KONKURS DZIEDZICTWO BEZ GRANIC ZOBACZ

Licencja: domena publiczna, Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie

Licencja: domena publiczna, Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie

Licencja: domena publiczna, Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie

Licencja: domena publiczna, Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie

Licencja: domena publiczna, Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie

Licencja: domena publiczna, Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie

Licencja: domena publiczna, Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie

Licencja: domena publiczna, Źródło: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: DAW-000373-P/164882

Pamiątki polskie w Padwie

Identyfikator: DAW-000373-P/164882

Pamiątki polskie w Padwie

W tekście opisującym Padwę wymienione są pamiątki polskie, które zachowały się w tym mieście, m.in. grób wspólny dla Polaków oraz ołtarz św. stanisława wzniesiony w bazylice św. Antoniego. Ołtarz umieszczony został w lewej nawie i tam pochowano Polaków zmarłych w chorobie bądź podczas „tumultów uniwersyteckich”. W kaplicy tej znajduje się też obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. W drugiej odsłonie artykułu, opublikowanej w kolejnym numerze wspomniane są pomniki Stefana Batorego oraz Jana III Sobieskiego (Źródło: „Ziemia. Tygodnik Krajoznawczy Ilustrowany”, Warszawa 1911, nr 36, s. 6-10; nr 37, s. 3-6, za: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa).

 

Uwspółcześniony odczyt tekstu.

 

Pamiątki polskie w Padwie.

 

Jeżeli dwa narody zbliżają się ku sobie i ściślejsze nawiązują stosunki, to podstawą owego zbliżenia bywają interesy dynastyczne, polityczne lub ekonomiczne. Rzadziej zdarzają się zbliżenia, oparte nie na interesie materialnym, lecz na braterstwie duchów, na podobieństwie psychiki, na oddziaływaniu kulturalnym przez naukę i sztukę. Jako zupełnie bezinteresowne zbliżenia takie są głębsze i trwalsze. Dzieje ludów niewiele dają przykładów takich bezinteresownych, w dziedzinie ducha poczętych zbliżeń, o tyle więc ciekawsze jest braterstwo odległych od siebie terytorialnie, lecz bliskich duchowo ludów: polskiego i włoskiego. Stojąca na kresach Słowiańszczyzny Polska o najbliższych sąsiadów nie mogła mieć oparcia: urobiona na bizantyjską modłę Ruś Kijowska nie dorastała w kulturze do wykwintnej Polski, zgnębione w parowiekowej niewoli tatarskiej plemię wielkoruskie tak różniło się psychiką od duszy polskiej, jak posępna historia Kremla od jasnych i pogodnych dziejów Wawelu; od zachodu parły stalową ścianą nienawidzące i znienawidzone ludy germańskie; osamotniona więc Polska musiała szukać duchowego braterstwa u ludów romańskich, z którymi nadto łączyła ją wspólność łacińskiego obrządku. Cudzoziemcy często nazywają nas „Francuzami Północy”, czego z upodobaniem słuchamy, jako pełnego kurtuazji komplementu. Inni, surowsi, nazywają nas „Hiszpanami Północy”, co nas żywo dotyka i obraża; najsłuszniej jednak możeby było nazywać nas „Włochami Północy”, co też niemałym jest komplementem. Do dzisiaj cały nasz polor towarzyski, cześć dla kobiet, ogłada salonu, większość pojęć prawnych i filozoficznych ugruntowane są na wzorach włoskich, które wnieśli do Polski wychowańcy Bolonii i Padwy, owi wykwintni „Cortegiani”, dla których Górnicki przetłumaczył dzieło Castigliona. „Polacy tyle klitko z kolegami włoskimi - pisze Guarini - i pomimo różnicy pochodzenia czuli się pokrewni duchem”. Odwieczna niechęć ku zachłannemu żywiołowi niemieckiemu, równie silna u ludów romańskich jak i u słowiańskich, łączyła w bratnie ogniwa przybyszów znad Wisły i Niemna z tuziemcami półwyspu przeciw różnym pyszałkom, jak Werner v. Schulenburg lub Teobald Witl Reineck, którzy tak dobrze dawali się we znaki Polakom jak i Włochom. Zawiązki stosunków polsko-włoskich giną w pomroce owych czasów, gdy karawany kupców nadśródziemnomorskich przeciągały przez Bramę Morawską i dolinę Wisły ku szaremu pobrzeżu Bałtyku po cenne bryły bursztynu, a ciągną się aż do epoki, gdy do naszej pieśni wprowadziliśmy tekst: „Marsz, marsz Dąbrowski, z ziemi włoskiej do polskiej”, gdy garibaldczycy walczyli w partiach 63 roku. Przyjęcie łacińskiego obrządku szybko nizało ogniwa w łańcuchu zbliżenia: zjawiali się na ziemiach polskich włoscy zakonnicy, czasami przybywał z orszakiem legat Stolicy Apostolskiej, przedzierając się przez knieje aż do Płocka lub Wilna. Szlak pomiędzy Włochami a Polską stawał się ruchliwy, młodzież polska zaczęła udawać się za Alpy. Gedko Gryfita, fundator cystersów w Wąchocku w epoce podziałów, a więc w XII wieku, kształcił się we Włoszech. Iwo Odrowąż, co zakładał kamień węgielny pod kościół Mariacki i fundował św. Jakuba w Sandomierzu, poznał dominikańskie klasztory pod lazurowym niebem Italii; jego krewni a święci polscy, Jacek i Czesław Odrowążowie, znani byli szeroko jako „święci Północy”. O podróży Łokietkowej córy Elżbiety do Neapolu cuda opowiadają włoskie kroniki klasztorne. A gdy nad ziemiami Włoch rozkwitała zorza renesansu, gdy Florencję nazywano „arcysalonem zamieszkanym przez arcyludzi”, gdy rozgorzała łuna humanizmu, to na blask jej szły żaki krakowskie po światło i ogładę, po rozwój kulturalny, nie bacząc na trudy i niewygody nużącej podróży. „Jestem Bolko, z Polaków, berła Jagiellona, Przybyłem do Italii, by poznać Platona”. A takich Bolków-sokołów szły całe rzesze. Nie orszak ślubny Bony Sforzy stworzył na Wawelu renesans polski, lecz właśnie owe żaki, co po powrocie ze studiów szykowały rolę pod bujny posiew haseł wielkich ludzi quattro i cinquecenta. Jak oni się rozumieli wzajemnie, jak odczuwali braterstwo tych umysłów jasnych, bystrych, zdolnych, jakie serdeczne nawiązywali węzły! „Przyjaźń się zaplatała węzłami niezgonna. Dwa wierzchołki: cyprys i północna jodła”. Czy można znaleźć gdzie podobną pogodę duszy i twórczości jak u typowego Włocha z Małopolski - Jana z Czarnolasu? Jego wykwintne canzony nie mają równych sobie, chyba tylko we włoskiej literaturze: „Miło szaleć, kiedy czas po temu, A tak bracia, przypij każdy swemu; Niech się tu nikt z państwem nie ożywa Ani z nami powagi używa. Przywileje powieśmy na kołku A ty wedle pana siądź, pachołku”. W tym wezwaniu brzmi echo tych zabaw ludowych, gdy Izabella d’Este ze swymi doncellami schodziła z pałacu między lud, nie obawiając się, aby ktoś grubiańsko potraktował jej damy dworskie. Ta wykwintna cześć kobiety, przeniesiona ze stosunków włoskich, często przewija się i w twórczości Kochanowskiego: „Ukaż mi się Magdaleno, ukaż twarz swoję, Twarz, która prawie wyraża różę oboję, Ukaż złoty włos powiewny, ukaż swe oczy Gwiazdom równe, które prędki krąg nieba toczy. Ukaż wdzięczne usta twoje, usta różane Pereł pełne, ukaż piersi mierne wydane; I rękę alabastrową, w której zamknięte Serce moje. O głupie, o myśli szalone! Czego ja pragnę, o co ja nieszczęsny stoję? Patrząc na cię, wszystką władzę utraciłem swoję, Mowy nie mam, płomień po mnie tajemny chodzi W uszy dźwięk, a noc dwoista oczy zachodzi”. Tylko Włochy szesnastego stulecia mogły się zdobywać na taki kult piękna wykwintny. Fraszki Jana - to typowe burleski włoskie. Treny to bliźniacze siostry canzon Petrarki „In morte di Madonna Laura”. Cywilizacyjna misja Polski promieniuje dalej ku wschodowi zaczerpnięte w boskiej Italii światło. Dążenie do wszechnic porywa nie tylko polską młodzież: ciągną na nią na studia pp. Kiniaszko, Kopeć lub Sopoćko, idą pp. Woruczeński lub Czołhański, zapisanych jest na medycynę w Padwie sześciu Żydów polskich. Jakiś potężny prąd porywa ku pracy i nauce synów magnackich i szlachtę wioskową, idą mieszczanie Łowicza, Urzędowa lub Goniądza, trafiają się i synowie chłopscy przez możnych protektorów wysyłani. Pomimo trudów i niewygód podróży jadą pod włoskie niebo nawet panny możnych rodów: kształcą się tam Tęczyńskie, a zapewne i inne magnackie córki. Możni mecenasi, jak Tomicki, Padniewski, Kmita, za obowiązek wzięli sobie słać młodzież polską do Włoch. 1800 studentów Polaków przewinęło się przez Uniwersytet Padewski w XVI wieku. Były takie lata, że polska kolonia po parę set liczyła osób w Padwie, biorąc w rachubę studentów i bawiących tam dla kuracji, wypoczynku lub dewocji rodaków. Jakkolwiek całe niemal Włochy północne i środkowe roiły się od Polaków, to jednak znaczna większość przybyszów polskich opierała się o mury Padwy i tam zostawała. W aulach tej prastarej uczelni słuchali prawa magnaccy synowie: Firlejowie, Kostkowie, Łascy, Ossolińscy, Sapiehowie. Na medycynę chodzili ubodzy synowie mieszczańscy: Walenty z Lublina, Szymon z Łowicza, Marcin z Urzędowa. Studia filologiczne prowadzili: Lubrański, Kromer, Karnkowski, Nidecki, Stryjkowski. Padewskie studia prawne dały Polsce wybitnych dyplomatów, statystów, kanclerzy, marszałków i sędziów do stworzonych przez króla Stefana trybunałów. Kancelaria Zygmunta Augusta z samych padewczyków się składała. Z Padwy wyszło 49 biskupów i 38 wojewodów i kasztelanów, tj. cały prawie senat polski. „Prawny wpływ Padwy wpił się głęboko w krew i arterie naszego narodu” - pisze A. Windakiewicz w swych studiach „Padwa” i „Nacja polska w Padwie” („Przegląd Polski” 1891, 1887). A zwłaszcza Akademia Zamojska była nieodrodną córą Padwy. Medycyna nie tak wspaniale zabłysła. Studenci jej, ubodzy i bez znaczenia synowie mieszczańscy, nie mieli możności i środków na tak potężne rozwinięcie swej umiejętności, jak to uczynili prawnicy; natomiast filologowie zostawili duży dorobek naukowy, w którym nie brak tak ciekawych dzieł, jak np. rozprawa z 1560 Jana Łasickiego o mitologii żmudzkiej i zwyczajach weselnych u wschodnich Słowian, lub Jana Mieleckiego, który w r. 1592 spisał mitologię ginących już Prusów.Gdy mazurska dusza przejedzie x-i- 75 tuneli alpejskich i wydostanie się na równiny Lombardii! z piersi jej wyrywa się głębokie aa… ulgi i zadowolenia: czarujące widoki górskie, zamknięte jednak zewsząd ścianami skał, więżą przyzwyczajone do równin oko, nużą je i gnębią. Zielone pola Lombardii mimo swą południową roślinność bardzo w ogólnej sylwecie przypominają daleko na północy zostawioną nizinę polską i dlatego tak tam jakoś czuje się swojsko. Zwłaszcza okolice Wenecji, a najbardziej może droga z Wenecji do Padwy, mają ten dziwnie podobny do naszego charakter krajobrazu, sprawiając polskiemu sercu wiele przyjemności. Tam tedy można urządzić sobie „polskie popołudnie”. Na Riva Schiayont obok pomnika Emanuela, gdzie skrzydlaty lew św. Marka z rozmachem zrywa kajdany austriackie, napis na małej przystani wskazuje: Tramvia Elettrica Venezia Padova. Małe vaporeto zabiera podróżnych do Mestre, stacji tramwajowej. Vaporeto przepływa 5 kilometrów przez port Wenecji, gdzie duże statki wyładowują swą zawartość, a liczne parowce, greckie, dalmackie, tureckie, stwierdzają dawne tradycje weneckiego handlu na Lewancie. Na vaporecie sprzedają bilety. Bilet do Padwy 90 centymów, jednak z lira wydają tylko 5 centymów reszty. Na moją opozycję informują mnie, że to governo (rząd) nałożył podatek na bilety. Jako rodowity warszawiak natychmiast spokorniałem i uznałem rację, bo wszystkie governa zawsze mają słuszność, a takie różne nadpłaty nie tylko we Włoszech się trafiają. Dwa wagony czyste, jasne, miłe czekają w Mestre, a zabrawszy pasażerów vaporeta, mkną szybko na południe po zielonej równinie pastwisk i łanów kukurydzy ku odległej stąd o 35 km Padwie. Od małej stacji Malcontenta rozpoczyna się szereg pięknych rezydencji letnich dawnego patrycjatu Wenecji. Ciasne, niekoniecznie pachnące miasto na czas letnich upałów wyludniało się z możnych panów i pań, którzy używali rozkosznych wczasów letnich w wioskach, położonych przy drodze do Padwy. Szereg tych rezydencji ciągnie się całe 35 km aż pod same mury padewskie, a zadziwiająco przypomina szereg dworów polskich: brama od drogi, gazon do objazdu i pałac czasem piętrowy, często parterowy z gankiem na kolumnach, kryty dachówką, zdobny w wazony lub popiersia, koło pałacu park, w którym rosną amerykańskie sosny, modrzewie, świerki i topole włoskie; nie ma tu ani pinii, ani cyprysów, ani palm, ani kaktusów. Za pałacem zabudowania gospodarcze: stajnie, wozownie, mieszkania służby, brogi, stogi, spichlerze; słowem każdą taką sadybę można przenieść w całości w Płockie czy Łomżyńskie i będzie ona tam tak na swoim miejscu, jak i tu przy tej drodze. Bo też dużo analogii było między losami i stosunkami tych dwu Rzeczypospolitych. Polska - północne, a Wenecja - południowe ogniwo obronnego muru Europy przed zalewem tureckim, obie mają dzieje wypełnione walką z potęgą otomańską. Nazwiska owych Loredanów, Dandolów, Contarinich, Morosinich, Mocenigów tyleż były dla Stambułu groźne na morzu, ile Chodkiewiczów, Żółkiewskich, Sobieskich, Potockich, Sapiehów, Tarnowskich na lądzie. Obie Rzeczypospolite wybierały sobie na elekcjach dożywotniego władcę, który choć obrany z woli narodu, pisał się jednak „Dei gratia”. Obie Rzeczypospolite były właściwie zbiorowiskiem oligarchicznym, gdzie patrycjat wenecki ciągnął swe soki żywotne z handlu, a optymaci polscy z roli; obie wreszcie w końcu XVIII wieku utraciły swą niezawisłość polityczną. Takie mi się snuły myśli, gdy tramwaj przebiegał koło tych rezydencji, zdobnych w tarcze herbowe, a te zielone równiny, gdzie gęsto rosną wierzby i ciągną się długie aleje kasztanowe, gdzie łany kukurydzy żywo przypominają nasz koński ząb, gdzie wino rzuca się po drzewach, jak u nas chmiel, gdzie droga biegnie wzdłuż kanału Brenty, a po nim spokojnie pływają stada gęsi i kaczek; wszystko to niezmiernie żywo przypominało mi moje mazowieckie równiny. Z domków dróżniczych wychodziły z zieloną chorągiewką dróżniczki - zupełnie jak u nas - w takim położeniu, że budziły o siebie niepokój. Bo nie wiem dlaczego, taka pani z sygnałem zawsze wygląda niepokojąco i zawsze pragnie się jej powiedzieć „moja Wojciechowo (a tu - signora Franceska lub Rosiła) idźcie do domu i uważajcie na siebie, przecież wam potrzeba spokoju”. W połowie drogi przyszedł kontroler, który miał w sobie tyleż majestatu, co nasi kontrolerowie: nie mówił ani słowa.Nadto filologia padewska wydała zdumiewająco zdolnych mówców i komentatorów Cycerona. Znaczny napływ Polaków do tego miasta, które zwano „kwiatem i oczkiem miast włoskich”, sprawił, że zawiązały się tu stowarzyszenia polskie, jak to się i dziś dzieje w miastach uniwersyteckich Zachodu, gdzie zawsze towarzystwo „Jedność” kłóci się z towarzystwem „Braterstwo”. Założono w domu Kryskiego „Akademię między Polaki”, gdzie, jak pisze Górnicki, „szlachta zacna, polerując rozumy swoje, wynajdowała sobie na biesiadzie zabawy pożyteczne i gry rozmowne, w których się nierównie większa uciecha i pożytek mieści, aniżeli w karciach”. Założono też hotel polski, co do którego jednak ostrzegał 1568 Tomickiego Gratianus „aby tam nie mieszkał, bo tam studenci wesoło sobie żyją i ustawicznie po polsku rozmawiają, więc nie prędkoby się nauczył języka włoskiego”. Zupełnie jak w „Braterstwie” lub „Jedności”. Wreszcie w 1592 założono bractwo i kasę wspólną i postanowiono nabyć grób wspólny dla Polaków, oraz wznieść w bazylice ołtarz św. Stanisława. W czerwcu 1607 wyniesiono ołtarz w lewej nawie, umieszczono w nim namalowane przez Malombra wskrzeszenie Piotrowina, a pod ołtarzem chowano zmarłych Polaków, których zmogły choroby, albo też którzy zginęli w tumultach uniwersyteckich, a zwłaszcza w bójkach z Niemcami. Bractwo polskie przetrwało do r. 1745, a ołtarz do ostatnich czasów. Dopiero przy restauracji bazyliki w 1894 zdecydowano jedną z kaplic za wielkim ołtarzem uznać za kaplicę polską, i tam dopiero ks. Jan Warchał zgromadził pamiątki polskie. To jest ostatnie ogniwo stosunków polskich z tym miastem, którego wpływ utorował drogę do zeuropeizowania społeczeństwa naszego. „Wpływ tego odległego zakładu naukowego był na Polskę wyjątkowym i urasta do znaczenia pierwszorzędnego faktu w dziejach naszej cywilizacji!” - pisze Windakiewicz. Sumienny ten badacz archiwów padewskich wśród tysięcy nazwisk studenterii polskiej odnalazł też dwa ciekawe, choć niczym jeszcze nie zasłynęły one wówczas: oto w r. 1641 zapisał się na studia Dionysius Kościuszko, a w 1694 r. Dawid Mickiewicz natione Polonus ex Magna Duraku Lithuania. Nieznane są tablice genealogiczne obu tych studentów, ale kto wie, czy ten Polonus, zaznaczający sumiennie swój rodowód litewski, nie jest protoplastą tego, który najcudniejszą polszczyzną pisał jednak te „Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie”.Twarz miał kamienną, a dziurki robił z taką godnością, jakby od jego dziurki zależał los komunikaty wodnych i lądowych w całym państwie. Te wszystkie warunki coraz silniej budziły we mnie wspomnienie ojczyzny i oczekiwałem chwili, kiedy któryś z pasażerów zwróci się z reklamacją: „Kanduktor, kak wy smiejecieś ka mnie obraszczatsia i t. d.”. Tak, rzeczywiście, brakowało tylko ojczystej mowy, aż na małej stacyjce i to usłyszałem: z sąsiedniego okna wołano: „Halb kilo śliwki tre po dziesięć, bene?”. Rodaczka! Nie, to były dwie rodaczki „ode Lwowi”. Zajadając śliwki, starsza rodaczka zaczęła wykładać młodszej powody, dla których musiała się rozejść z mężem, a że zwierzenia weszły na teren niezmiernie poufny, zmuszony byłem zaznaczyć, iż ktoś rozumie ich pogawędkę, i przy silniejszym rzucie wagonu zakląłem: psia krew! Po tym wszechpolskim zawołaniu rodaczki „ode Lwowi” zaczęły szeroko rozmawiać o pogodzie i upałach. Szybko przebiegł tramwaj swą drogę, i oto już Padwa, ta pierwsza wielka i sławna uczelnia, którą spotykali młodzieńcy nasi za Alpami. Ileż tu polskich nazwisk na ścianach starożytnego uniwersytetu! Uprzejmy custode wśród chaosu tarcz herbowych i napisów wskazuje mi wspomnienia po Polakach. Oto „Kristoforus Sobiekurski”, „Ignatius Komorowski a Komorów”, „Georgius Szornel de Popkowice”, „Andreas Naruszewicz”, „Johannes ab Ozorków Szczaninski”, „Aleksander Nicolaus Comes de Tenczyn Ossoliński”, „Joannes Grapowski”, oto „Josario Zamościo” z długim łacińskim napisem i herbem Jelita, cały szereg świetnych imion, co przez parę wieków dążyły po wiedzę pod błękitne niebo Italii, gdzie wolna nauka rozwijała szerokie swoje skrzydła. Te żaki krakowskie stały tu przed istniejącą do dziś ubogą drewnianą katedrą Galileusza, słuchały tu wykładów Kopernika, co żakowskie suknie jagiellońskiej uczelni zamienił na dostojną togę profesora padewskiego. Tu się kształcili luminarze zygmuntowskiej doby, a do dziś przewodnik po Padwie z dumą zaznacza, że wychowańcami uniwersytetu byli „due re di Polonia”. Na wielkim placu Prato della Valle przed bazyliką S. Giustina ustawiono szereg posągów wybitnych wychowańców Padwy. Wśród tego panteonu stoją też i „due re”: „Stefano Batoreo” i „Joanni Sobieskio” - zmanierowane figury Jana Ferrariego, ustawione w 1784 i 1789 r. przez Stanisława Augusta. Tak więc kultura polska wiele zawdzięcza prastarej uczelni, słusznie więc na katedrze Galileusza wśród wieńców hołdu jubileuszowego widnieje też wieniec o biało-ponsowych wstęgach z napisem: Polonia. Dużo Polaków kończyło tu studia, wielu jednak kończyło tu swe życie i tych chowano w jednej mogile pod ołtarzem w bazylice. Ginach to olbrzymi, otoczony wieńcem kaplic i ołtarzy. Przechodzi się tu od rzeźb Sansovina i Tulia Lombardo do bronzów Donatella i fresków Mantegni i Giotta. Oglądając poszczególne kaplice i ołtarze, czytając napisy, niespodzianie i nie wierząc sobie, odczytuje się napis: „Przed Twe ołtarze zanosiem błaganie”. Ścisnęło się gardło, w oczach zakręciły się łzy. Artystycznie kuta krata, na niej orły białe, a u spodu herby Warszawy, Lwowa, Krakowa i Wilna. U góry biegnie napis:
Przyjmij ofiary synów polskiej ziemi
Świeć wiekujście nad braćmi zmarłymi.
Na ścianach męczeństwo św. Stanisława malował Tadeusz Popiel. W ołtarzu św. Stanisław, a na sklepieniu całe świętych polskich obcowanie.Niżej trochę tablice grobowe: „Erazm Kretkowski, wojewodzie brzeski, kasztel. gnieźnieński z r. 1558, podróżnik do Egiptu i Indii”, „Aleksander, Kazimierz i Krzysztof Sapiehowie”, po lewej stronie ołtarza bardzo ładna rzeźba w białym marmurze na tablicy Karoliny z hr. Woynów ks. Jabłonowskiej, „która znalazła spoczynek i ojczyznę pod tym ołtarzem”. Wreszcie z boku ołtarza, w cieniu i zbyt skromnie ustawione popiersie króla Jana z napisem: „Ku czci i pamięci króla Jana III pomnik ten ze składek rodaków staraniem O. Szymona Łasia Franciszkanina Antoni Madeyski wykonał w r. p. 1905.”
Pamiątki polskie znajdują się nie tylko w obrębie kaplicy polskiej; i na ścianach krużganków, otaczających wirydarze klasztorne, rzucają się w oczy znane herby i znane nazwiska. Tu duża tablica, opiewająca cnoty Andrzeja Kańskiego, tam pod herbem Łabędź uczczona pamięć: „Julio… Jos. F. Dunin Wąsowicz Polono Comiti inveni, ingenii, celeris, indolis…”
Takie cudne polskie popołudnie można zrobić sobie w dolinie Brenty, o której od małego dziecka słyszało się… „Po dolinie Brenta płynie, po niej płynie cień gondoli, z szumem wiosła fala niosła tęskną nutę barkaroli”.
Słońce zachodzi już, gdy vaporeto wraca pod pomnik Wiktora Emanuela. Skończyło się piękne popołudnie polskie. Na placu św. Marka rojno, gwarno, wesoło, a grzecznie. Piękny tenor z brawurą i uczuciem śpiewa południową pieśń: „Senza amor non possono vivere!” - tak tu dziwnie wesoło, pogodnie, życzliwie. Jakaś otyła dama głośno użala się towarzyszowi na panujące tu „bezporiadki”. Rzeczywiście, to wszystko jest tak dalekie od „poriadków”, że aż się serce cieszy.
Ale żeby to odczuć i zrozumieć, trzeba mieć w sobie, proszę pani, kulturę romańską, trzeba przejść cudny okres humanizmu, trzeba, żeby od wieku XII, tj. lat 900, rodacy pili z boskich źródeł wiedzy Padwy czy Bolonii, a „Jerozolimę wyzwoloną” trzeba mieć przełożoną zaraz po wyjściu oryginału. Trzeba wczuć się w duszę tego ludu, który jest wesoły i radosny bez podniety alkoholem, który jest grzeczny, bo ma za sobą 3000 lat kultury, a nade wszystko trzeba mieć, proszę pani, radość i pogodę we własnej duszy, która by miast bezbrzeżnej melancholii i „unynja” umiała cieszyć się życiem i pogodą.
Tylko taka dusza może odczuć ten lud pogodny i zdolny upoić się inwokacją Bolka z „Sokoła” Grabowskiego.
„Przez alpejskie szczyty
Podajmy sobie dłonie ramieniem pamięci.
Niech się sojusz młodości nieśmiertelny święci.
Apollinowy wieniec z róż i laurów wity
Wieńczy nam skronie…

Kwilenie orłów z chaosu zrodzona
Wilczycy dzikim mlekiem wykarmiona
Kuźnico czarów, największy bolidzie
Jaki się rozprysł na gwiazdowym torze.
Deszczu dyamentów w wszelakim kolorze
Italio cudna, ziemio święta
Dank tobie niosę i memento!”.

Czas powstania:

1911

Słowa kluczowe:

Publikacja:

30.09.2024

Ostatnia aktualizacja:

15.07.2025
rozwiń
 Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie Galeria obiektu +7

 Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie Galeria obiektu +7

 Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie Galeria obiektu +7

 Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie Galeria obiektu +7

 Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie Galeria obiektu +7

 Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie Galeria obiektu +7

 Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie Galeria obiektu +7

 Fotografia przedstawiająca Pamiątki polskie w Padwie Galeria obiektu +7

Załączniki

8

Projekty powiązane

1
  • Polonika przed laty Zobacz