Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: DAW-000001-P/110317

Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego

Identyfikator: DAW-000001-P/110317

Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego

Wspomnienia opublikowane w czasopiśmie „Sztuki Piękne”, 1930. Antoni Madeyski wspomina kilkunastu artystów polskich działających w Rzymie w drugiej połowie XIX i na początku XX w. Ich wybór jest subiektywny, artysta wspomina tych, z którymi łączyły go zażyłe stosunki m.in. Aleksandra Stankiewicza, Wiktora Brodzkiego, Tadeusza Rygiera, Piusa Welońskiego i innych twórców.  

 

Uwspółcześniony odczyt tekstu

 

Artyści polscy w Rzymie.

Starzy ludzie zwykli mawiać, że za dawnych czasów, za czasów ich młodości, żyło się lepiej na świecie,- dawni bywalcy jakiejś uczęszczanej miejscowości mówią to samo nowoprzybyłym. I o Rzymie my, niegdyś młodsi, słyszeliśmy to samo od starych, których tu zastaliśmy, w tym jednak wypadku nie było to tylko zwykłe starcze zrzędzenie. Warunki życia i pracy w Rzymie, zwłaszcza dla artystów, w ciągu ostatnich lat kilkudziesięciu zmieniały się stopniowo na gorsze, a od początku bieżącego stulecia szło to nawet w bardzo przyspieszonym tempie. 

Wieczne miasto zatracało swój dawny, prastary charakter. Ginęły typowe odwieczne dzielnice, szacowne ruiny wznosiły się wyżej nad rozkopaną i zniwelowaną ziemią, ale obdzierane z wiekowych narośli, nagie i sztywne, twardo się rysowały na tle nowych budowli. Miasto rosło, zaludniało się, regulowało się i czyściło, rozbudowywało się gwałtownie, ale traciło wiele ze swego specjalnego uroku. 

Dzisiejsza rozrosła, zmodernizowana, huczna stolica, to nie dawny zaciszny, malowniczy, a pomimo swej czcigodnej magnificencji, taki jakiś swojski i miły Rzym. Tamten sprzed laty był rajem dla artystów. Mieli tu oni w przepięknym otoczeniu najidealniejsze warunki do pracy: pracownie, modele, materiały, środki i personel pomocniczy (zwłaszcza dla rzeźbiarzy) w obfitości i za bezcen. 

Życie było tanie, wino doskonałe, a przy tym Rzym przed laty był wcale dobrym rynkiem zbytu. Toteż z całego świata ciągnęli tu młodzi adepci sztuki, czy to jako laureaci akademii i stypendyści swych rządów, czy zasobni we własne środki, albo tylko w zapał siarczysty i wolę wytrwałą. Niektórym pobyt w Rzymie tak przypadł do gustu, że przedłużali czas studiów, odkładali wyjazd z roku na rok, mijały lat dziesiątki i nieraz dawny studiosus, jako patriarcha kolonii, składał swe kości na Campo Verano. 

Poza masą świeckich i klauzurowych duchownych zrzeszeń różnych narodowości, międzynarodowa społeczność artystyczna była najliczniejsza w Rzymie i nadawała do pewnego stopnia ton życiu wiecznego miasta. Artyści czuli się tu jak u siebie w domu. Przychodzili w południe na obiad do „trattorii” w roboczych bluzach, a rzeźbiarze i w papierowych czapkach na głowie. Nikogo to nie raziło. Najbarwniejsze pochody i najhuczniejsze zabawy w karnawale, najweselsze i najbardziej pomysłowe karciofolady w kwietniu urządzali artyści. Lubił ich lud rzymski i za swoich uważał, bez względu na to czy byli to Włosi, czy cudzoziemcy. 

Polscy artyści zaczęli liczniej przybywać do Rzymu w pierwszej połowie zeszłego wieku, czy to jako stypendyści krajowych uczelni, czy też ci, którzy po ukończeniu warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, albo wydziału sztuki w Uniwersytecie Wileńskim, udawali się na dalszą naukę do petersburskiej Akademii, a zdobywszy tam odznaczenia i medale, wysyłani bywali za granicę. Inni przybywali ze Szkoły Krakowskiej, a potem i Lwowskiej, coraz liczniej, w miarę rozwoju studiów artystycznych w Polsce. 

Z tej licznej rzeszy kilkunastu znaczną część życia w Rzymie spędziło, wykonało tu swoje najwybitniejsze prace, a kilku spoczęło na wieki na miejscowym cmentarzu. Poświęcam nieco obszerniejsze wzmianki tym z artystów polskich, przebywających niegdyś w Rzymie, z którymi łączyły mię przed laty zażyłe stosunki, albo tym, o których mam pewne wiadomości od ich przyjaciół i wreszcie takim, którzy albo już odeszli, albo Rzym opuścili, ale po których pozostało tu jeszcze żywe wspomnienie. 

Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają w Rzymie sympatyczną postać malarza Aleksandra Stankiewicza. Będąc dzieckiem w Warszawie, sąsiadował i kolegował w szkole z Chopinem. Po ukończeniu warszawskiej szkoły rysunkowej został wysłany do petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych - tam korzystał z poparcia ministra Turkulla. Ogromnych zdolności, doskonały rysownik, wdzięcznie i subtelnie malował i rysował małe portreciki. Koledzy w Akademii uważali sobie za zaszczyt, kiedy im rysunki korygował. Stankiewicz przybył do Rzymu jakoby jeszcze przed rokiem 1848 i już w tym roku miał należeć do rzymskiej kolonii, która robiła honory Mickiewiczowi, przybyłemu tu ze swoim legionem. Niestety za miękkim, za usłużnym, za dobrym towarzyszem na wycieczce i w knajpce był Stankiewicz, przyjezdni przepadali za jego towarzystwem, nadużywali usłużności. 

Za mało malował. Pozostało po nim najmilsze wspomnienie u tych, co go znali, ale jako artysta zmarnował świetne zdolności, nie pozostawił po sobie spuścizny. Umarł około roku 1890. Współczesnym Stankiewicza był Henryk Cieszkowski, także, jak tamten, lubiany i szanowany przez swoich i obcych, zdolny pejzażysta, rozkochany w nastrojowym wdzięku rzymskiej kampanii, której melancholijną krasę odtwarzał z głębokim odczuciem. Jego obrazy chętnie kupowali handlarze, szły one przeważnie do Anglii i do Ameryki. Cieszkowski umarł w kilka lat po Stankiewiczu, pochowany we wspólnym z nim grobie. Typowym polskim rzymianinem był rzeźbiarz Wiktor Łodzia Brodzki, laureat petersburskiej Akademii. Odwiedzał on Rzym kilkakrotnie jeszcze jako student, przed 1855 rokiem, a to dla wykonania w marmurze kilku zamówień rosyjskiego dworu. Około 1855 r. osiadł tu na stałe. 

Urodzony w Aleksinku, na Wołyniu w roku 1817 wychowywał się na Polesiu owrutkiem u swojej krewnej, pani stolnikowej Załęskiej. Jego barwne opowiadania o życiu dworu wiejskiego na głuchym Polesiu w pierwszej połowie zeszłego wieku przypominały ustępy z pamiętników Dietiuka, a niekiedy i Duklana Ochockiego. Po ukończeniu gimnazjum w Mozyrzu, praktykował w kancelarii adwokackiej w Żytomierzu, potem był urzędnikiem w Owruczu. Tam, przejeżdżając przez to miasto, odkrył go i namówił do udania się na studia do Petersburga sławny w owe czasy chudotwórca Zelwietr, którego tak ciekawie charakteryzuje w swoich wspomnieniach „W Peterburku” Stanisław Morawski. 

Brodzki pracowity i pilny, zdobywał w Akademii nagrody, a kończąc studia, za grupę Adonisa przy źródle otrzymał wielki złoty medal i stypendium do Rzymu. Posypały się roboty carskie i prywatne, rzymska jego pracownia była uczęszczana przez cudzoziemców i Polaków, wiele prac musiał powtarzać po kilka razy, bo coraz nowych znajdowały nabywców. Parę jego figur staje na ołtarzach rzymskich kościołów, - w krużganku cmentarza Campo Verano pomnik, który Brodzki wykonał w kaplicy grobowej baronowej Giordano Apostoli, często i dziś jeszcze ludek rzymski nazywa najpiękniejszym monumentem na tym cmentarzu. 

Z tym wszystkim nie była to silna indywidualność artystyczna: za mało się posługiwał naturą, nie zdołał się nigdy wyzwolić z pęt zimnej konwencjonalnej maniery pseudoklasycznej w traktowaniu ciała i draperii, w kompozycji już raczej romantyk, wprowadzał czasem tyle znaczących szczegółów, że szkodziły całości, a bez objaśnień nie mogły być rozumiane. Najlepsze jego dzieła to trzy prace dekoracyjne: dwa Amorki w konchach i kominek w stylu rococo w pałacu carskosielskim pod Petersburgiem. Człowiekiem był zacnym, uczynnym i dobroczynnym. Zachował gorące przywiązanie do kraju, prawie każde polskie muzeum posiada jakąś pracę Brodzkiego, nieraz większych rozmiarów w marmurze i to są jego dary. Jego było zasługą, że na Kapitolu, w pałacu Konserwatorów, stoi popiersie Mickiewicza i że odpowiednia tablica marmurowa na domu na via del Pozzetto objaśnia, że tam mieszkał Wieszcz w roku 1848. 

Obdarzał polskie kościoły, hojnie wspierał rodaków, zwłaszcza w okresie swego wielkiego powodzenia. Posiadał sobie właściwy, trochę złośliwy dowcip, który pomimo pewnych jego dziwactw drażliwości czynił go zajmującym w towarzystwie. Miał wielkie powodzenie u kobiet, zwłaszcza w wieku dojrzałym, kiedy nabrał pewności siebie, za młodu był bardzo nieśmiałym,- wychowanie u pani stolnikowej było staroświeckiej metody: kawaler na odjezdnym do szkoły i za przyjazdem na wakacje, bez względu na dobrą lub złą cenzurę, dostawał na kobiercu baty, jeśli nie za karę, to na to, żeby się nie popsuł. 

Taki system, przy braku rodzinnej czułości, pozbawiał młodzieńca kontenansu. Słabą stroną Brodzkiego (już w Rzymie) było przekonanie, że wynalazł motor i sposób kierowania balonem. Ten jego pomysł był zupełnie dziecinny, nie trzeba było być technikiem, żeby widząc modelik mechanizmu, który on z drzewa, trzcinek i papieru skonstruował, poznać, że to jest nic warte. Oto opis przyrządu w paru słowach: pod cygarowego kształtu balonem zawieszona lekka płaszczyzna, chyląca się w dół ku tyłowi,- przecinają ją skośne dwie poziome osie, zakończone w tyle wiatraczkami, a opatrzone na przedzie śmigłami; wiatraczki obracają osie, gdy je porusza wirowo prąd powietrza ześlizgującego się ze skośnej płaszczyzny, przy wznoszeniu się balonu,- o tym, że ten motor po ustaniu wznoszenia się musiał stanąć, nie podobna było przekonać zacnego wynalazcy, zresztą kto go znał bliżej, nie ważył się zdradzać przy nim swego powątpiewania o wartości motoru, bo mistrz dostawał palpitacji serca, a dla niefortunnego krytyka na zawsze zachowywał urazę. 

Podejrzliwym był i nieufnym, zwłaszcza w podeszłym wieku, obawiał się, by ktoś nie przyswoił sobie jego odkrycia. Kilkanaście ostatnich lat życia już nie pracował, żył skromnie, przeżywając oszczędności z dawnych świetnych czasów. Tknięty paraliżem wegetował kilkanaście miesięcy, to się wzmacniając, to zapadając ponownie. Zmarł w szpitalu OO. Bonifratrów na Isola Tiberina w roku 1904. Spoczął we wspólnym z Aleksandrem Gierymskim grobie na Campo Verano. Nieco starszym od Brodzkiego był rzeźbiarz Oskar Sosnowski, wychowanek Liceum Krzemienieckiego. Bogaty obywatel z Wołynia, magnat nieledwie, wysoko skoligacony w kraju, oddał się rzeźbie z pasją i poświęceniem, żyjąc w pracowni jak asceta. Niestety miłość dla sztuki nie łączyła się w nim z większym talentem. Jego rzeźby zimne i sztywne, pozbawione wyrazu, były często całkiem nieudolne. 

Typowym okazem tej nieudolności jest ofiarowana przez Sosnowskiego do nowego gmachu Uniwersytetu Jagiellońskiego grupa Jadwigi i Jagiełły. Władze uniwersyteckie, nie chcąc przyjąć tego daru, odraczały pod różnymi pozorami ustawienie tej rzeźby, a po śmierci autora i ofiarodawcy ustąpiły ją miastu, które umieściło grupę na tak zwanym pagórku Mayera, na Plantacjach. Było to w latach 80-tych. Inne tego rodzaju rzeźby Sosnowskiego w gipsie i w marmurze przechowują się w Kolegium Polskim na via dei Maroniti i u OO. Zmartwychwstańców,- korzystnie natomiast wyróżnia się jego figura Chrystusa w grobie, w kościele OO. Karmelitów w Warszawie. Do młodszej od poprzedniej generacji należą rzeźbiarze Pius Weloński i Teodor Rygier. 

Pierwszy z nich, też laureat petersburski, gdzie uzyskał złoty medal, autor pięknej grupy „Bojana”, która w marmurze zdobi klatkę schodową petersburskiej Akademii, a w brązie, poświęcona pamięci Bohdana Zaleskiego, stoi wśród zieleni krakowskich Plantacji, długie lata pracował w Rzymie,- tu wykonał znany posąg „Gladiatora” i wiele innych prac. Przed dwudziestu kilku laty powrócił do kraju, tam jego dziełem są wielkie grupy drogi krzyżowej na Jasnej Górze w Częstochowie. Mieszka obecnie i pracuje w Warszawie. Teodor Rygier, autor pomnika Mickiewicza na Rynku Krakowskim, większą część życia spędził w Rzymie i tu zmarł nagle kilkanaście lat temu. Jedną z najpiękniejszych jego prac jest niewielka figura Kopernika siedzącego w fotelu. 

Pomnik Mickiewicza nie przyniósł mu szczęścia, pracami swoimi zasłużył na lepszą famę, niż ta, jaką go darzą rodacy. W roku 1872 osiada w Rzymie Henryk Siemiradzki. Urodzony w 1843 r. w Charkowie, tam kończy wydział matematyczno-przyrodniczy, po czym udaje się do petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie zdobywa wielki złoty medal. Tu w Rzymie tworzy szereg swoich wielkich obrazów,- oraz kurtyny do teatrów w Krakowie i Lwowie. Ofiarowując Krakowowi w r. 1881 „Pochodnie Nerona”, kładzie podwalinę pod Muzeum Narodowe. Prace jego zdobią muzea Petersburga i Moskwy, wiele jest w rękach prywatnych w Polsce i Rosji, więcej w Ameryce i Anglii. 

Jego villa na via Gaeta gromadzi na „święconem” rozpierzchłą po Rzymie garstkę Polaków. Nieuleczalnie chory w roku 1902 jedzie do Polski i tam wkrótce umiera. Wdowa, a obecnie syn jego, z pietyzmem przechowują bogatą spuściznę po ojcu. Ściany pięknej pracowni do dziś są pokryte studiami i szkicami niezapomnianego artysty, a środek jej zdobi, ustawiony na sztaludze, ostatni jego wielki obraz „Chrystus otoczony dziatkami”. 

Obecnie najdawniejszym rzymianinem jest Stefan Bakalowiecz, i on odznaczony złotym medalem w Petersburgu, syn artysty malarza Władysława, niedawno zmarłego w Paryżu, i Wiktorii z Szymanowskich, znakomitej artystki dramatycznej. Zamieszkał w Rzymie w roku 1882. Maluje zrazu sceny rodzajowe z życia starożytnych Rzymian, potem i egipskie, wreszcie po kilku podróżach na Wschód i do północnej Afryki, odtwarza również widoki i sceny z tych krajów. Ostatnio wykonał kilka udatnych portretów dostojników kościoła, naszych i obcych. Jego obrazy, przeważnie w małym formacie, odznaczają się poprawnym rysunkiem, miniaturowym wykończeniem, skrupulatną ścisłością w oddawaniu starożytnego tła i kostiumów, cieszyły się ogromnym powodzeniem w Rosji,- żaden z wysyłanych na tamtejsze wystawy nie powracał do autora. 

Pomimo podeszłego wieku artysta cieszy się dobrym zdrowiem i pracuje jak za młodych lat w swojej zacisznej pracowni na via del Babuino. Wypada też wspomnieć o najstarszym malarzu z tego szeregu, Romanie Postempskim, zmarłym w Rzymie w roku 1878. Urodzony na Ukrainie, szkoły kończył w Humaniu, potem był uczniem Rustema w Uniwersytecie Wileńskim, następnie po kilkoletnich studiach w Paryżu osiada w Rzymie, tu zakłada rodzinę, żeniąc się z Włoszką. Syn jego, sławny chirurg, dyrektor szpitala San Giacomo, zmarły przed kilkoma laty, prócz nazwiska i typu, nie posiadał żadnych polskich sentymentów. Jeśli tu wspominam o nich obu, to tylko dlatego, że odwiedzający Rzym Polacy, ze względu na popularność chirurga, musieli nieraz słyszeć to nazwisko. 

Z prac Romana Postempskiego wiem o jednej, która jest w Polsce: to portret generała Karola Różyckiego w Towarzystwie Przyjaciół Nauk w Poznaniu,- wykonał też kiedyś sztych Mickiewicza. Prócz tych, że tak powiem, patriarchów artystycznej kolonii polskiej w Rzymie, w ciągu ostatnich lat kilkudziesięciu, nie mówiąc o gościach sezonowych albo przejezdnych, cały liczny zastęp artystów polskich przebywał tu na studiach po lat kilka, kilkanaście. W pierwszej ćwierci zeszłego wieku, w okolicy Rzymu, pod Subiaco, ginie tragicznie, spadając ze skały podczas rysowania krajobrazu, uczeń Rustema, sztycharz Juliusz Miszewski, urodzony w Wilnie w 1790 roku. 

Od roku 1822, w ciągu lat kilku studiuje w Akademii św. Łukasza Wojciech Stattler, krakowianin (urodzony w roku 1800, zmarły w Warszawie w 1882), uczeń Brodowskiego, Peszkego i młodszego Lampiego. W Rzymie przyjaźni się z Mickiewiczem, pozostaje tu do roku 1833. Wkrótce po powrocie do kraju zostaje profesorem, potem dyrektorem krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych. W roku 1853 przyjeżdża znowu na parę lat do Rzymu. W tym też czasie studiuje tu jego syn Henryk, rzeźbiarz, który tu wykonywał w roku 1851 swój wielki medal (16 cm średnicy) na smutną pamiątkę pożaru Krakowa w 1850 roku. W Rzymie, po dłuższym tu pobycie, w roku 1866 umiera rzeźbiarz Władysław Oleszczyński, brat sztycharza Antoniego. 

W latach 30. zeszłego wieku bawią tu po parę lat na studiach Rafał Hadziewicz, pejzażysta Jan Nepomucen Głowacki, Konstanty Rusiecki, batalista January Suchodolski, ojciec Zdzisława, malarza religijnego, i Jan Maszkowski, późniejszy profesor Szkoły malarstwa we Lwowie, nauczyciel Grottgera, Juliusza Kossaka i swego syna Marcelego. Tu osiada około roku 1845 malarz religijny Leopold Nowotny, uczeń Fuhricha w Wiedniu i Kaulbacha w Monachium. Urzęduje w Rzymie jako kustosz galerii książąt Odescalchich i tu umiera w 1875 roku. W 30. też latach bawi w Rzymie Ksawery Kaniewski, warszawianin, nagrodzony złotym medalem w petersburskiej Akademii. 

Autor tych wspomnień nabył w Rzymie jego dwa ładne akwarelowe portreciki jakiejś młodej włoskiej pary, datowane: Rzym 1836. Aleksander Kamiński, wieloletni zasłużony profesor warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, pracuje kilka lat w Rzymie po roku 1847. Początkowe studia odbywał w Warszawie, petersburska Akademia nagradza go złotym medalem. Wilnianin Albert Zamętt, współpracownik Albumu Wileńskiego, laureat petersburskiej Akademii (też złoty medal), wspomagany przez hr. Benedykta Tyszkiewicza, w roku 1852 zjeżdża do Rzymu na kilkoletnie studia, maluje obrazy rodzajowe i krajobrazy. Około roku 1856 bawi w Rzymie Henryk Pillati z Warszawy, przybywa tu z Monachium od Kaulbacha. 

Powróciwszy w roku 1857 do Warszawy, maluje obrazy historyczne i rodzajowe oraz dwa satyryczne: „Turniej artystów” i „Rozejście się Narodów” (rywalizacja w szkole i wyprawa młodych artystów za granicę), które są parodiami wielkich kartonów Kaulbacha. W 1878 r. obezwładnia go atak paraliżu, umiera w r. 1891. Był on starszym bratem znanego rysownika i ilustratora Ksawerego. Ich ojciec pochodził z rodziny węgierskiej, ożenił się z Polką i w Polsce się osiedlił. W 50. też latach, po Dreźnie i Monachium, bawił w Rzymie były uczeń warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych Ignacy Gierdziejewski, malował obrazy rodzajowe i fantastyczne, jak „Dżuma i topielec”, „Diabeł i pan Twardowski” i inne (ob. katalog wystawy lwowskiej z r. 1894). Umiera w 30. roku życia (1860). W tymże czasie pracuje kilka lat w Rzymie pejzażysta Józef Warszewski, urodzony w Warszawie w roku 1825, kształci się w Warszawie u A. Kokulara, potem od 1851 do 1856 r. w petersburskiej Akademii, gdzie zdobywa dwa srebrne medale. Po Petersburgu Paryż i Rzym. Umiera w Warszawie w 1883 r. 

Około roku 1857, po skończeniu Akademii petersburskiej, w swojej podróży po zachodniej Europie zajeżdża do Rzymu Wojciech Gerson, urodzony w Warszawie w roku 1831. Utalentowany pejzażysta, historyk sztuki, bardziej znany, choć mniej powołany, jako autor scen historycznych. W roku 1860 bawi w Rzymie Michał Elwiro Andriolli, znany rysownik i ilustrator. W sześćdziesiątych też latach pracuje w Rzymie rzeźbiarz Marceli Guyski. Urodzony w Krzywoszyńcach powiatu Skwirskiego na Ukrainie, ukończywszy gimnazjum w Niemirowie na Podolu, po paroletniej nauce w Warszawie, studiuje rzeźbę w Bolonii, Florencji, wreszcie kilka lat tu w Rzymie, w pracowni Luigi Amici, autora pomnika Grzegorza XVI w bazylice św. Piotra. Guyski wcześnie zaniechał tematów kompozycyjnych, - jego specjalnością były portrety popiersia i płaskorzeźby głów, rzadko tylko całe figury. 

Po Rzymie lat dziesięć pracował w Paryżu, po czym osiadł w Krakowie, gdzie umarł w roku 1903. Zostawił bogatą spuściznę w portretach rzeźbionych w marmurze. Prawie wszystkie rodziny magnackie w Polsce posiadają jego prześliczne popiersia. Krakowskie Muzeum Narodowe posiada jego wspaniały biust Mickiewicza w bronzie i marmurowe popiersie pani z Chodźków Kochańskiej i takiż medalion z figurą Anioła, młodzieńczą jego pracę. Zwłaszcza podobieństwo i wdzięk twarzy kobiecej oddawał Guyski z nadzwyczajną subtelnością, a w traktowaniu płaskorzeźby był niedościgniony. 

A tak pewną miał rękę i oko, że kilka ze swych przepięknych popiersi wykuł bez poprzedniego modelowania, wprost w bryle marmuru. Tak wykonał w Paryżu wyżej wspomniane popiersie pani Kochańskiej, córki Leonarda Chodźki. Byłem nieraz świadkiem takiego portretowania, kiedy mu w roku 1885 czy 1886 pozował do biustu Adam Asnyk. Popiersie wypadło wspaniale, niestety po śmierci mistrza to arcydzieło, zamiast do muzeum, dostało się do rąk pewnej damy z Podola, która zapewniła opiekuna masy spadkowej po zmarłym artyście, że autor jej ten biust ofiarował. Dziś może jego szczątki, jak tyle innych nieocenionych zabytków polskiej kultury, leżą gdzieś, wtłoczone bolszewickim butem w grząskie błoto krwią ociekłej podolskiej ziemi. 

Guyski, wielki artysta, był także przezacnym człowiekiem: dobry, bez cienia próżności, kochał młodzież i rad by przelać w tych, którzy się do niego garnęli, całą swą wiedzę i doświadczenie. Sam delikatny i subtelny, chorobliwie nie znosił brutalności i prostactwa. Ci wszyscy, którzy go bliżej znali, odczuli jego zgon jak stratę najbliższej osoby. W Krakowie około roku 1880 zaproponowano mu kierownictwo pracowni rzeźby w Szkole Sztuk Pięknych, ale ponieważ podówczas rzeźba była tam traktowana po macoszemu, jako przedmiot dodatkowy (docentura) i nie było dla niej dostatecznego lokalu, a liczba godzin mała i nieustalona, po usilnych a bezowocnych zabiegach, żeby uzyskać korzystniejsze dla swego przedmiotu warunki, ustąpił i długie lata uczył modelowania panienki na kursach Baranieckiego. 

Jednocześnie z Guyskim bawił w Rzymie przedwcześnie zmarły, utalentowany malarz Leonard Straszyński, sąsiad i kolega Guyskiego. Malował on obrazy rodzajowo-historyczne i religijne. Jego obraz posiada w głównym ołtarzu kościół w Skwirze. Gdzieś widziałem inny, krotochwilnej treści „Stanisław August w pracowni Baciarellego” - król ukryty za parawanem, przygląda się przez szparę nago pozującej damie. 

Widziałem też u siostry artysty tekę jego doskonałych rysunków, a tu w Rzymie nabyłem na wyprzedaży po doktorze Mazzonim jego małą akwarelę, miniaturowo wykończone studium rycerza, dedykowane doktorowi, datowane 1862 r. Około roku 1870, po pobycie w Dreźnie i Berlinie, przyjeżdża do Rzymu młody, utalentowany rzeźbiarz, warszawianin Karol Kloss, pracuje tu lat kilka, w roku 1873 powraca do Warszawy, gdzie w osiem lat później, w 32. roku życia umiera. 

Warszawskie Tow. Zachęty Sztuk Pięknych posiada jego grupę marmurową, pół naturalnej wielkości „Skała Tarpejska”: atletycznej budowy nagi mężczyzna z nieco szarżowanym wysiłkiem strąca w przepaść przerażoną, rozpaczliwie opierającą się kobietę. Przed rokiem 1880 przybywa tu malarz, laureat petersburskiej Akademii (medal złoty) Ludwik Wiesiołowski, - po paroletnich studiach w Rzymie i w Paryżu, powraca do Warszawy, maluje obrazy treści historycznej i zakłada tam Szkołę Sztuk Pięknych dla kobiet. 

Niedługo po nim zjeżdża do Rzymu i bawi lat kilka Stanisław hr. Roztworowski, jak poprzedni odznaczony złotym medalem w Petersburgu. Obok rodzajowych obrazów maluje pejzaże, talent ma niepospolity, niestety, jak jego rówieśnik Wiesiołowski (obaj urodzeni w 1856 r.) umiera młodo w Krakowie w roku 1888, - Wiesiołowski w Warszawie w 1892. W roku 1873 przyjeżdża tu na krótki pobyt, już ciężko chory na piersi, wielki malarz Maksymilian Gierymski, urodzony w Warszawie w roku 1846. 

Ale łagodny klimat rzymski nie przynosi mu ulgi, umiera w roku 1874 w Reichenhalu. Nieco później bawi w Rzymie brat zmarłego Aleksander, o trzy lata młodszy od Maksa, - tu maluje między innymi swoje doskonałe obrazy „Gra w Mora”, „Austeria w Rzymie” i inne, oryginalne oświetlenie z dwóch przeciwnych stron na jednym z tych obrazów znajduje imitatora-pasożyta w jakimś monachijskim malarzu, który stworzywszy sobie manierkę z takiego oświetlenia, za jej pomocą dorobił się majątku. 

W ogóle wielu naszych i obcych malarzy bywało pod wpływem Aleksandra Gierymskiego, starało się naśladować niedoścignioną siłę i harmonię jego świateł i kolorów, tylko on sam nie naśladował nikogo prócz natury, nie naśladował nawet samego siebie, bo się nie powtarzał, a szukał nieustannie nowych dróg, podpatrując coraz bardziej nieuchwytne tajemnice piękna w naturze. W roku 1899 Aleksander Gierymski przyjeżdża do Rzymu powtórnie. Jest przemęczony i ma nerwy tak roztrojone, że lada drobiazg wyprowadza go z równowagi. Unika ludzi, ale pracuje zawzięcie, - niestety w rezultatach jego pracy stopniowo zaczyna się zaznaczać pewien upadek. Nerwowość i niepokój wzrastają, zwłaszcza po nagłej śmierci przyjaciela inżyniera Brunona Abakanowicza. 

Gierymski całkiem pochłonięty swoją sztuką, w sprawach finansowych, zwłaszcza w ostatnich latach życia, był zupełnie niezaradny. Abakanowicz zabierał z jego pracowni skończone obrazy, sam je spieniężał, w jego też kasie Gierymski miał stałe i bezpieczne conto corrente; nie potrzebował się troszczyć o swoje, do minimum zresztą ograniczone życiowe potrzeby. Śmierć Abakanowicza odjęła mu spokój o jutro, - chore nerwy nie wytrzymały silnego wstrząsu, po kilkotygodniowej męce nastąpił atak na mózg i gwałtowny paraliż wewnętrznych organów. 

Niepoczytalność umysłowa trwała tylko cztery dni, na dwa dni przed zgonem odzyskał przytomność. Zmarł 1901 roku. Zwłoki jego spoczywają na rzymskim cmentarzu Campo Verano, na wzgórzu zwanym Pincetto, - na grobie jest pomnik z trawertynu z brązowym popiersiem zmarłego. Jego grób, mogący pomieścić kilka trumien, jest jednocześnie ostatnim przytułkiem dla zasłużonych, a zmarłych w ubóstwie artystów polskich, których zwłokom groziłoby pogrzebanie we wspólnym czasowym dole. 

Legły już tam, jak o tym na innym miejscu wspomniałem, śmiertelne szczątki Wiktora Brodzkiego. W latach 80. zeszłego stulecia przybywa do Rzymu, jako laureat i stypendysta wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych, młodociany krakowianin Franciszek Krudowski, urodzony w 1860 roku, - pozostaje on w Rzymie lat kilkanaście, wyjeżdża do Krakowa i Monachium i znowu tu powraca, aż około 1900 roku osiada w Krakowie, gdzie mieszka dotychczas. Na studiach w Wiedniu talent Krudowskiego zapowiada się tak świetnie, że profesorowie i koledzy widzą w nim przyszłego Rafaela, a jego studia pozostają w Akademii, jako pamiątka po wyjątkowym uczniu. 

W Rzymie sypią mu się zamówienia z kraju i zagranicy, tak wielkie wrażenie wywarły jego pierwsze obrazy religijne. Tu maluje większe płótna do kościoła OO. Zmartwychwstańców i do Kolegium Polskiego na Via dei Maroniti i dla osób prywatnych, ale im więcej napływa zamówień, z tym mniejszym zapałem przyjmuje je artysta, tym wolniej się zabiera do ich wykonania, tym dłużej na wykończenie obrazów czekają zamawiający. I to nie jest u niego tylko niechęć do pracy na urząd, on w ogóle malować przestaje. Niechętnie uchylał drzwi przychodzącym go nawiedzić w jego podniebnej pracowni pod kremalierami wieży pałacu weneckiego. 

Podobno pochłaniają go studia filozoficzne, okultyzm, teoria muzyki… Może co pisze, może komponuje utwory muzyczne, nikt tego nie wie, ale czy coś stworzy w tym kierunku? Czy ta jego robota wyjdzie na światło dzienne i czy będzie co warta - nie wiadomo, natomiast po pierwszych jego obrazach zdawało się być pewnym, że jako malarz pozostawi bogatą spuściznę, bardzo wysokiej wartości. Niestety Krudowski nie tylko swój własny talent zaniedbał: jego sympatyczne towarzystwo, niezmiernie interesująca z nim rozmowa, a także jego dystynkcja i wyjątkowy jakiś jego wdzięk, pociągały ku niemu młodszych kolegów. Tej jego atrakcji uległ niezmiernie utalentowany młody rzeźbiarz Piotr Wojtowicz, rodem z Przemyśla. 

Pochodząc z bardzo ubogiej rodziny, musiał wcześnie przerwać szkolną naukę i sam na swoje utrzymanie zarabiać. Pracował u snycerza-ramiarza w rodzinnym mieście. W rzemieślniczym warsztacie rozbudziło się u chłopca uwielbienie dla sztuki i pragnienie poznania jej tajemnic. Z odwagą fanatyka-pielgrzyma, on, kilkunastoletni, wątły chłopak, bez żadnych środków dociera do Krakowa, ale tam nie pozostaje długo. 

Czy napotkał na trudności, gdy chciał wstąpić do Szkoły Sztuk Pięknych, czy go nęcą zasłyszane wspaniałości naddunajskiej stolicy, dość że wędruje dalej do Wiednia. I tam praca na utrzymanie zabiera mu wiele czasu, ale zostaje przyjęty do Akademii na kurs profesora Hellmera (Allgemeine Bildhauerschule). Pomimo długich i częstych przerw w nauce, robi ogromne postępy. Nieraz o szóstej rano przychodzi do sali rzeźby, żeby czas stracony w warsztacie nadrobić, a nie mając środków na wynajęcie modela w nadprogramowych godzinach, rozbiera się do naga i na sobie studiuje kształty i grę mięśni. Często niedojada, mizernieje i chudnie, ale jego talent rozwija się i krzepnie. Profesor Hellmer poznaje się na wielkim talencie Wojtowicza, wzywa go do pomocy przy modelowaniu wielkiego pomnika Stahrenberga do kościoła św. Szczepana. 

Powierza mu wykonanie figury Matki Boskiej na szczycie pomnika i postaci Sobieskiego. Obie te figury są pyszne; Madonna czaruje świętym wdziękiem, Sobieski godnością i siłą. Wojtowicz przechodzi na Meisterschulę profesora Zumbuscha, ale i tam mało korzysta z pracowni i darmowego modela, musi zarabiać na mieście. Dwuletni termin na wykonanie pracy konkursowej na rzymską nagrodę dobiega końca, jest początek kwietnia 1890 roku. Koledzy Wojtowicza, dwóch Niemców, Węgier i Szwajcar, drugi rok pracują nad swymi dziełami. Temat kompozycji dowolny. Wojtowicz zabiera się do szkicu. 

Nakłada go, przerabia, męczy się i zmaga… ustala temat: będzie modelować „Porwanie Sabinki”. Rusztowanie do naturalnej wielkości grupy buduje sam, - jest gotowe na 1 maja. Pracuje zapamiętale, 20 lipca sąd konkursowy ma zawyrokować o nagrodzie. Wojtowicz coraz mizerniejszy, ale grupa postępuje z dnia na dzień. Ma chwile zniechęcenia, traci wiarę w zwycięstwo, w bezstronność sądu… Ale kolegom, jego konkurentom, miny rzedną coraz bardziej, z niepokojem patrzą na potężną, piękną figurę Rzymianina, na bezradnie przegięte przez jego ramię cudne ciało Sabinki. 20 lipca Wojtowicz stał się zwycięzcą rzymskiej nagrody. 

On był nie tylko wyjątkowo utalentowanym artystą, ale posiadał niepospolitą inteligencję, która w odpowiednich warunkach mogłaby się znakomicie rozwinąć i ułatwić mu wykształcenie ogólne. Niestety ani w kraju, ani w Wiedniu nie miał na to ani środków, ani czasu. Pojechał do Rzymu kulturalnie za mało przygotowany. Przy względnym dobrobycie, który mu zapewniło stypendium, reakcja po wieloletniej nędzy i pracy ponad siły, rozmarzające ciepło południa, dobre wino i miłe towarzystwo „bezrobotnego” Krudowskiego sprawiło, że Wojtowicz swego pobytu w Rzymie należycie nie wyzyskał. Pozostała mu, że tak powiem, materialna strona talentu, nie wzbogacił go wiedzą, nie pogłębił uczuciem. Opuściwszy Rzym, kilka lat pracował we Lwowie przeważnie nad rzeźbami dekoracyjnymi dla nowych budowli. Parę jego pysznych figur zdobi facjatę lwowskiego teatru. 

Potem przemieszkuje przeważnie w Budapeszcie. Ma wielkie powodzenie u budowniczych, ale na wystawach sztuki jego prac się nie spotyka, ani w kraju, ani za granicą, - nie bierze on też udziału w nielicznych u nas konkursach. Głucho o nim w świecie, a jednak był to jeden z najlepiej zapowiadających się talentów rzeźbiarskich w naszych czasach. Jego piękna konkursowa grupa, owo „Porwanie Sabinki”, stoi w krakowskim Muzeum Narodowym w kruchym, słabym, gipsowym modelu. „Kompetentne czynniki” nie zdobyły się na odlanie tej pięknej rzeźby w brązie! To samo Muzeum posiada jego wdzięczną figurę w 3/4 naturalnej wielkości, „Dziewczynę zaplatającą warkocz”, ta jest w odlewie brązowym, bo już jako brąz przypadkowo dostała się do Muzeum. 

Wojtowicz mieszka obecnie we Lwowie. W osiemdziesiątych latach, jednocześnie z Krudowskim, z jego generacji studiują po parę lat w Rzymie malarze Unierzyski, Jan Styka i rzeźbiarz Tadeusz Błotnicki. Pierwszy z nich, przyszły zięć Jana Matejki i profesor krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych, - obaj malują przeważnie obrazy treści religijnej. Styka dorabia się z czasem znacznego majątku, przebywa głównie w swej posiadłości w Garches pod Paryżem, po wojnie nabywa piękną willę na Capri, gdzie spędza lato. Umiera w Rzymie w 1926 roku. Błotnicki po powrocie z Rzymu pracuje dłuższy czas w Krakowie, potem we Lwowie, umiera niedawno.

Podczas ostatnich lat trzydziestu, które przeważnie w Rzymie spędziłem, byłem świadkiem wolnego zanikania polskiej kolonii artystycznej nad Tybrem. Wypadło mi chować Aleksandra Gierymskiego, Wiktora Brodzkiego, wkrótce po Gierymskim zmarł Siemiradzki, w lat dziesiątek po Brodzkim zabrakło Rygiera. Dziś najstarszym wśród nas i najdawniejszym rzymianinem jest Stefan Bakałowicz. Z moich współczesnych przebywali tu dłuższy czas malarz Edward Okuń i rzeźbiarz Henryk Glizenstein, urodzony w Polsce Izraelita. Przybyli oni do Rzymu o rok czy parę wcześniej ode mnie. 

Pierwszy wkrótce po wojnie przeniósł się do Warszawy, drugi w ciągu ostatnich lat kilkunastu przerywał swój pobyt w Rzymie dłuższymi wyjazdami do Niemiec, Szwajcarii i Anglii, a obecnie wraz z synem malarzem bawi w Stanach Zjednoczonych. Jednocześnie z nimi przybył tu także młody malarz, Edward Grajnert, warszawianin - skromny, poważny i mało powiedzieć pracowity, zawzięty, zapamiętały w pracy. Nie był bez zdolności, ale nie miał łatwości w robocie, technikę musiał zdobywać ciężkim wysiłkiem, a własnym przemysłem środki do życia. Z natury towarzyski, nawet wesoły, do kawiarni, do kolegów przychodził na krótko, nie zasiadywał się, często był milczący, roztargniony: ciągle myślał o swojej pracy i skutecznym sposobie zarobienia trochę grosza na życie. Może niektórzy uważali go za mało zabawnego, ale wszyscy musieli go szanować, 3 czy 4 lata z rzędu powracał do Rzymu, ostatni raz z młodą, sympatyczną, jak sam skromną i poważną żoną. 

Trzeba było pracować jeszcze usilniej, żeby się utrzymać we dwoje. Napisał niezły przewodnik po Rzymie. W 1905 roku doszła nas smutna wieść o tragicznej śmierci Grajnerta. Towarzysze - terroryści zamordowali go „przez pomyłkę” w Łodzi, gdzie podówczas był nauczycielem rysunków w jednym z gimnazjów. Ich ofiarą miał paść ktoś inny, również nauczyciel rysunków, czynny przeciwnik „towarzyszy”. Gdym osiadł w Rzymie, na wiosnę roku 1898, zastałem tu sympatyczną paczkę młodych malarzy. 

Był wśród nich niezapomniany, przedwcześnie zgasły Konrad Krzyżanowski, jego kolega z Akademii petersburskiej Edward Trojanowski, dzisiejszy profesor Szkoły warszawskiej, był Gosienicki z Poznania, Mann, Radwański z Warszawy, dwaj bracia Dyzmańscy, później przybył Jan Wysocki, wtedy malarz, dziś rzeźbiarz i medalier, profesor w Szkole Przemysłu Artystycznego w Poznaniu, ciągle przyjeżdżał ktoś nowy, ale były to krótkotrwałe, kilkotygodniowe, rzadziej kilkomiesięczne wyprawy, a niewielu tylko gościło tu rok lub dłużej. Większość nie była zasobna w środki, ale też Rzym wtedy był tak tani, że zahartowany w biedzie polski student, jeśli posiadał do wydania na swoje utrzymanie 50 do 60 lirów miesięcznie, mógł spać spokojnie. 

Dziś się to zdaje być nieprawdopodobnym. Oto jest rejestr głównych wydatków takiego szczęśliwego obywatela: pokój z usługą 20 lirów miesięcznie, obiad w skromnej traktierni (np. Volpiniego na via Vittoria), składający się z zupy di uerdura (bardzo gęstej i pożywnej) cent. 10, pół porcji makaronów - 15 cent., ćwiartka wina - 15 cent, i sporego kawałka chleba - 5 cent., kosztował razem 45 cent. Jedząc zamiast makaronów sztukę mięsa z jarzyną, płaciło się o 10 cent więcej, - przeplatając przez dzień obiad jarski z mięsnym, wydawało się miesięcznie całych 15 lirów. Pozostawało lirów 10, względnie 20 na ranne śniadanie, kolacje i nadzwyczajne wydatki. 

Szczęśliwi, którzy mieli więcej, ale do podtrzymania życia i dobrego humoru wystarczało i tyle. My, starsi i nieco zasobniejsi, jadaliśmy w traktierniach trochę droższych i czyściejszych. Ja na przykład w ciągu lat blisko dwudziestu i przez czas swego ostatniego pobytu w Rzymie, Gierymski, a także Stanisław Kętrzyński, jadaliśmy w dzień w „Trattoria dei Tre Re” na via Flaminia, koło mojej pracowni. Wydawaliśmy tam, jedząc do syta, od 1 lira 10 cent do 1,50. Był w tej knajpeczce w głębi porządniejszy pokój z kilkoma stołami, przy których się grupowali artyści różnych narodowości: na lewo od mego, większy stół obsiadali Niemcy. 

Wśród nich stałym gościem od lat wielu był sławny berlińczyk, rzeźbiarz koni Louis Tuaillon, a grono jego przyjaciół, malarzy i rzeźbiarzy, często się powiększało o kogoś przejezdnego, czasami o jakąś niemiecką znakomitość. Niewielki stół przed moim, najczęściej międzynarodowy, przez czas pewien był zajmowany przez Włochów z Gabrielem D’Annunzio i malarzem Michettim na czele. Jadał tam długi czas Aristide Sartorio i wielu innych wybitnych artystów włoskich. Z wybuchem wojny stół niemiecki stracił swoich stałych bywalców, ale sąsiedni, długi obsadził Pepino Garibaldi (wnuk wielkiego) ze swoimi sympatykami. 

Cóż za siarczyste dyskusje na temat interwencji prowadziły się wtedy, jak się kreśliła mapa Europy! I mój stół często był nawiedzany przez wybitnych gości z kraju i nawet wybredni smakosze chwalili sobie świeże langusty i sole, fritto scelto, bistecche alla parigina… e carcioffi alla giudia nie były gorsze niż u starego Abrama Piperno na Piazza Cenci. Ciekawe były nasze rozmowy od stołu do stołu w różnych językach. Koleżeńska życzliwość panowała wśród tej różnoplemiennej gromadki: nawet Niemcy, porwani pogodnym rzymskim nastrojem, hamowali swą arogancję i rozmawiali spokojnie o drażliwych sprawach politycznych. Wieczorem małe polskie kółko schodziło się w innej, nieco większej traktierni, u Fiorellego, za kościołem św. Karola, na via Delle Colonette. 

Sędziwy Wiktor Brodzki od dziesiątków lat był tam stałym gościem. Tam często jadali z nami nasi młodzi historycy, pracujący w archiwach watykańskich, a więc dzisiejszy gen. sekretarz Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie, prof. Stanisław Kutrzeba, obecny poseł w Hadze Stanisław Kętrzyński, prof. Ptaśnik i inni. Czasem przychodził tam któryś z bawiących w Rzymie starszych profesorów, artystów, zawsze ktoś z licznie w owe czasy odwiedzających Rzym Polaków. Ale miejscem z bonem, spotkaniem pomniejszych, rozbitych na kilka różnych jadłodajni grup, było odwieczne „Caffe Greco Antico”, na via Dei Condotti. 

Tam w ciągu lat półtorasta kilka generacji artystów miało swój punkt zborny. Tam w roku 1848 przyjaciele i wielbiciele, Polacy i cudzoziemcy, żegnali opuszczającego Rzym Mickiewicza, - tam poćwiartowano na sztuki i rozebrano na pamiątkę jego pluszową kamizelkę, którą, zapomnianą w opuszczonym już mieszkaniu na via Del Pozzetto, przyniósł w chwili wyjazdu któryś z przyjaciół. Tam z pewnością i za pierwszym swoim pobytem w Rzymie nieraz przesiadywał Mickiewicz i Odyniec w towarzystwie Wojciecha Stattlera i innych członków ówczesnej artystycznej kolonii polskiej w Rzymie. Z jednej izby od strony ulicy za czasów Canovy i Thorvaldsena rozrosła się ta kawiarenka na kilka ubikacji, wciskających się w głąb domu i dziedzińca. 

Ostatni na prawo, wąski, w kształcie wagonu kolejowego pokoik zarekwirowała sobie w końcu lat dziewięćdziesiątych XIX polska młódź artystyczna. Była tam paka z kilkudziesięcioma książkami, to biblioteka-wypożyczalnia, na szaragach wisiało kilka polskich gazet i tygodników przesyłanych nam darmo albo ze znacznym zniżeniem przez redakcje. Nad szaragami umieściliśmy portret Mickiewicza, malowany dla tej „instytucji” przez Edwarda Okunia. Składka członkowska wynosiła „pokaźną” kwotę 20 centów miesięcznie. Tu nowo przybyli spotykali się z zasiedziałymi rzymianami, tu prowadziło się dyskusje i spory o nowych kierunkach w sztuce, a tygodnik krakowski „Życie” informował nas o najnowszych pracach Przybyszewskiego i Wyspiańskiego, o życiu artystycznym w kraju. 

Zwłaszcza w sobotę wieczorem wąskie, twarde ławeczki pod ścianami salki były gęsto obsadzone aż do późnej nocy. Tam powstawały projekty zbiorowych wycieczek, stamtąd w księżycową noc wiosenną czy letnią szło się do Colosseum albo na Janiculum. Pamiętam, jak raz w maju 1898 roku, podczas takiego spaceru, gdy o godzinie 3-ej, po dłuższej sjeście na złomach wewnętrznych murów Colosseum, towarzystwo wracało do domów, Konrad Krzyżanowski i któryś jeszcze z młodszych malarzy oddzielili się od grupy i powędrowali na Via Appia. 

Nie powrócili aż następnej nocy… Z Via Appia Antica, przez Campania, puścili się na przełaj do Albano, Genzano aż na brzeg jeziora Nemi, tam, gdy towarzysz spał na murawie, Krzyżanowski, który miał ze sobą farby, namalował dwa dobre studia. Powrót, jak i wycieczkę, odbyli pieszo, przy świetle księżyca. W ciągu kilku miesięcy swego pobytu w Rzymie w 1899 roku przylgnął do naszego kółka Alfred Wysocki, wtedy młody publicysta, przybyły tu z Norwegii, towarzysz Przybyszewskiego w Berlinie, obecny wiceminister spraw zagranicznych. 

Posiedzenia w Caffe Greco nie rujnowały nikogo: kawa, mleko, woda z sokiem czy wermut kosztowały od 15 do 25 centów, a grania w karty lub bilard nie uprawialiśmy wcale. Po paru latach ożywienia życie w naszej czytelni w Caffe Greco zaczęło zamierać: część pierwszych jej członków powróciła do kraju, reszta podzieliła się na drobniejsze kółka, żyjące osobno, redakcje zaniechały przesyłania swych wydawnictw, czytelnia przestała istnieć. Przyjezdni Polacy, a niekiedy i któryś z miejscowych, zaglądali i dziś jeszcze zaglądają z rzadka do Caffe Greco, ale już tylko zakopcony dymem i kurzem portret Mickiewicza przypomina, że był tam niegdyś punkt zborny polskiej kolonii artystycznej.

Słowa kluczowe:

Publikacja:

23.05.2023

Ostatnia aktualizacja:

22.09.2025
rozwiń
Czarno-biała ilustracja Henryka Siemiradzkiego przedstawiająca polskich artystów w Rzymie. Scena zawiera różne postacie w klasycznych strojach, z dużym okrągłym reliefem w tle. Podpis: Artyści polscy w Rzymie (Garść wspomnień). Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Czarno-biała reprodukcja obrazu Henryka Siemiradzkiego, szkic do kurtyny Teatru Lwowskiego. Poniżej tekst artykułu 'Artyści polscy w Rzymie' opublikowanego w 'Sztuki Piękne', styczeń 1930. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Czarno-biała fotografia obrazu przedstawiającego dwie kobiety w jasnych sukienkach spacerujące nad rzeką w sielankowym krajobrazie. W tle widoczne drzewa i wzgórza. Pod obrazem wydrukowany tekst w języku polskim. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma „Sztuki Piękne”, 1930, z wspomnieniami Antoniego Madeyskiego o polskich artystach w Rzymie. Zawiera tekst i obraz marmurowego kominka autorstwa Wiktora Brodzkiego. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma 'Sztuki Piękne', 1930, zawierająca wspomnienia Antoniego Madeyskiego o polskich artystach w Rzymie. Tekst wspomina m.in. Wiktora Brodzkiego i innych. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Czarno-biała fotografia marmurowej rzeźby 'Pierwsze poszepty miłości' autorstwa Wiktora Brodzkiego, przedstawiającej kobietę i dziecko w intymnej pozie. Znajduje się w Muzeum Narodowym w Krakowie. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Czarno-biała fotografia rzeźby zatytułowanej 'Porwanie Sabinki' autorstwa Piotra Wójtowicza, wystawionej w Muzeum Narodowym w Krakowie. Rzeźba przedstawia mężczyznę niosącego kobietę. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma 'Sztuki Piękne', 1930, z tekstem o polskich artystach w Rzymie i marmurowym popiersiem kobiety autorstwa Teodora Rygiera, wystawionym w Muzeum Narodowym w Krakowie. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma 'Sztuki Piękne', 1930, zawierająca wspomnienia Antoniego Madeyskiego o polskich artystach w Rzymie. Tekst omawia artystów takich jak Aleksander Stankiewicz i Wiktor Brodzki. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Czarno-biała fotografia marmurowego popiersia kobiety z odsłoniętymi ramionami na jednolitym tle. Poniżej popiersia znajduje się tekst z informacją o artyście i muzeum. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma 'Sztuki Piękne', 1930, zawierająca wspomnienia Antoniego Madeyskiego o polskich artystach w Rzymie. Tekst zawiera nazwiska takie jak Ignacy Gierdziejewski i Marceli Guyski. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Czarno-biała fotografia popiersia rzeźby kobiety z napisem 'Warcław Gujski, Portret Jadwigi Hr. Branickiej' z Muzeum Narodowego w Krakowie. Popiersie przedstawia kobietę o spokojnym wyrazie twarzy, w drapowanej szacie, z włosami związanymi do tyłu. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma „Sztuki Piękne” z 1930 roku, zawierająca wspomnienia Antoniego Madeyskiego o polskich artystach w Rzymie. Tekst wspomina artystów takich jak Ludwik Wiesiołowski i Maksymilian Gierymski. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Czarno-biała fotografia popiersia Jana Kochanowskiego autorstwa Piusa Welońskiego, wystawionego w Muzeum Narodowym w Krakowie. Popiersie przedstawia mężczyznę z wąsami i brodą, w szczegółowym stroju. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma „Sztuki Piękne”, 1930, zawierająca wspomnienia Antoniego Madeyskiego o polskich artystach w Rzymie. Tekst omawia artystów takich jak Aleksander Stankiewicz i Wiktor Brodzki. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Rzeźba z brązu przedstawiająca stojącą nagą kobietę autorstwa Piotra Wojtowicza, zatytułowana 'Studium', wystawiona w Muzeum Narodowym w Krakowie. Rzeźba na tle jednolitego tła. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Czarno-biała fotografia reliefu z marmuru przedstawiającego mężczyznę z wąsami i kapeluszem. Relief otoczony jest marmurową ramą z częściowo widocznymi napisami. Poniżej tekst 'Anton Madeyski' i 'Stefan Batory (marmur)'. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Brązowe popiersie Aleksandra Gierymskiego autorstwa Antoniego Madeyskiego, wystawione w Muzeum Narodowym w Krakowie. Rzeźba przedstawia mężczyznę z brodą i wąsami, w marynarce i koszuli. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma „Sztuki Piękne”, 1930, zawierająca wspomnienia Antoniego Madeyskiego o polskich artystach w Rzymie. Tekst omawia różnych artystów i ich relacje. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Strona z czasopisma 'Sztuki Piękne', 1930, z wspomnieniami Antoniego Madeyskiego o polskich artystach w Rzymie. Zawiera tekst i portret Madeyskiego z fajką. Fotografia przedstawiająca Rzymskie wspomnienia Antoniego Madeyskiego Galeria obiektu +19

Załączniki

1

Projekty powiązane

1
  • Czarno-biała ilustracja Henryka Siemiradzkiego przedstawiająca polskich artystów w Rzymie. Scena zawiera różne postacie w klasycznych strojach, z dużym okrągłym reliefem w tle. Podpis: Artyści polscy w Rzymie (Garść wspomnień).
    Polonika przed laty Zobacz