoli bezpieczeństwu publicznemu, oba zamki własnym sumptem poprawił i z gruntu odnowił, a nawet o likwidę kosztów do sejmu nie szedł, jak to uczynił przodek jego Walenty Aleksander. Kolegium jezuickie rodzinnej fundacji odnowił, przebudował i ze starościńskich gruntów jurydykę powiększył. Na czynsze, daremszczyzny i wyderkafły nie był łapczywy, a na nędzę ludzką niegłuchy. Oboje z małżonką wiele miłosierdzia ludziom świadczyli. Do dziś w żywej tradycji mieszkańców dobrotliwość tego pana się przechowała. Ludwik Kalinowski uwiecznił pamiątkę swego starostowania w Winnicy, wznosząc kościół i klasztor o.o. kapucynów, który dotąd wszystkie inne przetrwał i jest jedynym parafialnym. 

Osobliwsze szczegóły, dotyczące tej fundacji, na wzmiankę zasługują. Smutnej pamięci Mikołaj Potocki, starosta kaniowski, słynny w zeszłym wieku z krwawych wybryków, niepohamowanej fantazji i okrucieństw, tentował razem z Kalinowskim o starostwo Winnickie; wbrew atoli silnym protekcjom rodziny, Winnickie starostwo go ominęło. Trudno też było inaczej się spodziewać, bo pono za jego swawolę odebrać mu miano i starostwo kaniowskie, które trzymał po przodkach i ojcu, wojewodzie bełzkim, strażniku koronnym, lecz despektu tego familia dla własnej ambicji nie dopuściła. Przeto zawsze Kaniowski (jak go powszechnie zwano) nie mógł zapomnieć Kalinowskiemu, iż go w starostwie winnickim ubieżał; a że był to człek zamożny, bo i po matce Sieniawskiej, wojewodziance wołyńskiej, hetmanównie polnej koronnej, wielka mu fortuna przypadła, trudna była z nim sprawa Kalinowskiemu, który, choć sam także magnat, jednak antagoniście siłami nie wyrównywał. 

Krótka by rzecz była Kaniowskiemu napaść, to procesy; sądy podkomorskie, zawsze już pod eskortą starościńskiej milicji, zjeżdżały, a pomimo to niejednokrotnie musiały uchodzić przed Kozakami Kaniowskiego, nic nie sprawiwszy. Nie nasyciło to jednak zemsty Potockiego. Dla dopięcia swego celu, umyślił indziej zwrócić swoje pociski i tym końcem ponabywał wsie sąsiednie dokoła dóbr Kalinowskiego w województwie kijowskim, dokąd rozumie się, władza jego starościńska nie sięgała, w czym na taki się puścił podstęp. Kalinowski posiadał w dobrach kijowskich stawy z młynami; Kaniowski wszystkie je porozkupywał i osuszył, pod pozorem jakoby do jego brzegów groble przypierały. Sprawa się wytoczyła w sądzie podkomorskim żytomirskim, którego wyrok skazał Kaniowskiego na naprawę grobli i nawiązkę za przyczynienie szkody. 

Kaniowski, z niewłaściwą sobie pokorą, wyjątkowo może raz w życiu poddał się wyrokowi, wziął się gorliwie do roboty, spędził wszystkich ludzi i rychlej, niżli można się było spodziewać, groble wysypał, a śluzy pomurował daleko lepsze od tych, które poniszczył. Posłał nawet z submisją do starosty Kalinowskiego, a pono udaną pokorą jakiegoś statecznego duchownego zjednał sobie na pośrednika, upraszając starostę, ażeby mu winę odpuścił, a na dowód tego, aby razem z komisją sądu podkomorskiego przyjął traktament na tejże grobli, która się stała nieporozumienia powodem. Kalinowski, nic domyślając się złej woli i podstępu, razem z sądem podkomorskim udał się na tę groblę, gdzie w istocie ze wspaniałą ucztą Kaniowski oczekiwał. Począł od submitowania się, a następnie zakończył sutym traktamentem, któremu wszyscy byli radzi, przypuszczając, iż położy on koniec waśniom i rozterkom sąsiedzkim. Skoro już się posilili, a może i trunkiem zagrzeli, Kaniowski zaproponował, ażeby kopce graniczne usypano, a dla sąsiedzkiego spokoju, ofiarując znaczny kawał swojego gruntu, rzecz zdawała się polubownie kończyć. 

Sąd się zgodził na tę chęć dobrą, a Kaniowski kiwnął na drużynę kozacką, nieodstępną przy nim, która w mgnieniu oka kopce usypała. Prawo miało, iż przy rozgraniczeniach sąsiednich winno było znajdować się, w charakterze świadków, po sześciu przynajmniej gospodarzy włościan, osiadłych we wsiach rozgraniczanych, a ponieważ takowych nie było, więc Kaniowski rozesłał kilku ze swoich Kozaków, celem ich zwołania. Był jeszcze inny zwyczaj barbarzyński, iż zwoływano wyrostków ze wsi, których na kopcach bito rózgami, a to w tym celu, ażeby, gdy z latami kopce się osypią, świadczyli o ich bytności. 

Kaniowski przykazał Kozakom, ażeby wyrostków nie dopuścili, lecz samych tylko starych i poważnych chłopów wezwali, a po ukończeniu sprawy, spostrzegając się niby, że nikogo według zwyczaju do bicia nie było, rzekł: - Cóż, cała robota za nic. - A to dlaczego? - Nikt w skórę nie wziął. - A czyliż to konieczne? - Kopce się bez tego rozsypią i nasza zgoda za nic. Hej, chłopcy - dodał, zwracając się do Kozaków - weźcie no pana starostę i prześwietny sąd podkomorski, a wyliczcie im po pięćdziesiąt na kopcach. Oni młodzi, długo pożyją, to w razie potrzeby i świadczyć będą. Akt gwałtu, przeciwny prawu i ludzkości, spełnił się. Ta samowola i bezprawie, chociaż już nieraz praktykowane przez Kaniowskiego, lecz nigdy w podobnym stopniu zuchwalstwa, oburzyły kraj cały. Starosta i sąd podkomorski wytoczyli Kaniowskiemu sprawę kryminalną. Nie chodziło tu już o główszczyznę i nawiązki, lecz po prostu zuchwaleniu awanturnikowi za obrazę urzędu butną głowę zdjąć chciano. 

Były więc nieprzelewki; Kaniowski zemknął za granicę, a że roki przepuścił, miano go banitą ogłosić i dobra mu skonfiskować, co by niezawodnie nastąpiło, gdyby chodziło o prostego szlachcica. Ale Potoccy, nie chcąc dopuścić tej infamii na swój ród, jak jęli chodzić około tej sprawy, złagodzili pokrzywdzonych i surowość prawa zażegnali. Kalinowski, człek pobożny, molestowany przez duchownych, zgodził się na załatwienie sprawy pieniężnym wynagrodzeniem, a wszystko, co z tego źródła wpłynęło, na chwałę Bożą oddał. Wzniósł sześć wspaniałych świątyń, które hojnie wyposażył, a w liczbie tych piękny klasztor i kościół o.o. kapucynów w Winnicy, który w roku 1760 ukończył. Sąd zaś podkomorski na własny pożytek główszczyznę obrócił, a sam podkomorzy ufundował na niej pomyślność swoich sukcesorów, dotąd trwającą.

Zakon kapucynów, surowej reguły, sam żyjący z jałmużny, darami dobrodziejów jeszcze się dzielił z więcej potrzebującymi, a wzorem cnót swoich zbawienne przykłady pomiędzy wiernymi rozsiewał. Komwikt Winnicki kapucynów posiadał piękny, starannie i umiejętnie uprawny ogród, z którego drzewa owocowe i krzewy, rozchodząc się po okolicy, gust do ogrodownictwa szerzyły. Posiadał też piękną i doborową bibliotekę, a na studiach zakonnych wielu ludzi wykształcił, z których kilku znanych z nauki i przykładnego życia wspomnieć na tym miejscu sobie pozwolę. Byli to: o. o. Józef Dołkalski, Maciej Kucharski, Marian Berezowski, Modest Tatarkowski, Zacharyasz Błotnicki (młodo zmarły, przełożony klasztoru Winnickiego) i na koniec ostatni już prawie z tego czasu żyjący, przełożony klasztoru w Chodorkowie o. Zeliryn Śliwiński. 

Skoro się zmówiło o kościołach Winnickich, nie od rzeczy będzie zapisać na tym miejscu, jakiemi niezwykłymi drogami chwała Boża szerzyła się w Winnicy. Od lat półtora sta, gdy tu zasiedli jezuici, mając parafię, tak zwaną cura animarum i wychowanie publiczne w swych rękach, niechętni byliby do podzielenia się z innym zakonem swą władzą duchowną. Tymczasem niespodzianie stało się inaczej: o. o. jezuici, niezadowoleni, że większą część miasta pod jurydyką swoją trzymali, zapragnęli się rozszerzyć. Wzdłuż ich muru klasztornego znajdował się dworek z obszernym gruntem, niejakiego Porębińskiego podsędka Winnickiego, który, złożony chorobą na łożu śmiertelnym, umyślił jezuitom grunt ten przekazać, nie bacząc, iż stanowił on jedyny fundusz przyszłej po nim wdowy i kilkorga sierot. Ówczesny jednak sędzia ziemski Winnicki, Michał Grocholski regimentarz znaku pancernego, zapobiegając tej ruinie i aby wszelką jej możność przeciąć, grunt od umierającego Porębińskiego nabył. 

Zawiedzeni ojcowie w nadziejach powiększenia jurydyki, wszystkie poruszyli sprężyny, aby ów grunt zagarnąć, a nie mogąc sobie z Grocholskim poradzić, poczęli go szkalować, iż jako sędzia, na podwładnym sobie podsędku grunt za darmo wyłudził. Dla zapobieżenia wszelakim oszczerstwom, Grocholski umyślił grunt od Porębińskiego nabyty na chwałę Bożą obrócić i fundować tam klasztor dla dominikanów, którzy już od lat przeszło stu mieli tu zawiązek konwentu. Że zamiarowi temu całymi siłami sprzeciwiali się jezuici, powiadać nie trzeba. Zakon dominikanów posiadał zasługi i niemałą wziętość w kraju, już to jako zakon kaznodziejski, nad inne w naukach biegły; potym że na czas długi przed przybyciem trynitarzy wykupowi więźniów się poświęcał; a na koniec że w czasie napadów tatarskich i kozackich siła krwi przelał. 

Antagoniści ci tedy dla jezuitów byli niebezpieczniejsi niż cisi kapucyni. Nie mogąc atoli na drodze sądowej sprzeciwić się zamysłom Grocholskiego, który, jako sam sędzia ziemski, a prawnik zawołany, obawiać się tego nie mógł, jezuici starali się przeszkadzać im na różne sposoby, pod klątwami odciągając robotników od rozpoczętej budowy, tak iż zaledwie w lat dziesięć fundator doszedł do tego, że mógł w napół dokończonym klasztorze kilku dominikanów umieścić, i gdyby nie zniesienie zakonu jezuitów w roku 1773, niewiadomo, co by się stało z tą fundacją. Dopiero sławna bulla papieża Klemensa XIV, rugując jezuitów, ustaliła dominikanów w Winnicy i kościół ich, dotąd prześladowany, stał się od razu parafialnym, na miejsce jezuickiego, który zamknięto. 

Dominikanie przez to samo bez prawowania się odzyskali wszystkie dawne nadania. W roku 1832 klasztor ten został obrócony na cerkiew prawosławną. Prócz tego dawna Winnica posiadała dwie cerkwie, a przy jednej z nich klasztor p. p. bazylianek. Opisawszy domy Boże w Winnicy, wracamy do dalszych dziejów miasta. Pomimo tych spraw burzliwych, Winnica za starostowania Kalinowskiego znacznie się wzniosła, a dość spojrzeć na rezultat lustracyi z roku 1764, który poniżej dla porównania z innym przytoczymy, ażeby się o tym przekonać. Ale po chwilach błogich nastały dni smutne dla Winnicy, zarządów Józefa Wincentego Colonny Czosnowskiego, surowego i nieubłaganego starosty, w szczególności dla Żydów, który nie tylko za przykładem poprzednika danin i czynszów nie odpuszczał, ale nadto nowe wynajdywał, a lud powinnościami i daremszczyznami trapił. 

O tym Czosnowskim tysiące rozmaitych podaniowych anegdot krąży po Winnicy. Powiadają, że na wszelkie przełożenia Żydów miał jednę tylko odpowiedź, która u niego w przysłowie weszła: „A na coście umęczyli Chrystusa?” Owóż jest tradycja, że pewien dowcipniś miał raz staroście na to odrzec: - Przecie to nie my umęczyliśmy Chrystusa. - A któż?… - wrzasnął Czosnowski. - Pan starosta - odpowiedział Żyd - bo u was jest napisano, że on umarł za grzechy ludzkie, a pan starosta także grzeszny. Na nic się to jednak nie przydało, bo starosta, którego Żydzi Faraonem przezwali, był dla nich nieubłagany, tak iż skargę do króla na jego rządy zanieśli. Pismo królewskie, wydane skutkiem tego pod dniem 23 lutego 1780 roku, brzmi jak następuje: 

„Przełożono nam jest ze strony niewiernych Żydów, jak oni krzywdy i bezprawia od starosty Józefa Czosnowskiego czynione znosić muszą, a o takowe prawnie czynić by chcieli, lecz przez moc starosty obawiają się; których ażeby bezpiecznie prawem w sądach naszych asesoryi dochodzić i szkód wszelkich wynagrodzenia poszukiwać mogli, proszono nas przez panów rady, przy boku naszym będących, abyśmy tych Żydów w protekcję wzięli i onych powagą naszą zabezpieczyli, oraz glejt od wszelkiej przemocy starosty, jego komisarza, ekonoma i wszystkich zwierzchność jakążkolwiek mających dać raczyli. Do której prośby, jako sprawiedliwej, przychylając się, Żydów w protekcję naszę bierzemy i onym glejt nasz od wszelkiej przemocy dajemy; którym to glejtem wsparci, krzywd swoich bezpiecznie dochodzić, w każdym miejscu stawać i wszelkie potrzeby przyzwoite czynić, handle prowadzić, bez najmniejszej przeszkody i bojaźni mogą, tak jednak, aby skromnie sprawiali się, zwierzchności w sprawiedliwych rzeczach posłuszni byli, zwyczajne podatki wypłacali i dobrodziejstwa naszego na źle nie używali…”.

Reskrypt podobny był chlubą swojego czasu, dając świadectwo o postępie, przez który absolutna władza klas przywilejowanych nad niższymi ustawała; stąd też rozpoczęta sprawa Żydów Winnickich przeciw Czosnowskiemu tak powszechną zwróciła na siebie uwagę, że aż na sejmie roztrząsać ją miano. Atoli ważniejsze wypadki polityczne bieg jej wstrzymały. Czosnowski tymczasem, korzystając z przewłoki, robił po dawnemu swoje, o czem najlepiej może poświadczyć lustracja, odbyta przez Andrzeja Waligórskiego miecznika i Gabryela Porczyńskiego stolnika Winnickiego. Oto jak lustracja owa głosi dobitnie o sprawach starosty. 

Przytaczamy tu znaczny z niej wyciąg, jako dający wyobrażenie dokładne o stanie większości miast ówczesnych oraz o rządach starosty Czosnowskiego.Miasto nie ma urzędu magdeburskiego i z gruzów swoich nie powstaje; mieszczanie handlu prowadzić, ani domów dla ozdoby głównego w województwie miasta budować nie są w stanie; cechy rzemieślnicze zostają nieuregulowane. Wyzuci z wolności, praw i przywilejów mieszczanie, dla czynienia prawnie z Józefem Czosnowskim starostą, u króla glejt wyjednali byli; mimo tego ledwie nie każdy na osobie swojej przykrych doznawał ciosów i coraz do większych opłat, danin i powinności był pociągany, aż ledwie te wyrządzane przykrości ze śmiercią starosty (1782) ustały. I chociaż za rządu teraźniejszego księcia starosty, nienależyte z mieszczanami postępowania upadły, wolność jednak jeszcze zupełnie podług przywilejów nie jest odzyskana, a mieszczanie do pańszczyzny są używani. 

Mnogość Żydów całe miasto obejmuje; domy ich nieporządnie zabudowane i zagęszczone, codziennie ogniem grożą; ulice i domy gnojem zasiane, przyjeżdżającym, jako do stołecznego miasta obywatelom, przykrość i niewygodę sprawują. Żydzi handel i konsumpcję utrzymują, towary wszelkie, likwory, mięsiwa i wszelaką żywność, uprzedzając katolików. Na jarmarkach i targach przekupują i ceną niezwyczajnie drogą przedają; rzemieślnicy żadnej istotnej i właściwej nie mają nad sobą władzy; zgoła wszystkiego przeciwnego prawu, sprawiedliwości i wolnościom miejskim, w tern pogranicznym stołecznym mieście smutnie doświadczać każdemu przychodzi i nigdzie nikomu na nieporządek, drogość i doznaną krzywdę uskarżać się nie ma… Pozostaje nam jeszcze zapożyczyć jeden ustęp z tejże lustracji, żeby dać poznać czytelnikowi, ile tyle powierzchowność dawnego miasta: 

„…Kościół ex-jezuicki pusty, znacznej ruinie podpadły, w którego kolegium szkoły akademickie; kościoły dominikanów i kapucynów, milirami opasane. Po zgorzeniu jednej cerkwi, zostały 2; przy jednej z nich klasztor bazylianek. Zamek na kępie za miastem, Bohem i odnogą tejże rzeki oblany; przy moście brama drewniana, z dwoma po bokach komórkami na niewolników, a na górze izba na wieżę dla obywatelów; w dziedzińcu budynek duży z drzewa, dość wygodny, budynek kuchenny i 3 ci na aresztantów; dalej magazyn, wał z ziemi sypany, znacznie popsuty, na obszernym zaś placu zaczęto kancelarią murować.”.

Na koniec, ażeby wykazać, o ile Czosnowski starosta przyczynił się do upadku samego miasta, kładziemy poniżej taryfę porównawczą domów w Winnicy, tak w samem mieście, jak i na przedmieściach, z lustracji odbytych w latach 1775 i 1789: W 1775 r. W 1789 r. Gospód chrześcijańskich - 147 79 „ żydowskich . . Dworków szlacheckich (nie ponoszących ciężarów dla starosty) . . 102 80 36 99. Ogółem. . 285 258.

Znaczy to, iż w ogóle ubyło domów płacących daniny i odbywających powinności dla starosty 27; lecz wyłączając dworki szlacheckie, jako nabywane prawdopodobnie za bezcen, których pomiędzy latami 1775 i 1789 przybyło 63, ubytek domów czynszowanych przedstawia pokaźną cyfrę 90. Dochód ks. starosty wynosił 81,881 złotych. Książę Stanisław Poniatowski za przywilejem królewskim ustąpił starostwo Winnickie Protowi Potockiemu wojewodzie kijowskiemu. 

Ażeby po raz drugi nie wracać do dziejów tego starostwa, pozwolimy sobie uprzedzić fakty i opowiemy o dalszych jego latach. Rząd rosyjski prawo dożywocia ks. Stanisławowi na starostwo pozostawił; zatem w roku 1801, przy rozbiorze majątku Prota Potockiego, prawo na starostwo nabył od komisji bankowej warszawskiej Kajetan Skopowski, stolnik brzesko-kujawski, a sukcesorowi jego w roku 1819 ustąpili praw swoich hr. Mikołajowi Grocholskiemu, wicegubernatorowi (później gubernatorowi) podolskiemu. W roku 18M podarowano to starostwo, po ukończeniu dożywocia ks. Poniatowskiego, sukcesorom kanclerza Murawiewa; pomimo to jednak starostwo po śmierci dożywotnika w roku 1833 przeszło na skarb. Kwartę ze starostwa rząd rosyjski wyznaczył na 7,048 rs., z czego się pokazuje, iż dochód, w stosunku do oznaczonego przez ostatnich lustratorów Rzeczypospolitej, był więcej niż podwójny. Na tern zamkniemy dzieje dawniejsze Winnicy, doprowadziwszy je do roku 1789, w ostatnich bowiem wypadkach dziejowych, lubo z nich wiele w bliskości Winnicy rozegrywało się, miasto samo nie miało żadnego udziału. 

Nim zaś przystąpimy do skrócenia nowszych dziejów, zdaje mi się, iż nie będzie od rzeczy, dla dopełnienia całości, podać opisanie ostatniego sejmiku Winnickiego. Relacya sejmiku w Winnicy roku 1790, przez naocznego świadka spisana. 

„Nastąpił sejmik r. 1790 we wrześniu w Winnicy – sejmik ostatni. Przybył Szczęsny Potocki i stanął w dworku Porczyńskiego; szlachta wozami, bryczkami, konno i pieszo, śpieszyła na sejmik. Drogi do Winnicy zapełnione były wielkim tłumem panów braci, którzy z wielkim zapałem i pośpiechem zdążali; było do 6,000 szlachty sejmikującej. Wielka ich bardzo część kosztem Szczęsnego Potockiego była sprowadzoną i przez niego na sejmiku w Winnicy utrzymywaną. Szlachta dziedziczna cząstkowa z Pilawy, z nad Desny, Witawy, Granowa w licznym gronie dążyła. Przybyli dwaj bracia Chołoniewscy, z ukształcenia, pobożności w województwie znakomici, z nimi Grocholscy, Szczeniowscy, Ostrowscy i Bykowski, który był marszałkiem sejmiku. „Zaraz po zebraniu się wszystkich panów szlachty, ukazały się dwie partie: jedna Potockiego stojąca za elekcją, druga Chołoniewskich, Potockiemu przeciwna, królewska. P. p. Chołoniewscy i Grocholscy, królowi przychylni, bardzo pragnęli reformy w duchu, w jakim król i książęta Czartoryscy ją popierali. Sami ludzie wyższej kultury, mieli za sobą szlachtę polerowniejszą, gładszą, w nowożytnych szkołach uformowaną, mówiącą po francusku. Potockiego partia była bez porównania liczniejszą; będąc na chlebie pańskim, dłużej wytrwać mogli, nie śpieszyli się do domów. Braciom z partii Chołoniewskich, żyjącym z własnego grosza, pilniej było już powracać. „Po zebraniu zaczęły się tumulta i gwary silne: Chołoniewscy koniecznie pragnęli doprowadzić uchwałę sukcesji na sejmiku, ale przystąpić nie można było do szlachty; rwano się do szabel i wszędzie były utarczki. Kto za elekcją, bił się z tym, co sukcesją popierał. P. p. Rycbliński z palestry, a Witowski ze szlachty, w kołach gminnych rej wodzili; byli najbitniejsi, najodważniejsi, silną mieli rękę, głos potężny i ogarnęli wszystkich swoim wpływem. Koło nich się najwięcej szlachta garnęła; możniejsi panowie szukali ich przyjaźni, stosunków, a gdy się spór pomiędzy szlachtą rozpoczął, oni jednali i godzili. Nie przyszło tedy do żadnej krwawej sceny i zgorszenia, chociaż zanosiło się na burzę; gwarno tylko było w całem miasteczku, po wszystkich ulicach. Stary szlachcic bardzo nie smakował w nowościach i przykremi wydawały mu się nowe prawa i zwyczaje. „Tymczasem p. p. Chołoniewscy uprzedzili Potockiego, niespodzianie ogłosili obiad u siebie i wszystkich stronników Potockiego zaprosili. Dwa dworki, ulicę miejską całą i dziedziniec zajawszy, ustawili stoły, najokazalej, najhojniej jak tylko można było p. p. braci częstowali, a nie oglądając się na zdania ich przeciwne, prawdziwie po bratersku, najgościnniej przyjmowali. „Zaledwie obiad ukończono, po uczęstowaniu się kielichem, po kilkakrotnym wypiciu zdrowia „kochajmy się,” p. Stanisław Rola Janicki, prokurator ziemstwa bracławskiego, człek wymowny i biegły, stanął na kadzi dogóry wywróconej i zaczął przemawiać, wzywając wszystkich do zgody, pojednania się i ofiary. Rozpoczął wtedy wykład od początku, co znaczy sukcesja, jak inne narody do potęgi, siły i handlu przyszły pod dziedzicznymi królami, ile się to klęsk dostało Polsce, skutkiem jej praw. Zaczął mówić płynnie, górnie, z siłą i odwagą, a obałamucił i zagadał, uchwycił chwilę, kiedy się wszyscy rozczulili i zmiękli. „Nikt się sprzeciwiać nie ośmielił, z prostym słowem nie tak łatwo było występować przeciw biegłej wymowie; nastąpiła wśród mowy i po jej skończeniu cisza zupełna. Ktoś z partii Chołoniewskich zawołał: „Niech żyje król nasz!„ A potem wnieśli wszystkie plany elekcji i powzięto uchwałę, aby jedna elekcja, jedna droga, aby sukcesja niepodzielna do tronu polskiego była wrodzona panu Stanisławowi Augustowi. „To wszystko w sali ratuszowej, przy której stała czarna klepka pod sufitem z mosiężnym sercem i koroną, które miały się przybić i przymierze uczynić na wieki, na szczęście narodu. „Z tejże sali wyszła cała szlachta uradowana i obiecała wierność nowemu monarchowi, a sejmik ten uchwalono jako ostatni sejmik ziemski w Winnicy.” 

Tak kończy się relacja ostatniego sejmiku ziemskiego Winnicy.

Winnica, choć niegdysiejszym miastem królewskim i stołecznym, nie odzyskała dawnej świetności. Upadek miasta i starostwa związany był ściśle z rządami Czosnowskiego i dalszymi zmianami politycznymi i administracyjnymi, które znacznie ograniczyły prawa i swobody mieszczan. Wiek XIX przyniósł zmiany własnościowe i przejścia starostwa w ręce kolejnych właścicieli i władzy rosyjskiej, aż do przejęcia przez skarb państwa po śmierci dożywotnika.

Tak przedstawiają się dzieje Winnicy do początku XIX wieku, kończąc rozdział jej historii przed dalszymi wydarzeniami, które już z miastem samego bezpośrednio nie wiązały się.Przedstawiłem ten obrazek jednego z sejmików, aby przekonać, że panowie szlachta nie zawsze szli ślepo za zdaniem swojego chlebodawcy. Dobrodziejstwa, łaska, chleb, pomoc, obudzały szczerą przyjaźń; ale w rzeczy publicznej, gdy po śmierci Marcina Grocholskiego, Pietniczany przyszło głosować, szlachcic w końcu za wyższym szedł względem i nieraz patronowi swemu się sprzeciwił, dla zadośćuczynienia prawom i obowiązkom. W tym obrazku widzimy także sposoby gaszenia tumultów i wprowadzania jedności. 

Naród, który takie wprowadził w życiu publicznym zwyczaje, godnym był władzy posiadanej, a jeżeli w końcu sam się jej zrzekał, dawał przez to dowód miłości dobra publicznego i gotowości do ofiar. Szczęsnego Potockiego już wtedy podejrzewano o osobiste widoki i zbyteczną miłość własną; dlatego na sejmiku w Winnicy odstąpili go własni klienci. Na tym sejmiku posłami na sejm z województwa bracławskiego obrani byli: Jaroszyński, Moszczeński, Szczeniowski, Szwejkowski i Leżeński. Słówko jeszcze o okolicach Winnicy. Do bardziej malowniczych należy zaliczyć Pietniczany nad Bohom, które, lubo dziś wieś, niepodobna przypuścić, ażeby niegdyś części miasta nie stanowiły. Jakoż są ślady, że Pietniczany do roku 1563 były przedmieściem Winnicy i dopiero w tym roku przeszły na własność (zapewne skutkiem domicyliacji, której śladów doszukać się nic można) rodziny Deszkiewiczów herbu Chorągwie, do Bogusza chorążego bracławskiego, którego syn Łazarz, przez transakcję oblatowaną w grodzie lubelskim (20 kwietnia 1602 r.), dobra te ustępuje wujowi swojemu Semenowi na Obodnem. 

O bodeńskemu, sędziemu ziemskiemu bracławskiemu i winnickiemu. Po wygaśnięciu linii męskiej Obodeńskich, Pietniczany przeszły przez małżeństwo w dom Radzimińskich. Po synu Marcina i Teofili, V Chale Radzimińskim, stolniku bracławskim, z pięciorga dzieci pozostała jedyna wnuczka Anna, która poślubiwszy Michała z Grabowa Grocholskiego, wniosła te dobra w dom Grocholskich, w posiadaniu których dotąd pozostają. Ten Michał Grocholski był niepospolitą postacią swojego czasu, jako waleczny żołnierz i w posługach obywatelskich krajowi wielce zasłużony. Zrodzony w roku 1705, od wczesnej młodości rozpoczął zawód wojskowy, naprzód w chorągwi pancernej księcia Janusza Wiśniowieckiego, kasztelana krakowskiego, w której to chorągwi stopnia porucznika się dosłużył. Następnie z ramienia Józefa Potockiego hetmana wielkiego koronnego, jako regimentarz party i ukraińskiej i wołyńskiej, uśmierzał niejednokrotnie zuchwałe hajdamaków najazdy na kresach Rzeczypospolitej, w nagrodę czego król August III mianował go rotmistrzem królewskiego znaku, a pograniczne województwa ogłosiły go swym obrońcą i oswobodzicielem. Podwójnie na sejmy posłował z Bracławskiego, oraz chlubnie wypełniał rozmaite deputackie i komisarskie funkcje; również wielce się zasłużył obywatelstwu na urzędzie sędziego ziemskiego bracławskiego (1). Michał Grocholski, ożeniwszy się w roku 1752 z Anną Radzimińską wyżej wspomnianą, prócz Pietniczan, wziął poniżej dobra Sabarów, Seroczyń, Woronowicę i Stepanówkę, a przysporzywszy fortuny, wiele kościołowi i ludzkości świadczył, jak to widzieliśmy wyżej. 

W spadku po Michale dostały się synom jego Marcinowi i Franciszkowi 32 wsie i dwa miasteczka, oraz trzy dwory we Lwowie, Dubnic i Winnicy; pięciu zaś córkom każdej po 60 600 złp. posagu, co na one czasy było sumą wcale pokaźną. Pietniczany dostały się Marcinowi, który tam pałac z gustownym ogrodem założył. Dnia 19 listopada 1781 roku król Stanisław August Poniatowski gościł dzień cały w Pietniczanach u Marcina Grocholskiego, podówczas kasztelana bracławskiego, i nazajutrz pojechał do Winnicy, gdzie wysłuchał mszy solennej i Te Deum w kościele oo. dominikanów; potem w imieniu województwa miał do króla mowę powitalną brat kasztelana Franciszek Grocholski, miecznik koronny. 

Dostały się jego synowi z Cecylii Choloniewskiej, Michałowi staroście Zwinogrodzkiemu, rotmistrzowi kawalerii narodowej, kawalerowi orderów Orła Białego i św. Stanisława, a po nim synowi jego Henrykowi, urodzonemu z Śliznicówny, który z Ksawerą Brzozowską pozostawił synów Stanisława, ożenionego z F. Zamoyską, i Tadeusza, oraz córki Marynę za księciem Witoldem Czartoryskim i Helenę za Janem Brzozowskim (3). B. Winnica miasto powiatowe. Po przyłączeniu razem z innymi ziemiami do Rosji, województwo bracławskie, na mocy ukazu cesarzowej Katarzyny II, od dnia 22 maja 1795 r., pozostawiono w dawnych granicach, ze zmianą tylko, iż zamiast trzech powiatów, winnickiego, bracławskiego i zwinogrodzkiego, na tejże samej przestrzeni wyznaczono ich dwuście, które składały tak zwane namiestnictwo bracławskie, a mianowicie: powiaty bracławski, berszadzki, hajaszyński, lipowiecki, lityński, machnowski, mobylowski, piatyhorski, skwirski, liczyński, chmielnicki i winnicki. 

Aby dać wyobrażenie o ówczesnym smutnym stanie miasta, dość powiedzieć, że pierwszy namiestnik bracławski, br. Bergman, przybywszy dla objęcia zarządów, a nie mając się gdzie przyzwoicie z jurysdykcjami swój czas i pomieścić, zajął pałac Grocholskich we wsi Pietniczanach, która dla bliskości miasta jakby przedmieściem jego stanowi. Wszakże niedługo pozostawała Winnica stolicą nowej prowincji, bo ukaz cesarza Pawła I z roku 1797 zmieniający dawny podział kraju na gubernie, Winnicę z powiatem do guberni podolskiej przyłączył i urzędy gubernialne do Kamieńca Podolskiego przeniósł. Ostateczne to przeniesienie nastąpiło w roku 1798. Zatem od 1598, kiedy gród za uchwałą sejmujących stanów przeniesiono z Bracławia do Winnicy, była ona stolicą prowincji równo przez lat 200, co jednak bynajmniej do jej wzrostu i kwitnienia nie przyczyniło się, gdyż przy dokonanym opisie statystycznym w roku 1800, Winnica, już jako powiatowe miasto, liczyła domów, tak chrześcijańskich jak i żydowskich, zaledwie 217. 

Dopiero w lat kilkanaście później, kiedy się może najmniej tego spodziewała, jako powiatowa zapomniana licha miejscina, miała po raz pierwszy zajaśnieć sławą i dobrobytem, jako rozsądnik oświaty znacznej części kraju, przez założenie gimnazjum tak zwanego podolskiego. Instytucja ta naukowa tak wzrosła i zespoliła się ściśle z dziejami miasta, jak i kraju, iż sumienny badacz zamilczeć o niej nie może i nic powinien. Idąc rzeczy porządkiem, należy coś powiedzieć o dawniejszych środkach oświaty w Winnicy. Również od początku wieku XVII, t.j. od założenia tam kolegium jezuitów, spoczęła wielka rekacja o co. Wiadomo jest dawne przysłowie tego zakonu o szkole:

 „chociażby cię pieczono i smażono w smole, nie opowiadaj nigdy, co się dzieje w szkole.” 

To też po większej części o szkołach jezuickich w ogóle, ich stanie, liczebności i t.p. nic wiele wieści nas doszło; o winnickim zaś kolegium, mimo gorliwych poszukiwań, niczego się nie doszukałem, prócz notat na jakimś starym kalendarzu, gdzie pomiędzy ocielonymi krowami i oźrebionymi klaczami, zapisano pod rokiem 1762: 

„Mojego syna Jana, drugiego z porządku po córce Salomei, a po ukończeniu przez tegoż lat jedenastu wieku od urodzenia, ulokowałem w Collegium oo. jezuitów Winnickich, w konwikcie rektorskim. Bogdaj to było z chwałą Bożą i ku pożytkowi ludzkiemu! Vide licet collegium zyskuje coraz więcej wziętości i zaufania, bo jak mi powiadano, ojcowie mają na ten rok wszystkich dyscypułów 242, a konwiktorów w konwikcie, gdzie znajduje się mój syn Jan, 18.”.

Jeżeli tedy, według rozumienia notującego, liczba 252 uczniów oznacza wzmagającą się „wziętość i zaufanie,” po prawie półtorawiekowym istnieniu kolegium w kraju nieobfitującym naówczas w szkoły publiczne, to prawdziwie niema się czem pochwalić. Po zwinięciu zakonu jezuitów, którzy sami tylko utrzymywali w tych odległych prowincjach szkoły, dalsze losy takowych powierzone zostały w części akademii krakowskiej, w części księżom bazylianom, którzy niebawem po ustąpieniu jezuitów pozakładali szkoły parafialne, a nawet akademickie na stopniu gimnazjum, w Barze, Kaniowie i Humaniu, i te następnie, jako wzorowo prowadzone, uniwersytet wileński utrzymał. Winnica przypadła na dolę akademii krakowskiej, która po ustąpieniu jezuitów założyła tu szkołę akademicką o 6-ciu klasach, a zorganizowanie i prowadzenie tej szkoły powierzyła czterem wytrawnym profesorom: Zajączkowskiemu, Kopijowskiemu, Chruścielskiemu i Dobrzańskiemu, będącemu równocześnie przełożonym szkoły. Nowa ta szkoła, odpowiadając ówczesnym wymaganiom, była licznie uczęszczaną i cześć należy się jej kierownikom, z których Kopijowski był znanym matematykiem swojego czasu. 

A chociaż nastąpiony nowy podział kraju oddzielił zarazem szkołę tak od zwierzchnictwa, jak i od zasiłku akademii, jednak ci ludzie z poświęceniem dla dobra publicznego dotrwali dalej na swych stanowiskach, utrzymując się to z własnych, lubo szczupłych funduszów, to ofiarnością publiczną. W kilka lat po przyłączeniu Podola do Rosji, zarząd szkół przeszedł pod zawiadywanie rządu gubernialnego. Tak rzeczy stały do roku 1803, kiedy dnia 4 kwietnia wyszedł ukaz cesarza Aleksandra I, zatwierdzający uniwersytet wileński. Ukaz ten stanowił jednocześnie o otworzeniu gimnazjum podolskiego w Kamieńcu lub Winnicy. Reskryptem monarszym w roku 1804 zakładanie szkół na Wołyniu, Podolu i Ukrainie było powierzone niezmordowanemu w dziele oświaty Tadeuszowi Czackiemu. 

Trudna to do rozwiązania zagadka, dla jakich powodów ów gorliwy krzewiciel nauki zwlekał tak długo z założeniem tej nowej instytucji, mając już nawet sumę etatową wydzieloną, tym bardziej że nie mógł nie widzieć naglącej tego potrzeby. Przypuszczać tedy należy, iż Czacki, zasilając tym funduszem swoje ukochane gimnazjum wołyńskie w Krzemieńcu, pragnął je przez to do prędszego doprowadzić rozwoju, a tymczasem puściwszy w odwłokę założenie gimnazjum podolskiego, nowe środki na ten cel gromadził; lub prędzej (na cobym się i ja zgodził chętniej) sam, zajęty założeniem nowej wyższej szkoły, nie miał pod ręką zdolnego i zaufanego człowieka, któremu by tak wielkie dzieło mógł z zaufaniem powierzyć. Jakkolwiekbądź ta zwłoka dla oświaty Podola smutna, trwała przez lat kilkanaście. 

Aż dopiero gdy się dawna szkoła akademicka rozpadać zaczęła, profesorowie wymarli, lub z powodu starości musieli odstąpić swoich obowiązków, naówczas dopiero uniwersytet wileński zmuszony był niejako przystąpić do założenia gimnazjum podolskiego. Dwie tym końcem przedstawiły się miejscowości: Kamieniec Podolski i Winnica; oddano pierwszeństwo tej ostatniej, już dlatego, że Kamieniec, zajęty przez urzędy gubernialne, ciasno zabudowany, ścieśniony pomiędzy skałami, nie posiadał przestrzeni do szerzenia się miasta; a powtóre mury tam po jezuickie, dość szczupłe, zaledwie mogły pomieścić szkołę powiatową. 

W Winnicy zaś było miejsce na ten cel lepsze i zdrowsze, a mury pojezuickie, chociaż bardzo podminowane, jednak na dużej przestrzeni rozrzucone; a nareszcie Winnica tworzy środkowy punkt dla Podola, kilku powiatów Wołynia i Ukrainy, szkoły wyższej pozbawionych. Po obraniu miejsca do założenia tego wielkiego dzieła powołany został jmć. ks. Michał Maciejowski ze zgromadzenia księży pijarów, który, jako nauczyciel następcy króla pruskiego, miał sposobność słuchać zagranicą mężów w pedagogice słynnych; następnie król pruski zalecił mu założenie w Białymstoku wzorowego gimnazjum. Maciejowski, odpowiedziawszy godnie temu wielkiemu zaufaniu, szkołą przez się założoną rządził przez lat dwadzieścia. 

Zatem nie mógł lepiej paść wybór uniwersytetu jak na ks. Maciejowskiego, który już złożył dowody niezaprzeczonej biegłości i znajomości w pedagogicznym zawodzie. Pozostały ślady, że ks. Maciejowskiego z Czackim łączyły bliższe stosunki i że ten ostatni starał się kilkakrotnie ściągnąć go na dyrektora gimnazjum wołyńskiego, czego, niewiadomo dla jakiej racji, Maciejowski nie przyjął, lubo na wezwanie Czackiego, na rok przed jego śmiercią, założenia gimnazjum podolskiego podjął się. 

Zjechał tedy nowy dyrektor, w towarzystwie pięciu nauczycieli, do Winnicy i na dniu 27 września 1814 r. dopełnił uroczyście aktu otwarcia gimnazjum podolskiego, aktu — śmiało dodamy to od siebie — wielkiej odwagi, albowiem począwszy od funduszów, o których szczupłości łatwo sądzić z tego, co wyżej przytoczyliśmy, aż do stosownego pomieszczenia dla szkoły, nic nie zastał gotowego. Były wprawdzie mury pojezuickie, a raczej ogromne ruiny, w których prócz puszczyków mieściły się więzienia, kilka biur urzędowych, a reszta stała pustkowiem; budynek nawet, opróżniony przez szkołę akademicką za przybyciem nowego dyrektora, począł zagrażać niebezpieczeństwem zawalenia się. Cóż dopiero powiedzieć o bibliotece, gabinetach i innych naukowych pomocniczych środkach, których ani śladu nie było. Dużo by mówić potrzeba, celem skrześlenia dokładnego obrazu czynności ks. dyrektora, który prawie z niczego zamierzył dobrą szkołę utworzyć. 

Ten występował jako kwestarz na kontraktach kijowskich, kołacząc do serc miłosiernych obywateli; indziej jako sam hojny dawca, bo za ostatni szczupły fundusz nabywszy dwie wsie pojezuickie Kajdaczycłę i Kazaniebę pod Winnicą, wszystkie z nich dochody, pańszczyznę i powinności na szkołę przeznaczył. To znowu stawił się przed kratkami sądowymi jako jur zawzięty na niewypłacalnych zapisodawców funduszów edukacyjnych, z których wiele przemocą prawie uzyskał; na koniec dokuczał uniwersytetowi, kołacząc o fundusze i środki — słowem niczego nie zaniedbał ten mąż gorliwy o oświatę, co tylko dobro szkoły miało na celu. Skutkiem tedy tych zabiegów i starań, dla których słów na pochwałę zamało, sprawił to w jednym niemal roku, na co lata całe próżno oczekiwały: cały budynek oczyścił z gruzów, klasy według wymagań sanitarnych urządził, salę wspaniałą dla biblioteki i popisów z nowych fundamentów wystawił, mieszkania nauczycielskie wyporządkował, ogrody naukowe założył i o botaniczne dla nich krzewy postarał się, gabinety pozakładał — słowem wszystko ten wielostronny człowiek objął bystrym rozumem i niezmordowaną czynnością dokonał. 

Komuśby się może wydało, iż tak iście Syzyfowa praca mogłaby zająć rok cały na same materyalne przygotowania; tymczasem, jako żywo, Maciejowski odraził naukę postawił na pierwszym, gorliwie przestrzeganym planie; na dowód czego, ażeby nie przerywać systematu naszego opowiadania, tu za odpowiedź przytoczę, iż pierwszy rok szkolny 1814/15 zamknął ks. dyrektor, pomimo walk i trudności ze 400 uczniami, czego dotąd ani szkoła akademicka, a tem mniej kolegium jezuickie nie dokazało — doszedł zaś do tego, pomimo ciężkich bojów i obudzanych niechęci. Każdy czas bowiem ma swoje przywary i wady i co przyszłe pokolenia uznają za dzieło dobroczynne, niezawsze współcześni chcą na to patrzyć okiem. Już to naprzód oburzył ks. dyrektor jednych, kołacząc natarczywie o zapisy i fundusze edukacyjne, drugim dokuczył nieustanną żebraniną, a trzeci… byli niechętni, jak to mówią, par esprit de corps. Największa może niechęć leżała w kaście możniejszych, zrodzona przez duch czasu. Dla określenia takowej pozwolę sobie użyć prostych i dosadnych słów ks. Marczyńskiego (autora „Statystyki gub. podolskiej”), a współczesnego także niepospolitego pedagoga, przełożonego szkoły powiatowej kamienieckiej. 

„Odtąd (t.j. od założenia gimnazjum podolskiego) nowa zaczyna się epoka dla instrukcji publicznej w tych stronach, która u jednychże co i w kraju całym zasadzona prawidłach, jedne, lubo niezawsze w jednym stopniu, wydawała skutki.”.

Przyczyna tego była najwięcej ta, o jeżeli w jakich stronach, tedy w tych prowincyach panowało zawsze pewne jakieś nieprzyjazne ku szkołom publicznym uprzedzenie. Obfitość kraju i dobre mienie właścicieli gruntu, podając każdemu sposoby prywatnej w domach edukacji, sprowadzały i upowszechniały nieprzyjazne dla szkół narodowych zasady. Korzystali z tej opinii publicznej napływający hurmem do tak obfitego i tysiące nowych mieszkańców wyżywić mogącego kraju cudzoziemcy, a szczególniej Francuzi, których rewolucja pozbawiła ojczyzny. Ci, w domach obywatelskich z uprzejmością i gościnnością właściwą tutejszym mieszkańcom przyjęci, wmówić w nich usiłowali, aby język francuski za najważniejszą część edukacyi poczytali; stąd owo nieprzyjazne dla rodaków uprzedzenie, że tylko cudzoziemcy mogą mieć gruntowną naukę i że w szkołach publicznych niczego, albo źle uczą. 

Umieli zręcznie na swą stronę użyć pierwszego wrażenia cudzoziemcy, a wyszła z ich edukacyi domowej młodzież, pogardzająca wszystkiem, co było krajowe, byłaby nawet wyzuła się z cnót obywatelskich, gdyby się było udało tym mętlom odmienić naturę Polaka, przywiązanego zawsze do ojczyzny, do rządu i panującego monarchy. Szczęściem dla gubernii podolskiej, że ta epoka omamienia od cudzoziemców niedługo trwała. Dziś już przekonano się, że język francuski umieć można, a być nieświadomym we wszystkiem i wzgardzonym, jeżeli kto nie zna języka narodowego i tych nauk, których wiadomość do przystojnego i uczciwego życia, a w obywatelstwie pożytecznego, jest koniecznie potrzebna. 

Trafnie ks. Marczyński określa tę francuzomanię naszą, która niestety i za jego czas dalej przetrwała i dziś może jeszcze cios ostateczny jej nie dosięgnął, chociaż o wiele się zmniejszyła, stawszy się jedynie udziałem pasożytów i półpańków. Wszakże naówczas świeżą była pamięć napoleońskich szeregów, z których obok blizn, kalectwa i chwały, zamiłowanie francuszczyzny, a słuszniej mówiąc zaślepienie z nią płynęło do kraju. Pracując tedy ks. dyrektor na polu wdzięcznym nauki, prócz osobistych niechęci, musiał jeszcze staczać uporczywą walkę z uprzedzeniami i przesądami czasu, a walka to nierówna, bo z widmem trudnem do dosięgnięcia, które tylko wytrwałością i stałością pokonać się daje. Wszakże nic podołałby tej walce mąż jakkolwiek silny duchem i umocowany w przedsięwzięciu, gdyby poza nim nie stali odważni szermierze, dążący do tychże samych zbawiennych celów. Mamy tu poświęcić słowo wspomnienia Onufremu Szczeniowskiemu, prezesowi sądów granicznych, a dozorcy honorowemu szkoły winnickiej, która jego gorliwym działaniom, ofiarności i pojęciu wielkich celów oświaty dużo zawdzięcza. Zaprawdę, niepodobna opisać dziejów ówczesnej Winnicy, ażeby na ich tle ta piękna postać, duchem i czynem jakby z ram staropolskich wyjęta, nie odrysowała się. 

Onufry Szczeniowski, starosta trachtamirowski, ostatni poseł z Bracławskiego na sejm, o czym wyżej wspomnieliśmy, a wielki miłośnik kraju i dobra ogólnego, gromadził dokoła siebie wybór ówczesnego towarzystwa. Nie panosząc się i nie szukając wyniesienia nad ogół przez czczą próżność, jednał wszystkich dostępnością i sercem miłującym. Satyryk na dawny sposób, w tonie łagodnym i umiarkowanym, umiał niekiedy i gorzką pigułkę prawdy miłym śmiechem ozłocić. Dom Szczeniowskiego, który dotąd jako miła pamiątka dawnych czasów przetrwał w Winnicy, był przybytkiem gościnności i zabawy, przy których niejedna myśl pożyteczna się rozwinęła, niejedno dobre na kraj spłynęło. Gospodarz domu miał dowcip na pogotowiu, a wesoły był, jak tylko wesołym być może człek, który wszystkiemu zawołaniu godnie odpowiedział. 

Wysłużywszy się dobrze krajowi i społeczeństwu, Szczeniowski niby zasiadł w Winnicy na odpoczynek i przy dworku duży sobie ogród założył, kiedy… jak sam mawiał: 

„na moje biedę licho nadniosło ks. dyrektora, który się tu tłucze jak Marek po piekle i mnie odpocząć nie da.” 

Zaraz tedy na pierwszych wyborach szlachta jednogłośnie wybrała starostę na dozorcę honorowego szkoły winnickiej i w rzeczy samej lepszego opiekuna dać jej nie mogła. Nowy dozorca, za pomocą syna swojego Ignacego, ówczesnego marszałka winnickiego, niemało do przysporzenia funduszów szkole swej przyczynił się. Często jakimś niewinnym żarcikiem fundusz dla niej wydobył. 

Pozwolę sobie jeden z tych wielu przytoczyć, a to dlatego, iż szkoły dotyczy. Jeden z bogatszych obywateli, a zawołany gospodarz, zwiedzał ze starostą szkołę, od czego żaden się gość jego nie wykręcił. Zastali tam kawał muru niedokończonego, na który funduszu nie starczyło. Pan dozorca swoim zwyczajem przymówił się do gościa o ofiarę, co ten zbył milczeniem, a starosta zakarbował w pamięci. 

Za powrotem do domu, kiedy zasiedli do stołu, przy którym próżno nie bywało, ów gość rozpoczyna rozmowę o gospodarstwie, a iż był wielkim miłośnikiem trzody chlewnej i rad o niej mawiał, jął opowiadać, jakie to nowe sprowadził gatunki, i o oblewie kosztownym, który dla nich wymurował. — Obciąłem to ja waćpana dawno prosić, ażebyś mię usynowił — rzekł starosta, skoro się uciszyło, a wszyscy wytężyli słuch, odgadując zwykły dowcip w tern rozpoczęciu. — O panie starosto! Bógby to dał, żebyśmy mogli cieszyć się tak zacnemi dziećmi — bąknął zagadnięty. — Nie proś waszeć daremnie, bo już mię za syna mieć nie będziesz; ale jeżeli się zgadzasz, to weź mię za prosiaka. — Co też to pan starosta dobrodziej mówi! — No tak, wybićram co lepszego, bo na prosięta jesteś łaskawszy, murujesz dla nich chlewy, kiedy własnym dzieciom na szkołę żałujesz. 

Skonfundowany szlachcic począł protestować i nie tylko dał ofiarę na dokończenie muru, ale jeszcze pewien fundusz stały z majątku na szkołę przeznaczył. Postępując stale owemi przykremi czasem ścieżkami miłosierdzia, Szczeniowski wiele dla szkoły uczynił. Niepodobna wszystkiego tu wyliczyć; dość powiedzieć, że szkoła w lat parę po założeniu, dzięki gorliwości Maciejowskiego, a staraniom i opiece Szczeniowskiego ojca i syna, posiadała byt niezależny i znacznie większe dochody nad fundusze etatowe, tak iż wielu biednych uczniów dostawało utrzymanie, żadnej bowiem opłaty za naukę nie pobierano, a kończący szkołę z odznaczeniem otrzymywali zapomogę na podróż i pierwsze zaopatrzenie do uniwersytetu. 

Gabinety też, biblioteka i wszystkie środki pomocnicze naukowe były już doprowadzone do mniej więcej pożądanego stanu, a około tego ks. dyrektor krzątał się ciągle i niezmordowanie.Obok nauki, ci mężowie szlachetnego czynu zwracali niemniej pilną uwagę na dobry byt i zdrowie powierzonej ich pieczy młodzieży. Godnem jest wspomnienia zawiązane w roku otwarcia szkoły towarzystwo dobroczynności prywatne, za zezwoleniem władzy, w celu niesienia opieki i pomocy chorym uczniom. Inicjatywę tej szlachetnej myśli podał zacny lekarz ówczesny powiatowy, dr Adam Chądzyński, który z początku bezinteresowne starania około chorych uczniów podjął, a z czasem tytuł, zatwierdzony przez uniwersytet, lekarza gimnazjalnego uzyskał, bo rozumie się, że rzutki do rozszerzenia dobra ogółu ks. dyrektor myśl tę pochwyciwszy, nie wypuści jej z ręku, aż w czyn ją zamienił. Już z tej samej racji, że podobna instytucja przydałaby się wielce dla szkół naszych, wypiszemy tu jej regulamin, tak poprostu zawiązany i wykonany, że może posłużyć za wzór, czego zdolna jest dopełnić chęć dobra i poczciwa, przy szczupłych nawet środkach; 

„Naprzód: będzie od 1 stycznia 1815 roku ustanowiona w gimnazjum podolskim dobrowolna składka, pod nazwiskiem dla ubogich uczniów chorych gimnazjum podolskiego. Powtóre: do tej składki należą: nauczyciele gimnazjum, wszyscy uczniowie i wszyscy inni, którzyby z własnej ochoty do tego dzieła miłosierdzia przyłożyć się chcieli. Potrzecie: każdy członek tego dobroczynnego towarzystwa złoży w niem do kasy chorych najmniej rocznie srebrem kopiejek piętnaście. Bogatszym zostawuje się wolność ofiarowywania więcej; wszakże gdyby ubożsi uczniowie jedną lub kilka kopiejek ofiarować chcieli, i to przyjęte zostanie. Poczwarte: będzie zrobiona księga sznurowa, w której imiona składających się na fundusz dla chorych, wraz z ich ofiarą, w przychodzie na jednej stronie wpisane będą, a po drugiej stronie rozchód ma być zapisywany. Po piąte: kasa chorych będzie utrzymywana pod dwoma kluczami, z których jeden będzie u pomocnika dyrektora lub prefekta gimnazjum, a drugi u jednego z nauczycieli. Poszóste: rozchód tej kasy będzie czyniony za świadectwem tylko lekarza gimnazjalnego; recepty jego podpisuje prefekt do apteki dla ubogich uczniów i takowe recepty, razem odebrane przychód, jak i wydatek podpisze. Na końcu roku szkolnego ma być uczyniona krótka tabela przychodu i rozchodu kasy chorych, od nauczycieli, kasjerów i lekarza podpisana, a zgromadzeniu szkolnemu na sesji podana, wraz z księgą sznurową, i roczny wydatek od zgromadzenia podpisany. Posiódme: z tej kasy będą opłacane osoby posługujące lub pilnujące chorych ubogich uczniów, które wybierać będzie doktor gimnazjalny wraz z prefektem, aby były zdrowe, obędóżne, dobrych obyczajów i pełne ludzkości. Po ósme: z tej kasy chorych będzie utrzymywany cyrulik, którego w tym zamiarze lekarz wraz z prefektem rocznie ugodzą. Po dziewiąte: z tej kasy, za zdaniem tychże, będzie uczyniony wydatek na przysposobienie dla chorego tych pokarmów, które lekarz przepisze, a to wtenczas, gdyby chory w żadnym sposobie nie mógł mieć lepszego wiktu, zwłaszcza w chorobach, w których się z przyczyny złych pokarmów recydywy obawiać należy. Pojedenaste: w przypadku superaty, ta zbierać się będzie rocznie, dla uczynienia wiecznego funduszu i o umieszczeniu jego zgromadzenie całe stanowić będzie. Podwunaste: zgromadzenie szkolne zachowuje sobie niniejsze postanowienie rozszerzyć i w przypadkach szczególnych zastosować, a gdy doświadczenie i czas odkryją więcej prawideł, wtedy o zatwierdzenie tej ustawy władzę szkolną upraszać. Potrzynaste: takowe postanowienie zgromadzenia względem ratunku ubogich uczniów w czasie choroby, ma być publicznie z uroczystością przez dyrektora w szkołach ogłoszone i aby zaraz po Nowym roku było do skutku przywiedzione, panu prefektowi poruczono.”.

Trudno na pozór coś prostszego wymyślić, gdy można powiedzieć, że złotówka nauczyciela i kopiejka ucznia grają tu najważniejszą rolę; a tymczasem co może dobra wola i poświęcenie – niech przekona wyciąg z lat ośmiu czynności towarzystwa, który podaje ks. Marczyński (Statystyka gub. podolskiej brio diorrcli uczniów: z tych umarło W roku 1815 … 77 … > „ 1816 … 55 … 1 „ 1817 … 54 … 4 „ 1818 … 63 … – „ 1819 … 54 … – „ 1820 … 40 … – „ 1821 … 85 … – „ 1822 … 15 … 1 Ogółem 443 … 11 

Sam zadziwiająco mały stosunek śmiertelności dowodzi, iż dobroczynna instytucja owa osiągnęła cel zamierzony. W tymże 1822 roku przy zamknięciu rachunków kapitał towarzystwa przedstawiał w gotówce rsr. 831 kop. 28 ½, funduszu zaś żelaznego na procentach lokowanego rsr. 936, z przeznaczeniem na wybudowanie oddzielnej infirmeryi lub, w razie znaczniejszego zwiększenia się tych funduszów, miano założyć konwikt bezpłatny dla biednych uczniów. Lecz rozchwiały się owe pia desideria! Towarzystwo zaś, od czasu istnienia swego, t. j. przez obrachowywane lat osiem, wydało rsr. 7,974 kop. 63. 

Niestety, towarzystwo od tego czasu zaledwie lat kilka przetrwało, poczem rozpadło się, nie z własnej wprawdzie winy, lecz wskutek nieprzewidzianych okoliczności. Bezwątpienia że i tu niemało przyczyniła się dobroczynna ręka i niezmordowana chęć Szczeniowskiego. Zadługo byłoby wyliczać, jakich ów mąż czynu dobierał subtelnych i dowcipnych sposobów, dla pobudzenia dobroczynności ogółu. Po każdorocznym publicznym popisie, córka jego, wówczas dzieży podległej powinności rekruckiej, od której ją czas pobytu w szkołach uwalniał. Dla większego udostępnienia biedniejszym pobytu w szkole, wyjednał także u władzy uniwersyteckiej zwolnienie uboższych od noszenia mundurów, które ta władza na jego instancję ogólnem prawem dla wszystkich szkół uczyniła. Dotąd bowiem było w ustawie szkolnej: 

„Wszyscy uczniowie obowiązani są mieć i nosić mundury akademickie; żaden bez munduru do szkół przyjęty nie będzie… a na wniosek ks. jeszcze panna (następnie hr. Chodkiewiczowa) wielce wykształcona i piękna, występowała w publicznym koncercie na cel ten dobroczynny. Nikt nie zaprzeczy słowom ks. Marczyńskiego, który o Szczeniowskim powiada: „Cnotliwy ten obywatel, prawdziwy opiekun młodzi edukującej się, pełen obywatelskiego ducha, wszędzie i zawsze pierwszym się okazał, gdzie szło o rozszerzenie oświecenia i zabezpieczenie pożytków edukacyi.”.

Niezaprzeczone też zasługi w tej mierze położył Maciejowski jako dyrektor, obudzający we wszelkich stanach zainteresowanie się szkołą, już to przez ułatwienie wszelkim stanom możności dostępu do szkoły, a tym końcem surowo przestrzegał wszelkiego wynoszenia się uczniów możniejszych nad uboższymi, już przez wyjednanie u rządu zezwolenia wstępowania do szkoły mło Maciejowskiego uniwersytet dodał i ogłosił w r. 1821: „chy baby u bóstwa swego prawdziwego urzędowe świadectwo zło żył.”.

Dążąc do tego, aby szkoła zespoliła się z rodziną, ks. dyrektor wszystkie jej działania publicznie odbywał. Egzaminy roczne ogłaszane były przez drukowane programy, a na nich bywało po 300 i 500 osób gości, z których każdy miał prawo wskazać którego z uczniów i to o co zapytać go mają, przez co ułatwiała się rodzicom możność sprawdzania pilności i postępów w nauce ich dzieci. Te publiczne popisy, rozdawanie nagród i akt zamknięcia szkolnego roku były uroczystością, śmiało to powiemy, krajową. Tymże jawnym sposobem odbywały się przy otwarciu każdego roku szkolnego egzaminy uczniów wstępujących do szkoły, ażeby wszelkie w tej mierze skargi rodziców na urojoną niesprawiedliwość oddalić; program zaś, wydany w roku 1816 p. t. „Wykład nauk i sposobu ich dawania w gimnazjum podolskim,” jako ogólnie rozpowszechniony, ułatwiał poznanie wymagań tej szkoły od uczniów wstępujących. 

Nadto ks. Maciejowski przekonał zarząd szkolny o potrzebie i pożytku dawania młodzieży rocznego o pilności i postępie w naukach i obyczajach zaświadczenia, które naprzód przez niego zaprowadzone, później ogólnie przyjęto zostało. Widząc to wzmaganie się szkoły, która stanowiła już jakby część, że tak powiemy, wszystkich rodzin w kraju, widząc starania i gorliwość dyrektora o ciągłe podnoszenie i tak już kwitnącego jej stanu, trudno przypuścić, ażeby się ogólnie nią nic zainteresował i na wyborach roku 1817, gdzie sam ks. dyrektor się stawił, posypały się jednorazowe i wieczyste zapisy na szkołę, wskutek których wzrosła ona w naukowe zasoby i coraz to działalność swoją szerzyła. Maciejowski, jako człowiek czynu, nie potrzebował się uwodzić skromnością i w swojej odezwie do obywateli sam śmiało wypowiedział zdanie o wysokiem znaczeniu tej szkoły, a rzecz swoją tak zakończył: 

„Z tego co się wyżej powiedziało okazuje się, że gimnazjum podolskie jest instytutem edukacyjnym pierwszej klasy i że rząd szkolny zaprowadził wszystko, cokolwiek jest użytecznego dla instytutów tego rodzaju. Zasługuje ona na ufność i względy rządu krajowego. Wychodząca z niego młodzież dotychczas pięknemi obyczajami i gruntownemi naukami się odznaczała. Rozszerzyć ten instytut, opatrzyć go potrzebnemi do nauk rzeczami, udoskonalić w nim do tego stopnia nauki, aby na nich można było w życiu obywatelskiem poprzestać, będzie dziełem szczodrobliwości i wspaniałości bogatych tej ziemi właścicieli.” .

Pozostaje nam jeszcze powiedzieć o wykładzie i porządku nauk oraz o zacnych i gorliwych współpracownikach Maciejowskiego, na których również niemała część zasługi spada. Dopełniam tego, trzymając się broszury samegoż ks. Maciejowskiego, drukowanej w Kamieńcu Podolskim (1816 r.) „Wykład nauk i sposobu ich dawania w gimnazjum podolskim.” Te są części składające gimnazjum: Naprzód sześć klas, z których dwie są początkowe, czyli przygotowujące, t. j. pierwsza i druga; a cztery, to jest trzecia, czwarta, piąta i szósta, są klasami gimnazjalnymi. Powtóre z tychże klas formują się w godzinach przepisanych: a) rosyjskiego języka klas trzy, b) francuskiego klas trzy, c) niemieckiego klas trzy, d) rysunków klas trzy. Co do nauk duchownych, dzielą się uczniowie na trzy oddziały: pierwszy zamyka klasę pierwszą i drugą, drugi klasę trzecią i czwartą, trzeci klasę piątą i szóstą. Nauki w klasach początkowych wykładane: czytanie, pisanie polskie i łacińskie, gramatyka polska i łacińska, tłumaczenie wypisów łacińskich, ćwiczenia domowe, nauka moralna, geografia teraźniejsza i arytmetyka. Te wszystkie przedmioty między dwóch nauczycieli podzielone i każdemu w tygodniu dwadzieścia godzin się wyznacza. 

Cztery klasy gimnazjalne mają pięciu nauczycieli na wszystkie osobne umiejętności, którymi są: 1-mo. nauki matematyczne: arytmetyka wyższa, geometria płaska, brył i kulista, geometria stosowana wyższa, algebra i logika. Nauczycielem tego dziś jest Jan Miładowski, doktor filozofii, który także jest pomocnikiem dyrektora, czyli prefektem gimnazjum. 2- do nauk fizycznych: historia naturalna, zoologia, botanika, mineralogia, fizyka ogólna, geografia astronomiczna, fizyka szczegółu z doświadczeniami i chemia. Nauczycielem tego jest Paweł Bielecki, magister filozofii. 3- to nauki moralne polityczne: nauka moralna ściśle wzięta, prawo natury, prawo polityczne i narodów, prawo rzymskie, dzieje starożytne i powszechne. 

Nauczycielem tego jest Józef Uldyński, magister obojga praw (po przejściu zaś Uldyńskiego do Krzemieńca w 1818 r. Aleksander Katyński mag. ob. pr.). 4- to nauka wymowy i poezji ojczystej: gramatyka polska, styl, retoryka, poezja, wzory z pisarzów ojczystych, ćwiczenia domowe. Nauczycielem tego jest kandydat filozofii, członek Towarzystwa Krakowskiego Nauk, Jan Gwalbert Styczyński. 5- to nauka literatury starożytnej: historia literatury greckiej i rzymskiej, wymowa i poezja łacińska, wzory pisania łacińskie, ćwiczenia domowe i język grecki. Nauczycielem tego jest Ignacy Jagiełło, doktor filozofii. Oprócz wymienionych tu wyżej nauczycieli klas gimnazjalnych, są jeszcze nauczycielami klas niższych: a) gramatyki polskiej i języka łacińskiego w klasach pierwszej i drugiej, Tomasz Jurkowski, b) nauki moralnej, geografii i arytmetyki w tychże klasach Stanisław Iłundius, c) języka rosyjskiego Bazyli Kotelski, d) języka francuskiego Piotr Deborcs, rodem z Paryża, e) języka niemieckiego Hilary Wojewódzki, f) rysunków i architektury Ignacy Brzuszkiewicz, g) nauczyciel tańców Daniel Kurz, rodem z Włoch, h) nauczyciel fechtunku Józef Orsini, rodem z Włoch (od roku 1821). Powyżej daliśmy poznać dyrektora Maciejowskiego i jego ważne dla szkoły usługi. Zkolei nieci: nam wolno będzie zatrzymać się pobieżnie nad światłymi i gorliwymi współpracownikami dyrektora, a kierownikami tej szkoły. 

Prefekt Jan Miładowski, jakby stworzony na pedagoga i przewodnika młodzieży, łączył z surowością sprawiedliwość i takt niezrównany, przez które miłość uczniów pozyskał. Matematyk niepospolity, zamiłowany w swoim przedmiocie, z wielką korzyścią uczniów wykładał. Posiadając liczne stosunki i wziętość u możniejszych obywateli, ubogim uczniom chętnie przychodził z pomocą, wyszukiwał im kondycje, a niejednemu wyjazd do uniwersytetu na dalsze kształcenie ułatwił, nie szczędząc na to często i własnych lub szczupłych funduszów. Nadto, jako miłośnik i znawca muzyki, szerzył gust do niej pomiędzy uczniami i razem ze znanym muzykiem Dobrzyńskim, chóry kościelne z uczniów bardzo dobrze ułożył. Miładowski całe życie do późnej starości poświęcał się wychowaniu młodzieży, z niezaprzeczonym dla niej pożytkiem. 

Za jego wpływem hr. Bolesław Potocki założył gimnazjum w Niemirowie na Podolu, które on organizował i długi jeszcze czas był jego dyrektorem. Dopiero bowiem utrata wzroku zniewoliła go do opuszczenia powołania nauczycielskiego, któremu z pożytkiem życie całe poświęcił. Józef Uldyński był powszechnie miłowany nie tylko przez uczniów, ale i przez całe społeczeństwo. Mąż nauki niepospolitej, umiejący czynić ją dostępną dla ogółu, a nadto tak w wykładach, jak i w praktyce życia opierać ją na zdrowych i moralnych zasadach, tak w Winnicy, jak i w Krzemieńcu, dokąd się przeniósł w 1818 r., uzyskał wziętość i szacunek ogólny. Zmarł przed laty zaledwie dziesięciu. Zbiory swoje numizmatyczne i starożytnicze, z wielkim mozołem przez długie życie zbierane, zapisał uniwersytetowi krakowskiemu. 

Był autorem geografii starożytnej, wielce cenionej przez ludzi uczonych i samego Lelewela. Trudno by może o trafniejszy wybór na nauczyciela stylu i poezji, jak w Janie Styczyńskim. Sam poeta, poniekąd marzyciel, deklamator niepospolity, obdarzony uczuciem i zapałem, przy gruntowaniu nauce umiał wzbudzić w uczniach chęć i zamiłowanie do swojej nauki. Znany nasz pisarz ś. p. Aleksy Groza wspominał tego nauczyciela ze czcią i wdzięcznością. Bez wątpienia że tylko Maciejowski, mający względy uniwersytetu, mógł wyrwać od niego, a także od profesora Gródka, Ignacego Jagiełłę, którego Grodek, jako pierwszego ucznia na zastępcę swojego do katedry uniwersyteckiej sposobił i na usilne nalegania ks. dyrektora zaledwie się zgodził, powiadając: „nie daję go waćpanu, tylko pożyczam.” Dlatego Grodek z uczniami przybywającymi do uniwersytetu ze szkoły winnickiej rozmawiał zawsze po łacinie i delektował się w nich wymową swojego ulubionego niegdyś ucznia. Jagiełło, jako łacinnik i znawca starożytnej literatury, był znanym nie tylko w kraju, ale i za granicą. 

Sławne są jego komentarze do Tacyta, znane Niemcom, i tłumaczenie Liwiusza, które niestety dotąd w rękopisie pozostało. Jeżeli go katedra uniwersytecka minęła, to wskutek nieprzewidzianych zmian tylko. Dotrwał na skromnej posadzie nauczyciela tejże szkoły przy rozmaitych jej reorganizacjach i dopiero w roku 1840 został emerytem, pracując do śmierci (1849) nad ulubionym swym przedmiotem. Nie ma wątpliwości, iż tacy współdziałacze niemało ułatwiali wielką pracę Maciejowskiego, lecz i w tym mu jeszcze sprawiedliwość oddać należy, iż umiał on zużyć te siły i na dobro szkoły obrócić. Głównem zadaniem ks. dyrektora, dla dopięcia tego celu, było wpojenie w nauczycieli świętości obowiązków wychowawców i tej zasady, żeby z ustaniem godzin wykładowych nie kończyło się powołanie nauczyciela i żeby on poza klasą wywierał wpływ na uczniów, tak przez własny przykład, jak i przez rozciąganie czujnego dozoru. Stany uczniów były podzielone pomiędzy profesorów na rewiry i każdy z nich miał obowiązek zwiedzać każdą stancję swojego rewiru przynajmniej raz na tydzień, o rezultacie zaś wizyty, lub dostrzeżonych nieporządkach czy to w utrzymaniu, czy w konduicie uczniów, albo na końcu w sposobie udzielania korepetycyj przez dozorców i t. p. uwagi zapisywać w księdze wizytowej, na ten cel ustanowionej. 

Było to niemałą zaletą w prowadzeniu tej szkoły, że dyrektor umiał zespolić nauczycieli z uczniami i zlać ich w jedną rodzinę, stan taki bowiem wytwarzał pomiędzy nimi pewien rodzaj kontroli i sami nauczyciele, służąc dla uczniów jako przykład, musieli się trzymać na baczności.Gorliwe i niezmordowane starania ks. dyrektora i jego biegłych pomocników skutek pożądany uwieńczyły: szkoła, wywierając wpływ zbawienny na oświatę, pozyskała ogólne zaufanie i wziętość. Znaczenie cywilizacyjne krzemienieckiej szkoły, stworzonej przez Czackiego, z powstaniem gimnazjum podolskiego podzieliło się między Winnicę i Krzemieniec. Jakoż odtąd obie te instytucje stały się rozsadnikiem wyższego kształcenia na przestrzeni trzech obszernych prowincyj. 

Na to jeszcze zwracamy uwagę, że gimnazjum krzemienieckie, lubo posunięte do stopnia liceum, w programie jednolikwładowym bardzo niewiele różniło się od gimnazjum Winnickiego. Krzemienieckie szkoły były, że tak nazwę, świetniejsze, jako posiadające instytucje pomocnicze bogatsze, dawniej gromadzone przez Czackiego i z darów ludzi możnych pochodzące, w ogólności zaś jako w fundusze zasobniejsze. Wszakże Winnica miała znowu za sobą szczególne względy uniwersytetu wileńskiego. „Winniczarne”, jak ich tam nazywano, mieli pierwszeństwo do stypendiów rządowych w uniwersytecie i wielkie zachowanie u profesorów. 

Do zakładów wychowawczych w Winnicy zaliczyć także wypada instytut muzyczny Ignacego Platona Kozłowskiego. W roku 1834 znakomity ten muzyk i kompozytor, a jako fortepianista, uczeń sławnego Fielda, założył w Winnicy szkołę muzyczną i tym końcem dźwignął, własnym kosztem, gmach stosowny na wyniosłej skale, w malowniczej pozycji nad brzegiem rzeki Bohu, skąd miejscowość ta, od imienia założyciela, nazwę „Skały Kozłowskiego” zachowała. Początkowo w szkole sam Kozłowski wykładał grę fortepianową, a żona jego, niepospolita śpiewaczka, śpiew, przy czem była pensja muzyczna panien, mająca już do dziesięciu stałych uczennic. Z

amierzając szkołę podnieść do rozmiarów konserwatorium muzycznego, Kozłowski umyślił sprowadzić do Winnicy innych muzyków, gdy nieprzewidziane przeszkody zniweczyły te szlachetne zamiary i zakład po roku 1840 został zwinięty. Kozłowski wyjechał do Odessy, w roku zaś 1859 osiadł w Warszawie i tam wkrótce życie zakończył. Do bieglejszych fortepianistów, uczniów Kozłowskiego z czasów Winnickich, należą p. Kajetan Russanowski i Maria z Wilamowskich Bykowska. Skała Kozłowskiego, piękna i malownicza miejscowość, miała po nim kilku właścicieli; obecnie przeszła do znanego w piśmiennictwie, świeżo zmarłego Tytusa Szczeniowskiego, wnuka Onufrego, posła bracławskiego, a czynnego dozorcy gimnazjum podolskiego, o którym wyżej pisaliśmy. Godzi się przytem wspomnieć o śp. Kozłowskim jako znakomitym kompozytorze, którego „Szkoła na fortepian”, mająca kilka wydań, do dziś cieszy się wziętością u wielu nauczycieli muzyki. Nadto napisał niegdyś Kozłowski operę „Marylla czyli Dożynki”, do słów J. B. Zaleskiego. Na Podolu znane są i niezapomniane jego pieśni, polonezy, mazury i t. d. Wyjątki z jego oper wydane zostały w Odessie, a śpiew „Słowik ukraiński” w Warszawie. 

 

W rękopisach pozostało wiele prac jego, pomiędzy którymi odznacza się pięknym układem „Duma o księciu Józefie Poniatowskim” (J. U. Niemcewicza). Dziwić się należy, że z wielu zamożnych dziś uczniów Kozłowskiego nikt nic pomyślał o wydobyciu na jaw cennej po nim spuścizny. Unikając rozwlekłości, której i tak dopuściliśmy się poniekąd, ażeby dać wyobrażenie o stanie tego gimnazjum, pozwolimy sobie tylko wynotować z akt jego rezultat wizyty, wpisany własnoręcznie przez księcia Adama Czartoryskiego, kuratora uniwersytetu wileńskiego, po trzytygodniowej wizycie, dnia 19 października 1818 r. 

„Zważając krótki przeciąg czasu, który od założenia gimnazjum podolskiego upłynął, szczupłość sposobów i trudności, jakie przy pierwiastkowem zaprowadzeniu każdego instytutu pokonywać przychodzi — nie mogę nie złożyć winnej wdzięczności księdzu dyrektorowi i zgromadzeniu nauczycielskiemu za stan kwitnący, w jakim tę cenniejszą (podkreślono w oryginale) już teraz szkołę znalazłem. Ile jest potrzeb krajowych, tyle sposobów służenia ojczyźnie. Stan nauczycielski ten ma nad innymi przewagę i zaszczyt, że skutki prac jego najdzielniej wpływać mogą na byt i pomyślność narodu: bo on, kształcąc młode umysły, zaszczepiając w nich zasady religii, moralności i gruntowego oświecenia, składa w nich zarody przyszłej opinii publicznej, którą tak dzielny wpływ ma zawsze nie tylko na szczęście prywatne każdego, ale na ducha i postępowanie powszechne.”.

 Jeszcze słówko o gimnazjum podolskim, które posiadało nie tylko odrębne znaczenie pojedynczej instytucji wychowawczej, lecz nadto na mocy reskryptu cesarskiego z roku 1804 o założeniu uniwersytetu wileńskiego, od dyrektora każdego gimnazjum gubernialnego zależały bezwarunkowo wszystkie szkoły akademickie i powiatowe w gubernii; niezależnie zaś od tego, gorliwej pieczy jego było powierzone staranie jak największego rozszerzenia szkółek parafialnych. Pod zarząd tedy ks. Maciejowskiego weszły następne szkoły klasowe w gubernii, których byt gorliwością swą niezmordowaną ten zwierzchnik polepszył i liczbę w nich uczniów powiększył. A ponieważ zakres naszego artykułu, jako monografii jednego miasta, nie pozwala nam rozszerzać się nad bliższymi szczegółami, podajemy tu wypis szkół tych, zależących od dyrekcji gimnazjum podolskiego z listą uczniów posiadanych w r. 1818, podczas wymienionej wizyty księcia kuratora. 1818 r. uczniów szkoła barska 6-cioklasowa dawnych prawach szkół akademickich — 736.

 Takaż szkoła kamieniecko-podolska 4-ro klasowa — 348 Takaż szkoła międzyborska, utrzymywana kosztem księcia kuratora — 301 Takaż szkoła niemirowska, otworzona w roku 1815, w znacznej części z funduszów dziedziców miasta Potockich… Zaś gimnazjum podolskie w tymże roku liczyło uczniów 747, zatem w ogóle młodzieży kształcącej się pod dyrekcją tego gimnazjum było w roku 1818 w wyższych i średnich zakładach naukowych 2 508. Co do wykonania innego punktu ukazu monarszego, szerzenia oświaty przez gorliwe pomnażanie szkółek parafialnych, tę wielką i pożyteczną pracę rozpoczął jeszcze Czacki, lecz zajęty organizacją gimnazjum krzemienieckiego, podołać jej tak rychło nie mógł, a tymczasem śmierć przecięła pasmo tych dni, tak pożytecznych dla kraju. 

Za rządów Maciejowskiego liczba szkółek parafialnych na Podolu, odpowiadających swojemu przeznaczeniu, a założonych za przeważnem staraniem dyrektora, wynosiła 43; w nich zaś w roku 1817 przy jednej z wizyt jego było uczących się 1 101, czyli wszystkich w ogóle w gubernii 3 609, co na 569 853 ludności męskiej(1) wynosi 1-go uczącego się na 157 mieszkańców. Podaliśmy tylko ludność męską, albowiem w tych jeszcze czasach kobiety nie korzystały prawie z instytutów publicznych edukacyjnych. Dłużej nawet nad zamiar zatrzymaliśmy się nad szczegółami dotyczącymi gimnazjum podolskiego, dlatego że ono przeważny wywarło wpływ na losy miasta i jego rozwój. Szkoła ta, wchodząc w zaufanie ogółu, rokrocznie gromadząc przeszło siedmiuset uczniów, niemało do dobrobytu miasta przyczyniła się. Za pamięci tu jeszcze piszącego brakowało mieszkań w zajazdach na pomieszczenie przybywających na egzaminy publiczne i zamknięcie roku szkolnego. Korzeniowski, dozorca honorowy, a gorliwy protektor szkoły, cieszący się ogólną popularnością, dla przywabienia wynajdywał różne zabawy, a już sam jego dom szczery i po staropolsku gościnny dla wielu był przynętą. 

Szkoła sprowadzała do miasta znaczną liczbę prywatnych nauczycieli, a za nimi i uczących się. Wkrótce po założeniu gimnazjum otworzono dwie pensycjeńskie, pierwsze w tym kraju (pani Maczyńskiej i p. Bessoc, Francuzki). Rodzice, celem kształcenia dzieci, osiadali sami w Winnicy, a dla ich wygody gęste domy murowane powstały w mieście. Kupcy także postarali się o rozszerzenie handlu i podczas gdy gród województwa, jak wyżej powiedzieliśmy, w najlepszych czasach liczył domów 285, miasto zaś powiatowe zniżyło tę liczbę do 217, dopiero gimnazjum podolskie doprowadziło Winnicę jako sui generis stolicę oświaty części kraju do stanu kwitnącego, gdyż tu w roku 1822(2) liczyła domów 799, mimo pożaru strasznego, który w 1817 r. połowę miasta zniszczył. 

Ze śmiercią ks. Maciejowskiego, który, opuściwszy dyrekcję szkoły, zmarł w zgromadzeniu ks. piarów w Warszawie 1829 roku, gimnazjum utraciło na dawnej świetności, a samo miasto, z losami szkoły jakby zrośnięte, na rozpoczętym wzroście. Gimnazjum w roku 1843 przeniesiono do Białej cerkwi i mury, w których się mieściło, runęły. Dzisiejsza zaś Winnica, lubo od lat kilku ma stację kolei żelaznej, jednak podnieść się nie może, a piękne jej domy, stojąc pustką, upadają. Ożywia ją tylko nadzieja, iż odzyska dawną świetność, stając się miastem szkolnym; jeden bowiem z obywateli Winnicy, zmarły przed 5-ciu laty Cal Weinstein, zapisał znaczny fundusz na założenie gimnazjum realnego, lecz dotąd tej zacnej chęci skutek nie uwieńczył.

Czas powstania:

1880

Słowa kluczowe:

Publikacja:

28.11.2023

Ostatnia aktualizacja:

11.08.2025
rozwiń
Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Fotografia przedstawiająca Polskie zabytki w Winnicy Galeria obiektu +12

Załączniki

1

Projekty powiązane

1
  • Polonika przed laty Zobacz