Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: DAW-000014-P/114264

Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli" w „Sztukach Pięknych”

Identyfikator: DAW-000014-P/114264

Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli" w „Sztukach Pięknych”

W artykule Marcina Samlickiego „Olga Boznańska” zamieszczonym w czasopiśmie „Sztuki Piękne”, 1925/1926, nr 3, s. 97-118, przedstawiona została rozmowa z artyską ilustrowana reprodukcjami jej obrazów. Jednym z nich jest portret pani Libermannowej, zwany również „Portretem młodej kobiety w bieli" („Jeune femme en blanc"), znajdujący się w muzeum Jeu de paume w Paryżu. Obecnie obraz ten jest własnością Musée d'Orsay. Portret przez Stefanię Krzysztofowicz-Kozakowską identyfikowany jest jako portret Elzy z Sarów Krausowej.

 

Uwspółcześniony odczyt tekstu.

 

Olga Boznańska

Wielka, długa pracownia oświetlona przy jednym końcu górnym oknem i dwoma bocznymi. Nagromadzone sprzęty wywołują wrażenie ciasnoty. Środek zajmuje ogromne podjum, które wypełnia rozłożysta kanapa, pokryta mnóstwem starych materii o barwach niezdecydowanych. Szczególnie rzuca się w oko stary strzęp jedwabiu zielonkawego, który gra wielką rolę jako tło. Na maleńkim skrawku podjum krzesło Louis XV, na nim model, 20-letni piękny młodzieniec białej rasy, o rysach lekko murzyńskich, w mantyli damskiej (starej mody) naśladującej togę adwokacką. (Pozujący jest malarzem). Naprzeciw baldachim ze spłowiałych, zżółkłych materii, pod nim wielka sztaluga zwrócona ku oknu, skąd płynie refleks złoty światła tyłów kamienic ulicy de Rennes. Przed nią, oparta o wysokie krzesło, sprzęt niezbędny w pracowniach dla pozowania modela i w „barach” — artystka średniego wzrostu, szczupła, pełna dystyngowanej finezji, o bladej twarzy, którą ożywiają wielkie czarne oczy pełne głębi. Włosy matowo czarne, uczesane gładko, okalają wysokim półkręgiem twarz, zwiększając jej bladość, lista wąskie zaciskają niezgrabnie skręconego papierosa. W obu rękach pędzle. W jakim stanie? Jednych szczec zupełnie wytarta — inne rozwichrzone jak miotła. Paleta, złamana na dwoje, leży przed malarką na wysokim trójnogu zawalonym pudełkami z farb, papierosów, zapałek, flaszeczkami sykatywy harlemskiej i oleju lnianego. Gdzie rzucić okiem: stoły, stoliki, szafy, szafki, szafeczki, kanapy, kufry, walizy, komoda, pianino, łóżko, sztalugi, a wszędzie piętrzą się dzienniki, porcelana, na pół zwiędłe kwiaty, książki, listy, szkice, lampy, samowar. Między sanktuarium malarskim a pianinem sterczy wysoki żelazny piec, grożący lada chwila rozsypaniem się. Wyciąga to zwierzę, żarem dyszące nawet przy 30°, szyję wysoko ku powale, w której gdzieś w półmroku ginie.

Na ścianach niesymetrycznie rozwieszone obrazy pędzla artystki, ładny krajobraz Henn Martina, parę na pół zniszczonych, nieoprawionych akwarel różnych autorów, parę kopii flamandzkich mistrzów i odlew gipsowy maski pośmiertnej Beethovena. Po kątach tłoczą się liczne obrazy i płótna, a przeważnie tektury oprawione lub nagie. Atmosfera pracowni składa się z dwu zasadniczych pierwiastków (poza artystycznym!), z lekkiego czadu i niebieskawego dymu papierosowego. Ten zespół rzeczy pożytecznych do codziennego użytku i przedmiotów bez specjalnego przeznaczenia, zachowanych czy to przypadkiem, czy przez wspomnienie, świadczy o życiu właściciela bogatym w uczucia. Nie ma tu żadnego blichtru, żadnej parady ni popisu. Jest to nagie życie bez żadnych osłonek, dola ciężka, lecz pełna powagi. To ona sama: Olga Boznańska i jej pracownia!

Za nią, pod wielkim lustrem, młody, wielki, chudy i zgrabny artysta o rysach alzackich, wybitnym nosie, na którym siedzą wygodnie wielkie szylkretowe okulary. Przez nie leci łagodne i pełne zachwytu spojrzenie z błękitnych ócz. Zapomniał o własnym malowidle, trzyma w powietrzu pędzel zabarwiony fioletem Marsa. Tak go przykuwa obraz i praca malarki.

Naprzeciw, na niskim krześle, siedzi inny młody artysta, małego wzrostu, brunet, o rysach dobrze rzeźbionych, o oczach miłych, melancholijnych, rozgraniczonych długim suchym nosem, opuszczającym się nagle ku górnej wardze. Ten z pietyzmem chwyta w szkicowniku portret artystki. Ostatnią osobą jestem ja — ale że autor winien być skromny i kryć się za dziełem, przeto jestem niewidoczny. Z kanapy zarzuconej kolorowymi poduszkami wydobywa się skrzek małego pieska. Jest to stare, bo 10-letnie zwierzątko, nieforemne, więcej podobne do legendarnego „Taraska” niż do psa.
- Panie Lestrille, bądź pan łaskaw przykryć „Boby la beauté”, bo się odgrzebał — rzecze panna Olga do młodzieńca pozującego, — Biedny pieseczek chory na sklerozę. Co ja mam z nim zmartwienia!

Model poprawia psią kołderkę — jest nią kawałek gobelinu.
-  Panie Jourdain, przestał pan malować — może czuje się znużonym — niech pan co zagra. Nic tak nie wzmacnia sił malarskich jak muzyka.
- Nie chcę grać, bo wypłoszę wszystkie myszy pani!

Nie ma ani jednej. Zresztą trochę makaronu lub chleba rozrzuconego po podłodze, a zlecą się zaraz z całego domu. Panie Collignon (do młodzieńca o ptasim nosie), bądź pan łaskaw rozrzucić trochę makaronu. Istotnie, za chwilę budzi się szmer we wszystkich kątach, szeleszczą papiery, wylatują zgrabne myszki i bezczelnie śmiało przy nas rzucają się na żer.
- No teraz, kiedy sobie pojadły, może pan grać.

Wiedząc, jak bardzo lubi panna Olga Chopina, artysta gra „Preludium deszczowe”, następnie walca — którego finale przechodzą w czarodziejską melodię ludową z „Wesela” Wyspiańskiego. Jesteśmy porwani w wirujące koło wspomnień: Kraków, Wyspiański, Akademia Sztuk Pięknych, Matejko, Wawel, Monachium i powoli z chaotycznej mgławicy obrazów układa się film, gdzie treścią staje się życie naszej artystki!

Ma lat 9. Budzi podziw rodziców i otoczenia swoim talentem rysunkowym. Pierwsze wskazówki artystyczne otrzymuje w Muzeum na kursach Baranieckiego od Józefa Siedleckiego. Przelotnie pracuje także u Lipińskiego i Piotrowskiego. Zdolna i pilna uczennica, zwraca uwagę krakowskich artystów, a pochwała Matejki zapewne przeważyła szalę wahań ojcowskich w sprawie dalszego kształcenia córki. Powoli Kraków staje się zacisznym młodemu ptakowi, któremu podrosły skrzydła, iż chciałby lecieć w świat szeroki. Zagranica! Monachium, Włochy, Paryż, ten czarodziejski młyn, który przemiela młodych uczniów na wytrawnych majstrów.

Jest to u nas epoka wszechwładnego panowania Matejki i jego szkoły historycznego malarstwa. Dolatują wprawdzie przytłumione echa dokonanej rewolucji artystycznej zwanej impresjonizmem, ale są to kawały o „zielonej krowie”, o niebieskiej trawie, o fioletowym śniegu, które bawiły zarówno publiczność, jak artystów. Niewzruszony dogmat o „lokalnym kolorze” więcej trafiał do oka artystów i publiczności niż warjackie kombinacje młodych łobuzów, którzy zresztą starali się być odstraszającym przykładem zarówno w sztuce, jak i w głoszonych teoriach.

W tym czasie dwa ogniska sztuki w Europie przyciągały artystów: Paryż i Monachium. Dziś, gdy odgradza nas od narodu niemieckiego kilkadziesiąt lat zażartej walki germanizatorskiej, wydaje się nam dziwne, jak to miasto niemieckie mogło wywierać urok na polskich artystów. Atoli wówczas był to początek walki toczącej się w Prusach. Bawarów uważano za odrębny typ od reszty Niemców - sympatyczny - nawet wrogi Prusakom. Dla Polaka Paryż był za daleko - Monachium bliżej. Francja po klęsce 71 r. podnosiła się - a zwycięskie Niemcy siedmiomilowymi butami kroczyły w dobrobycie. Wittelsbachowie stolicę swą przemienili w nowożytne Ateny. Imiona Lenbacha, Kaulbacha, Piloty’ego, Stucka i innych roznosiła szeroko po Europie, a zwłaszcza u nas - germańska reklama. Nasi artyści znajdowali bardzo przyjazne przyjęcie w tym grodzie, któremu przyświecał przykład idący z tronu. Łatwość wyrobienia sobie stosunków i zarobku, możliwość długiego kredytu, poszanowanie uczuć narodowych - wszystko to wpływało na zaciśnięcie węzłów z mieszkańcami. Tam Polak żył w rodzinie i w tym tkwiła cała siła przyciągania tego miasta. Toteż niektórzy, jak Józef Brandt i Alfred Wierusz-Kowalski, osiedlili się na stałe. Nie przesądzając wartości wpływu monachijskiego, należy stwierdzić, iż szkoła ta wycisnęła głębokie piętno na pewnym okresie malarstwa polskiego, gdyż prawie wszyscy artyści nasi od Matejki do najnowszych czasów - tamże studiowali.

Ten prąd ogólny zaniósł pannę Olgę Boznańską nad brzegi szmaragdowej Izery w r. 1887.
- Natrafiłam na pełny rozkwit impresjonizmu. Wstąpiłam do pracowni Karola Kriecheldorfa, który jest uczniem bardzo dzielnego malarza Löfftza, a tenże uczniem Leibla. W ten sposób mogę śmiało powiedzieć, że wszyscy trzej mnie uczyli. Leibl - cóż to za piękny i silny malarz, jaki kolorysta, jak umie operować farbą! Jak łapie charakter! Śmiało może stanąć obok współczesnych malarzy francuskich. Dwa lata spędziłam w pracowni Kriecheldorfa, pracując w pocie czoła jak ów najemnik biblijny, co przyszedł o świcie do winnicy pańskiej. Żyłam w ciągłej ekstazie, bo otaczała mnie atmosfera podniosła zapału. Widok pracujących kolegów i wielkie dzieła sztuki w muzeum podniecały moją ambicję artystyczną. Kiedy patrzę na was, młodych, marnujących najpiękniejszy okres życia na błahych rozrywkach, doznaję głębokiego smutku. Wam się zdaje, że będziecie żyć wieki i na nie rozłożycie cały ogrom wykształcenia i twórczości! Jakże się oszukujecie chętnie!

Audytorium poczuwające się do winy pochyla głowy i nie protestuje.
 - Jednego dnia odwiedził mnie Józef Brandt, a przeglądnąwszy moje prace, orzekł, iż nie potrzebuję więcej profesora. Według niego zdawałam sobie dostatecznie sprawę z warunków twórczych.
- Atoli chciałam poznać metody innych artystów, a mając jeszcze parę miesięcy przed odjazdem do Krakowa, postanowiłam wyzyskać korzystnie ten czas. Miałam wielką ochotę wstąpić do wybornego artysty szwedzkiego Fritiuffa Smitha albo do niemniejszej wartości Nauena. Stało się atoli, że obydwaj prawie równocześnie zamknęli szkoły, więc mi nic nie pozostało jak pracownia Wilhelma Riedla, dobrego impresjonisty, choć trochę za zimnego i za mózgowego. Namówiła mnie do tego moja serdeczna przyjaciółka panna Weiss z Berlina, genialna wprost malarka. Ta akwarela na ścianie to jej pędzla. Szkoda, że się tak zniszczyła. - Profesor mój chwalił zazwyczaj me prace, ale i nie szczędził przycinków z powodu mego tonu fioletowego, jaki wprowadzałam do twarzy. To mnie martwiło i złościło zarazem. Po paru miesiącach opuściłam mego majstra, ściągnąwszy na siebie jego niechęć, zwłaszcza od chwili, gdym wystawiła studium malowane w jego pracowni. Złośliwy przypadek zdarzył, iż mój obraz powieszono naprzeciw jego. Muszę atoli przyznać, iż był to prawy charakter. Kiedy później zobaczył mój portret Nauena, sam przystąpił do mnie, uścisnął moją dłoń i gratulując mi, rzekł: „Nie miałem słuszności, pomyliłem się”. W r. 1892, po śmierci matki, przyjechałam ze siostrą Izią do Monachium. Złożyło się tak szczęśliwie, że otrzymałam zaraz pracownię za darmo od jakiegoś Amerykanina, który wyjechał i zapłacił za parę miesięcy. Po upływie ich - zatrzymałam ją, sama płacąc.

Zabrałam się z entuzjazmem do pracy. Dolatują wprawdzie przytłumione echa dokonanej rewolucji artystycznej zwanej impresjonizmem, ale są to kawały o „zielonej krowie”, o „niebieskiej trawie”, o „fioletowym śniegu”, które bawiły zarówno publiczność, jak i artystów. Niewzruszony dogmat o „lokalnym kolorze” więcej trafiał do oka artystów i publiczności niż wariackie kombinacje młodych łobuzów, którzy zresztą starali się być odstraszającym przykładem zarówno w sztuce, jak i w głoszonych teoriach.
W tym czasie dwa ogniska sztuki w Europie przyciągały artystów: Paryż i Monachium. Dziś, gdy odgradza nas od narodu niemieckiego kilkadziesiąt lat zażartej walki germanizatorskiej, wydaje się nam dziwne, jak to miasto niemieckie mogło wywierać urok na polskich artystów. Atoli wówczas był to początek walki toczącej się w Prusach. Bawarów uważano za odrębny typ od reszty Niemców - sympatyczny - nawet wrogi Prusakom. Dla Polaka Paryż był za daleko - Monachium bliżej. Francja po klęsce 71 r. podnosiła się - a zwycięskie Niemcy siedmiomilowymi butami kroczyły w dobrobycie. Wittelsbachowie stolicę swą przemienili w nowożytne Ateny. Imiona Lenbacha, Kaulbacha, Piloty’ego, Stucka i innych roznosiła szeroko po Europie, a zwłaszcza u nas - germańska reklama. Nasi artyści znajdowali bardzo przyjazne przyjęcie w tym grodzie, któremu przyświecał przykład idący z tronu. Łatwość wyrobienia sobie stosunków i zarobku, możliwość długiego kredytu, poszanowanie uczuć narodowych - wszystko to wpływało na zaciśnięcie węzłów z mieszkańcami. Tam Polak żył w rodzinie i w tym tkwiła cała siła przyciągania tego miasta. Toteż niektórzy, jak Józef Brandt i Alfred Wierusz-Kowalski, osiedlili się na stałe. Nie przesądzając wartości wpływu monachijskiego, należy stwierdzić, iż szkoła ta wycisnęła głębokie piętno na pewnym okresie malarstwa polskiego, gdyż prawie wszyscy artyści nasi od Matejki do najnowszych czasów - tamże studiowali.
Ten prąd ogólny zaniósł pannę Olgę Boznańską nad brzegi szmaragdowej Izery w r. 1887.
- Natrafiłam na pełny rozkwit impresjonizmu. Wstąpiłam do pracowni Karola Kriecheldorfa, który jest uczniem bardzo dzielnego malarza Löfftza, a tenże uczniem Leibla. W ten sposób mogę śmiało powiedzieć, że wszyscy trzej mię uczyli. Leibl, cóż to za piękny i silny malarz, jaki kolorysta, jak umie operować farbą! Jak łapie charakter! Śmiało może stanąć obok współczesnych malarzy francuskich. Dwa lata spędziłam w pracowni Kriecheldorfa, pracując w pocie czoła jak ów najemnik biblijny, co przyszedł o świcie do winnicy pańskiej. Żyłam w ciągłej ekstazie, bo otaczała mię atmosfera podniosła zapału. Widok pracujących kolegów i wielkie dzieła sztuki w muzeum podniecały moją ambicję artystyczną. Kiedy patrzę na was, młodych, marnujących najpiękniejszy okres życia na błahych rozrywkach, doznaję głębokiego smutku, wam się zdaje, że będziecie żyć wieki i na nie rozłożycie cały ogrom wykształcenia i twórczości! Jakże się oszukujecie chętnie!
Audytorium poczuwające się do winy pochyla głowy i nie protestuje.
- Jednego dnia odwiedził mię Józef Brandt, a przeglądnąwszy moje prace, orzekł, iż nie potrzebuję więcej profesora. Według niego zdawałam sobie dostatecznie sprawę z warunków twórczych.
- Atoli chciałam poznać metody innych artystów, a mając jeszcze parę miesięcy przed odjazdem do Krakowa, postanowiłam wyzyskać korzystnie ten czas. Miałam wielką ochotę wstąpić do wybornego artysty szwedzkiego Fritjoffa Smitha albo do niemniejszej wartości Nauena. Stało się atoli, że obydwaj prawie równocześnie zamknęli szkoły, więc mi nic nie pozostało jak pracownia Wilhelma Riidea, dobrego impresjonisty, choć trochę za zimnego i za mózgowego. Namówiła mię do tego moja serdeczna przyjaciółka panna Weiss z Berlina, genialna wprost malarka. Ta akwarela na ścianie to jej pędzla. Szkoda, że się tak zniszczyła.
- Profesor mój chwalił zazwyczaj me prace, ale i nie szczędził przycinków z powodu mego tonu fioletowego, jaki wprowadzałam do twarzy. To mię martwiło i złościło zarazem. Po paru miesiącach opuściłam mego majstra, ściągnąwszy na siebie jego niechęć, zwłaszcza od chwili, gdym wystawiła studium malowane w jego pracowni. Złośliwy przypadek zdarzył, iż mój obraz powieszono naprzeciw jego. Muszę atoli przyznać, iż był to prawy charakter. Kiedy później zobaczył mój portret Nauena, sam przystąpił do mnie, uścisnął moją dłoń i gratulując mi, rzekł: „Nie miałem słuszności, pomyliłem się”.
W r. 1892, po śmierci matki, przyjechałam ze siostrą Izią do Monachium. Złożyło się tak szczęśliwie, że otrzymałam zaraz pracownię za darmo od jakiegoś Amerykanina, który wyjechał i zapłacił za parę miesięcy. Po upływie ich - zatrzymałam ją, sama płacąc.
Zabrałam się z entuzjazmem do pracy.
- Och, tam można było pracować lepiej niż tu w Paryżu, gdzie życie jest takie nerwowe, gdzie wszystko przeszkadza skupieniu! Zrobiłam mój własny portret wielkości naturalnej w żałobnym stroju i z kwiatami. Podarowałam go mej przyjaciółce, pannie Weiss. Dowiedział się o tym Nauen i oświadczył mej koleżance Kosobudzkiej, iż chciałby go zobaczyć i mnie malować. Zgodziłam się na to. Niestety, po 21 seansach, jednego dnia zeskrobał wszystko, bo wydawałam się jemu za mało naturalna, w zbyt afektowanej pozie - co nie odpowiadało memu charakterowi. Wielka szkoda, bo obraz był bardzo piękny.
Widzicie panowie, jaki to był prawdziwy artysta, który nie mógł znieść dzieła złego według jego przekonania. Wtedy jego poprosiłam, by mi pozował, na co się chętnie zgodził. Pamiętam, było to w środę rano. Deszcz mżył, taki kapuśniaczek monachijski. Otwierają się drzwi i wchodzi z podniesionym kołnierzem wykwintny Nauen. To był mój obraz! „Niech pan tak zostanie!” Posadziłam go na kanapie w kwiaty, włożyłam mu do ręki filiżankę i zaczęłam malować. Podobał mu się ten portret, jak zresztą wszystkim. Pisano o nim bardzo wiele. Stał się nawet głośnym w Niemczech z powodu złośliwej krytyki, dotyczącej „zblazowanego” artysty. Sprawa oparła się o sąd. Skazano krytyka i odtąd zabroniono w Niemczech krytykować modele żyjące - pod rygorem odpowiedzialności sądowej. Oddałam bezwiednie charakter człowieka, o którego życiu wesołym dowiedziałam się dopiero z procesu. Portret ten znajduje się dziś w Muzeum Narodowym w Krakowie.

Wystawiałam często w Monachium, w salonie Glaspalast, gdzie mi dano stałe miejsce. Założyłam własną szkołę malarską, do której uczęszczało coraz więcej uczennic. Wśród nich najzdolniejsza była panna Moraczewska, która później przeszła do pracowni Käthe Kollwitz. Uczyłam chętnie, z poświęceniem, ale z biegiem czasu poczułam potrzebę większego ruchu, większego światła, nowych wrażeń.
Wówczas postanowiłam wyjechać do Paryża.
Był to krok śmiały, bo miałam za sobą ustaloną już pozycję artystyczną, a tu czekał mnie trud rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Ale ja nigdy nie kieruję się wyrachowaniem w życiu. Zawsze działam pod wpływem instynktu, który, jak dotąd, nigdy mnie nie zawiódł. Po przyjeździe do Paryża miałam na początku bardzo trudne chwile. Nikt mnie tu nie znał. Obca, samotna, bez przyjaciół – zaczęłam życie od zera. Ale nie zraziło mnie to. Malowałam codziennie, bez wytchnienia, nie zważając na brak uznania.
Z czasem zaczęto mnie dostrzegać. Najpierw krytycy, potem publiczność. Zaczęłam wystawiać w Salonie Champ-de-Mars, potem w galerii Druet, która otworzyła mi szeroko drzwi do świata artystycznego.
Miałam z tej galerii wiele zamówień, między innymi portret Władysława Mickiewicza, który obecnie znajduje się w Bibliotece Polskiej.
Zaczęły się również wyjazdy na wystawy zagraniczne: Wenecja, Bruksela, Londyn.
W roku 1900 otrzymałam medal na Wystawie Powszechnej w Paryżu za portret panny Dygat, który wywołał wówczas wielkie zainteresowanie.
Od tego czasu moje nazwisko zaczęło być coraz bardziej znane.
Mimo to – nie zabiegałam nigdy o rozgłos. Wystarczała mi praca.
– Pani nie wygląda na artystkę – powiedział mi kiedyś pewien dziennikarz. – Tak Pani spokojna, tak Pani skromna.
– Bo ja nie jestem artystką – odpowiedziałam – ja tylko maluję.

(W tym miejscu artystka zamyśla się na chwilę, a potem dodaje):
– Praca daje mi wszystko, czego potrzebuję do życia. Radość, ból, wzruszenie – wszystko to znajduję w sztuce. Ona jest moim światem.

Potem opowiada jeszcze o swoim ostatnim sukcesie – o zakupie przez państwo francuskie portretu młodej dziewczyny do kolekcji Luwru. Mówi o tym bez cienia próżności – raczej z czułością, jakby wspominała ukochane dziecko.
– Tyle lat pracy – mówi cicho – tyle lat samotności… A teraz? Teraz mogę spokojnie umrzeć.

Ale uśmiecha się zaraz.
– Nie, jeszcze nie teraz. Mam tyle rzeczy do namalowania.

Wstaje, przechodzi przez pokój, który jest jednocześnie jej pracownią.
Na sztalugach nowy portret – ledwie zaczęty.
Pani Boznańska pochyla się nad płótnem, bierze pędzel, jakby chciała dokończyć to, co właśnie przerwała.

Cisza.
Tylko miarowe stukanie deszczu o szyby.


Jakiś drugi krytyk polski, nazwiska nic pomnę, wymienia Wistlera jako mego profesora. Niezaprzecznie, że można dopatrywać się podobieństwa treści, techniki czy kompozycji, ale nie należy tłumaczyć tego zaraz zależnością. Jedyny raz jeden artysta francuski udzielił mi rady, której wspomnienie jeszcze dziś wywołuje uśmiech na twarzy: „Niech pani uważa, by światełko w oku nie było takie same jak na końcu nosa”. - To był Carolus Duran. Uwaga zresztą bardzo słuszna, lecz komiczna przez wyjątkowe znaczenie, jakie jej nadał malarz - nie znalazłszy poważniejszego błędu w mej pracy.

Znacie panowie tryb mego życia. Żyjąc tu w Paryżu, nie wiem, co się w nim dzieje, bo nie mam czasu ni na zwiedzanie wystaw, ni na nawiązywanie stosunków. Maluję latem czy zimą aż do zmierzchu i dopiero wtedy wychodzę na spacer z siostrą i pieseczkiem. O wystawach i artystach dowiaduję się zazwyczaj od moich gości - albo z dzienników. W zeszłym salonie nawet nie odebrałam karty wstępu. Niezaprzecznie, że impresjonizm pochodzi z Francji, ale niemniej prawdą jest, że nie miałam żadnego profesora Francuza ani nie uległam wpływom francuskim. Pojmowanie obrazu i techniki jest moje wła…

W tej chwili „Boby la beauté” anonsuje głośnym szczekaniem przybycie kogoś do ciemnego przedsionka. Gdy nikt się nie pokazuje po pewnym czasie, wychodzi panna Olga - po krótkiej, niewyraźnie dolatującej nas rozmowie wraca, idzie do komody, zabiera parę banknotów i znów wychodzi. Rozumiemy wszyscy tę akcję bez słów, bo bardzo często jesteśmy jej świadkami. To bieda i nieszczęście zapukały do drzwi malarki. Artyści, nie-artyści, Polacy, nie-Polacy, uczciwi i oszuści korzystają z jej materialnej pomocy. Gdy nie może dać pieniędzy, da obraz. Malować pięknie, czynić dobrze, to hasło życia Olgi Boznańskiej.

Patrzymy na wracającą z uwielbieniem, co ją wprowadza w wesołość. Wykrzywia się nam komicznie i mówi: „A teraz czas na herbatę - proszę panów, czymś się zająć”.

Rozpoczynamy przegląd obrazów, nagromadzonych bezładnie po różnych kątach i ścianach. Jest ich kilkadziesiąt, co stanowi drobną cząstkę płodnej twórczości w ciągu życia artystki.

Oto przed nami portret starej pani ubranej w płaszcz gronostajowy. Twarz brzydka, nalana, oczy wyłupiaste w oprawie fioletowej, ręce grube. Co za typ! Ileż charakteru! Jakaś kuzynka któregoś karła czy błazna Velasqueza.
- I o, moja stara gospodyni sprzed wojny. Może dla banalnych smaków wyda się brzydką - nigdy dla wyrafinowanych. Typ czy rasa zawiera w sobie charakter i to jest właściwe piękno. W tym siedzi dusza myśląca, pracująca, cierpiąca, znużona lub umęczona. Nie wolno niczego zmienić z takich rysów. Zresztą ja nie potrafię poprawiać przyrody - maluję, co widzę. Podobnie z kolorem: niczego nie zmyślam, tylko śledzę wiernie mozaikę barwną, z jakiej się składa każda powierzchnia. Zabierając się do portretu, artysta winien sobie zdać sprawę z założenia barwnego modela, tak go ubrać, dać mu odpowiednie tło i oświetlenie - by wszystko razem stanowiło pewną harmonię. Czasami zdarza się, że w ciągu malowania spostrzegam niedostateczność wyzyskania harmonii i konieczność zmiany, jak np. w tym portrecie Miss Thomasson. Pamiętacie panowie, iż malowałam ją w szarym płaszczu, co nie dawało mi zadowolenia. Zmieniłam, i o ile lepiej w tej białej sukni w wielką czarną kratę wychodzi ta lwia głowa o białej czuprynie i wąsach. Podobne założenie barwne macie panowie w portretach panny Podstolskiej i Fisler.

Gdzie indziej lubię zestawienia barw czarnych, jak np. w portrecie tej panienki P. w żałobie. Jest to problem bardzo trudny, by głowa i ręce nie dawały wrażenia wyciętych i przylepionych. W podobnej harmonii namalowałam panią Chełmońską.

Innym razem szukam harmonii barw brązowych - wszystko to zresztą zależy od karnacji modela, ale często musi się zastosować do ubrania, jakie model posiada.

Mamy szczęśliwą sposobność zestawienia dwu epok, monachijskiej i paryskiej, w dwu portretach własnych artystki. Monachijski, malowany na niedużej desce, przedstawia młodą osobę na tle jasnej, żółtawej ściany. Stoi przed sztalugą - w ręku trzyma pędzle, głowa zwrócona do widza. Faktura impresjonistyczna, ale mniej zróżniczkowana, kolory więcej z sobą zlane. Drugi portrecik, wykonany niedawno na małej tekturze, malowany dla p. Foureau, historyka sztuki, przedstawia artystkę do ramion, głowa podniesiona. Całość utrzymana w szarości bardzo dystyngowanej. Patrząc na tę wibrację barw, przypomniałem sobie radę, jakiej raz udzielała panu Jourdainowi: „Niech pan nie wciera farby, niech ją pan lekko weźmie na pędzel, jakby na łopatkę, i położy na obrazie”. - Portrecik ten ma więcej energii barwnej, formy, niż poprzednio wspomniany, który za to posiada wdzięk młodości i nieśmiałości. Portrecik monachijski jest „fetyszem”, nieodstępującym artystkę. Nie pozbyłaby się go za żadne pieniądze.

Główną cechę malarstwa panny Olgi Boznańskiej stanowi posługiwanie się walorami. Kładzie na to tak wielki nacisk, iż wszelki obraz pozbawiony tego pierwiastka uważa za słaby. Wyszła z epoki, kiedy „bryłowatość” stanowiła jedno z głównych przykazań dobrego malowania, kiedy „płaskie” malowanie formy uważano za błąd, albo raczej za niedostateczne rozwiązanie malarskie, kiedy konturu jeszcze nie nadużywano, kiedy z obrazu sztalugowego nie starano się zrobić dekoracji. Przeprowadzenie walorów w obrazach artystki charakteryzuje łagodne i stopniowe przejście od przytłumionego światła do jasnego cienia. Ów brak gwałtownych kontrastów, unikanie konturu i wibracyjna technika wytwarzają atmosferę powietrzną zarówno między widzem a modelem, jak między modelem a tłem. To niezdecydowane określenie formy, wynikające z założenia malarskiego, dało sposobność niektórym polskim krytykom wątpić w poprawność rysunku artystki. Trudno polemizować z twierdzeniem świadczącym o nieznajomości zasadniczych praw malarskich. Godzi się tylko przytoczyć zdanie tak wielkiego mistrza rysunku, jakim był Ingres: „Nie ma rysunku poprawnego lub niepoprawionego - jest tylko piękny i brzydki”.

Przeglądamy portrety ojca artystki, Sawy Pusłowskiego, Jourdaina w paru wydaniach, bankiera Goudona, artysty-malarza Darasse’a, Tryczla, pp. Smogorzewskich, Wichlińskich, pani Voogue, żony malarza i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam. W ciągu tej pracowitej kariery przesunęło się przez jej pracownię tysiące ludzi rozmaitej narodowości, stanów, wieku i zawodu. Skatalogowanie wszystkich dzieł artystki będzie przedstawiało kiedyś wielką trudność ze względu na ich rozrzucenie po obu półkulach ziemi.

Z osobistości, które pozowały malarce, należy wymienić: Sienkiewicza, poetów: Verhaerena, Remy de Gourmont, Segarde’a, Pierre’a Fourmiera, Franguettiego, malarza Desgrangesa, kolekcjonera Libauda, historyka sztuki Fourreau, muzyków: Padwana, Rubinsteina i literata Vauxellesa.

Ale nie sam tylko portret zajmuje naszą artystkę. W chwilach wolnych od modela maluje wnętrza pracowni własnej, czy sąsiadki Miss Harrisson, martwe natury i krajobraz z okna. Za wnętrze pracowni krakowskiej otrzymała nagrodę Karczewskiego. Niezaprzecznie, że jest to studium bardzo subtelne o harmonii barw zielonkawych, ale jako wysiłek pracy i talentu nie może iść w porównanie z jej portretami.

Ulubionym tematem martwych natur są kwiaty. Najchętniej je maluje, gdy poczynają więdnąć, gdy zatraca się intensywność barwna. Podziwiamy właśnie liczne bukiety nagietków, anemonów i bladoróżowych róż. Są to jedyne silniejsze akcenty kolorowe wśród plejady obrazów. Szaro od nich odbijają martwe natury ułożone z porcelany i figurek. Ale jaka tam wykwintna i ogromna skala tonów! Jakiś poemat wygrany przez Chopina. Najdrobniejszy przedmiot, jakiego dotknie dłoń malarki - otrzymuje duszę pełną wrażliwości.

Jedynym rodzajem malarstwa, mało uprawianym przez artystkę, jest krajobraz. Wynika to ze sposobu jej życia i nadmiaru zajęcia się portretem. Czasem tylko przygodnie zdarza się jej namalować jakiś widok. Oglądamy właśnie dwa piękne małe studia z Dieppe i Weimaru. Czasem wiosenną lub jesienną porą - gdy „model” zawiedzie, maluje z okna sąsiednie podwórze, ozdobione rosochatymi, bezlistnymi drzewami. Nie jest to wesołe spojrzenie na naturę.

Melancholia przygotowała dla niej paletę. W ogóle wesołość jest to pierwiastek obcy w twórczości Olgi Boznańskiej. Sztukę jej, nieprzystępną dla szarego tłumu, przez subtelne wyrafinowanie barwy i formy, cechuje głęboka powaga duszy wrażliwej.

Z pomiędzy polskich artystów najwięcej znana za granicą i najwyższym otoczona szacunkiem, w epoce, gdy Polska dla świata tylko „talentami stała”, spełniła swą misję chlubnie.

I nikogo spośród żyjących polskich malarzy (prócz Malczewskiego) słuszniej nie zdobi „Polonia Restituta” jak Olgę Boznańską, która uznanie swej Ojczyzny zyskała talentem, pracą i wzniosłym charakterem.
 - Proszę panów, herbata gotowa.

 

Osoby powiązane:

Czas powstania:

1912

Twórcy:

Olga Boznańska (malarka; Polska, Francja)(podgląd)

Słowa kluczowe:

Publikacja:

25.06.2023

Ostatnia aktualizacja:

12.04.2025
rozwiń
Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Fotografia przedstawiająca Obraz Olgi Boznańskiej „Portret młoda kobieta w bieli\" w „Sztukach Pięknych” Galeria obiektu +19

Załączniki

1

Projekty powiązane

1
  • Polonika przed laty Zobacz