Maria i Józef Tyc, fotografia udostępniona dzięki uprzejmości p. Konarada Zaleskiego, wszelkie prawa zastrzeżone
Fotografia przedstawiająca Józef Tyc
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: OS-017619-P/101153

Józef Tyc

Identyfikator: OS-017619-P/101153

Józef Tyc

Imię:

Józef

Nazwisko:

Tyc

Data śmierci:

18-02-1915

Biogram:

Informacje uzy

Informacje dodatkowe:

Beata Jagielska na podstawie wspomnień Marii Tyc, Janiny Jasińskiej i Urszuli Mazur. Materiał uzyskany dzięki uprzejmości p. Konrada Zaleskiego

Mój dziadek, Józef  Tyc, w 1945 roku niespełna czterdziestoletni mieszkaniec polskiej wsi Puźniki na Podolu,  był szanowanym i bardzo pracowitym  stolarzem. Pracował też na kolei w Czortkowie. Z żoną Marią (ur. 1912) wychowywali troje dzieci Janinę (Kazimierę, ur. 1932), Urszulę (ur.1936) i Antoniego (ur. 1943).  Byli właśnie w trakcie budowy nowego domu. 

W 1945 roku nasiliły się ataki band UPA na polskie wsie w okolicy Stanisławowa i Buczacza. Ludzie się bali, część myślała o wyjeździe. 7.02.1945 dziadek pojechał  do oddalonego o 4 km Zalesia. Miał zamiar kupić tam zboże i zmielić na mąkę w miejscowym młynie. Nie czuł zagrożenia, ponieważ dotychczas banderowcy nie napadali w dzień. Pani Stefania Pasieka opowiadała, że kiedy jechali wraz z Franciszkiem Markowskim, jej wujkiem, do Zalesia,  ktoś ich ostrzegał, że mogą zostać napadnięci, ale oni pojechali dalej. 

 

Niestety – banderowcy z bandy Petro Chamczuka „Bystrego”  obstawili wszystkie okoliczne drogi, napadając na Polaków. W „Kresowej Księdze Sprawiedliwych”  czytamy, że „7 lutego 1945 r. banderowcy, powracający do swojej bazy z pogromu ludności polskiej w Baryszu, zatrzymali się we wsi Zalesie, gdzie zaczęli gromadzić schwytanych w okolicach Polakow. Następnie ok. 70 osób spalili w suszarni tytoniu”. 

Dziadek też został złapany. Jak wspominają córki Józefa Tyca opowiadano im potem, że w jednym z domów, wraz z Franciszkiem Markowskim byli po godzinie bici przez trzech Ukraińców, za to, „że chodzą po ukraińskiej ziemi”. Próbowano torturami wymusić informacje na temat polskiej samoobrony w Puźnikach. 

Jeden z obecnych tam Ukraińców znał dobrze Franciszka Markowskiego, gdyż wcześniej pracował u niego. Dostał za tę pracę dobrą zapłatę, więc nie chcąc zrobić mu krzywdy nie bił go tak mocno jak innych. Potem poszedł z nim za budynek, „żeby go tam zastrzelić”. Zamiast tego wystrzelił w górę, wrzucił pobitego na sanie i popędził konie. Konie, które znały drogę do domu, dotarły same do Puźnik.

Józefa Tyca, który już nie mógł sam iść, zaciągnięto do suszarni tytoniu, gdzie było więcej złapanych w tym dniu Polaków. W Zalesiu miał się odbyć jakiś pogrzeb, na który pojechało sporo ludzi z Puźnik. Suszarnię z kikudziesięcioma Polakami podpalono. Świadkowie opowiadali o strasznych scenach. Wszyscy pojmani spłonęli. 

Dziadek miał przy sobie  pieniądze przygotowane na kupno ziarna na mąkę. Kiedy go złapano, dał je Ukraince, obcej kobiecie,  która była w pobliżu i poprosił, żeby je przekazała jego żonie Marii, dla dzieci,  bo on „już chyba do domu nie wróci”.  Kilka dni potem ta kobieta podała przez inną osobę te pieniądze wdowie po Józefie Tycu. 

Zwłoki dziadka rodzina przywiozła do domu następnego dnia. Były częściowo spalone. Jego córki zapamiętały, że tato osmaloną ręką zasłaniał twarz. Pogrzebano go wraz z kimś jeszcze (?) na cmentarzu w Puźnikach. Księdza już wtedy nie było we wsi. Życie babci i jej trójki osieroconych, dzieci stało się niezmiernie trudne. Zwłaszcza, że tydzień później banderowcy pozbawili ich domu. 

Z napadu w Zalesiu uratowało się kilka osób – wspomniany Markowski i Franciszek Jasiński, kilkunastoletni chłopiec, który uciekł do pobliskiego domu i kręcąc się po obejściu udawał syna jednej z Ukrainek. Potem uciekł przez pola do domu. Babcia opowiadała jeszcze o kobiecie,  która mocno pobita, uciekła i o własnych siłach dotarła do Puźnik.  

Przez wiele lat cmentarz w spacyfikowanej i spalonej tydzień później wsi Puźniki zarastał chwastami, drzewami. Resztki domostw i kościół  zostały po wojnie przez władze radzieckie zrównane z ziemią. Właściwie poza grotą Matki Boskiej, kilkoma nagrobkami i naszą pamięcią, po Puźnikach nie zostało nic.

W latach dziewięćdziesiątych, podczas odwiedzin swoich rodzinnych stron, mój Tato Szczepan Jasiński, postawił na tym cmentarzu małą tablicę z nazwiskami swoich rodziców, a moich dziadków ze strony Ojca - Ludwiki i Piotra Jasińskich i  brata Mariana Jasińskiego. Oni wszyscy  zostali bestialsko zamordowani przez Ukraińców w Puźnikach 13 lutego 1945 roku. Nie mają grobu. Na tej tablicy jest też nazwisko mojego drugiego dziadka Józefa Tyca. Ten pomnik stoi do dziś. 

Publikacja:

24.01.2022
rozwiń
Maria i Józef Tyc, fotografia udostępniona dzięki uprzejmości p. Konarada Zaleskiego
Maria i Józef Tyc, fotografia udostępniona dzięki uprzejmości p. Konarada Zaleskiego, wszelkie prawa zastrzeżone

Projekty powiązane

1
  • Maria i Józef Tyc, fotografia udostępniona dzięki uprzejmości p. Konarada Zaleskiego
    Dokumentacja cmentarzy dawnego powiatu buczackiego Zobacz