Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: POL-002776-P/193653

Krzyże i kapliczki na terenie Śląska Cieszyńskiego po stronie czeskiej

Identyfikator: POL-002776-P/193653

Krzyże i kapliczki na terenie Śląska Cieszyńskiego po stronie czeskiej

Po czeskiej stronie Śląska Cieszyńskiego zachował się zespół materialnych świadectw wiary: przydrożne krzyże, figury świętych i kapliczki, rozsiane wśród pól, przy drogach, na skrajach dawnych wsi i domów. Choć dziś wiele z nich stoi nieco zapomnianych, czasem w cieniu bloków pozostają one zapisem duchowego życia tutejszych Polaków.

Krajobraz wiary i przemian

W XIX wieku, gdy okolice Karwiny, Suchej Górnej czy Stonawy przeżywały gwałtowny rozwój przemysłu, przydrożne krzyże i kapliczki stanowiły przeciwwagę wobec postępującej industrializacji. Wyrastały z potrzeby serca, z niepisanego obowiązku wobec Boga i wspólnoty. Były ślubowaniem po ustaniu epidemii, znakiem wdzięczności za ocalenie, wspomnieniem zmarłych, ale też wyrazem codziennej, cichej pobożności ludzi, którzy żyjąc w cieniu kopalń, hut i torów kolejowych chcieli zachować w krajobrazie widzialny znak transcendencji.

Krzyże te wznoszono na rozstajach dróg, przy mostkach, na skrajach pól, tam, gdzie codzienność spotykała się z nieznanym. Niektóre ustawiano w miejscach tragicznych wydarzeń, inne miały charakter czysto dziękczynny. Z biegiem lat ich liczba rosła, a ich fundatorzy: chłopi, rzemieślnicy, wdowy coraz częściej utrwalali swoje imiona na cokołach, przekazując potomnym ślad osobistej historii. 

W inskrypcjach tych widać dumę i świadomość ciągłości: świadomość, że „postawić krzyż” znaczyło nie tylko uczynić gest religijny, ale też zakorzenić siebie w ziemi rodzinnej.

Wielu z tych fundatorów posługiwało się językiem polskim, nierzadko gwarowym. Zapisane w kamieniu formuły modlitewne, jak „Jezu zmiłuj się nad nami” czy „Zawitaj krzyżu święty”, brzmią dziś jak fragment modlitwy zbiorowej, powtarzanej przez pokolenia mieszkańców regionu.

Przy drodze w Górnej Suchej stoi żeliwny krzyż z roku 1870, ufundowany przez Józefa Janeczka, o czym przypomina inskrypcja:
„Zawitaj krzyżu święty. Założył Janeczek Józef, obywatel z Górnej-Suchy 1870 r.”
Odlewany cokół o formach neogotyckiej kapliczki i złoconych literach lśni wśród zieleni, otoczony prostym ogrodzeniem z kutego żelaza. Krzyż ten jest przykładem charakterystycznym dla drugiej połowy XIX wieku, gdy w regionie cieszyńsko-karwińskim rozpowszechniły się wyroby odlewni z Moraw i Śląska, takich jak huta w Witkowicach, Karniowie czy w Białej. Wzory krucyfiksów i cokołów zamawiano z katalogów, jednak sposób zestawienia elementów czyli figura Chrystusa z mosiądzu, tabliczka z napisem INRI w złoceniu, profilowana baza z wizerunkiem Matki Boskiej nadawał każdemu z nich indywidualny charakter.

Ten z Górnej Suchej, mimo upływu ponad 150 lat, zachował się w znakomitym stanie. Jego proporcje są wyważone, forma surowa, lecz niepozbawiona dostojeństwa. Stanowi on nie tylko symbol wiary, ale i świadectwo rozwoju techniki i połączenie tradycji religijnej z nowoczesnością odlewnictwa żelaza, które w XIX wieku stało się równie codzienne jak kamień. Można powiedzieć, że to w takich krzyżach spotykają się dwie energie epoki: duchowość i przemysł.

Warto zauważyć, że w drugiej połowie XIX wieku w regionie Karwiny następowały głębokie przemiany społeczno-gospodarcze. Ziemia, która przez stulecia żyła rytmem rolniczym, wchodziła w czas górnictwa, masowej migracji i urbanizacji. Na tle parujących szybów, torów kolejowych i nowych kolonii robotniczych, kamienne i żeliwne krzyże stawały się symbolicznym punktem odniesienia. Dla mieszkańców, którzy przybywali tu z okolicznych wsi, z Galicji, z Księstwa Cieszyńskiego, krzyż był znakiem oswojenia nowej przestrzeni.

Na wielu z nich można dostrzec wyraźne ślady kolejnych renowacji: przemalowane postaci Chrystusa, odświeżone napisy, metalowe lampki zawieszone pod figurą. To dowód, że pamięć o tych miejscach nie wygasła. Z pokolenia na pokolenie ludzie odnawiali je często anonimowo, po cichu, bez udziału instytucji.

Dziś, stojąc przy tym krzyżu w Górnej Suchej, można odczuć napięcie między przemijaniem a trwaniem. Otaczają go współczesne domy, samochody, asfaltowa droga, ale jego obecność nie jest przypadkowa, wskazuje kierunek 

Kamienne figury świętych

Z wcześniejszego czasu niż żeliwne krzyże pochodzi figura św. Jana Nepomucena, datowana na rok 1843. Ustawiona na wysokim, tynkowanym cokole w Górnej Suchej, przedstawia patrona mostów, spowiedników i dobrej śmierci w typowym dla regionu ujęciu z krzyżem w dłoniach, aureolą pięciu gwiazd i spokojnym, lekko melancholijnym wyrazem twarzy. 

Święty Jan Nepomucen, jeden z najczęściej przedstawianych patronów Europy Środkowej, był dla mieszkańców Śląska Cieszyńskiego symbolem wierności wobec tajemnicy, znakiem lojalności wobec Boga i tradycji.

Ta figura, jak wiele innych w regionie, powstała zapewne w jednym z warsztatów kamieniarskich w Cieszynie lub Frydku. W pierwszej połowie XIX wieku oba te ośrodki stanowiły zaplecze artystyczne dla całego Śląska Cieszyńskiego. Pracowali tam rzemieślnicy wykształceni w duchu późnobarokowej tradycji morawskiej, a zarazem otwarci na uproszczoną formę, zrozumiałą dla ludu. 

Ich rzeźby nie naśladowały idealizmu klasycyzmu, lecz podkreślały cielesność i ekspresję. Wizerunki świętych z obliczami o łagodnych rysach, niskimi czołami, silnie zarysowanymi dłoniami miały przypominać zwykłych ludzi. Ta estetyka „pokrewności” między świętym a wiernym była świadomym wyborem: rzeźba miała być bliska, a nie niedostępna.

Na Czeskiej Części Śląska Cieszyńskiego, gdzie przez wieki spotykały się wpływy polskie, czeskie i niemieckie, kult Nepomucena miał szczególne znaczenie. Wznoszono go nie tylko jako patrona mostów i rzek, lecz także jako opiekuna wsi, obrońcę przed powodzią i pożarem. Niektóre z figur, takie jak ta były owocem ślubowań po katastrofach naturalnych lub epidemiach. W inskrypcjach, dziś często nieczytelnych, pojawiały się formuły „Na chwałę Bożą i ku czci św. Jana Nepomucena”, „Fundował lud tej wsi” lub po prostu „Prosząc o błogosławieństwo i deszcz”.

Podobny charakter ma inna rzeźba kamienna, zachowana w Pietrzwadłdzie przedstawienie mężczyzny, trzymającego różaniec i nakrycie głowy. Nie zachował się żaden napis, ale ikonografia wskazuje, że może to być wotywny posąg pielgrzyma lub św. Izydora Oracza, patrona rolników. Postać ukazana jest w ujęciu frontalnym, z lekko pochyloną głową, w geście modlitwy i pokory. Wzrok skierowany ku niebu, dłonie splecione na różańcu – to typowy gest „ludu modlącego się”, obecny w rzeźbie ludowej od XVIII wieku.

Zwraca uwagę jej surowa ekspresja i pierwotność formy – grubo ciosany kamień, niejednorodne proporcje, brak wyraźnych detali w twarzy. Wszystko to nadaje rzeźbie niezwykłą siłę wyrazu. Jest to figura, która przemawia nie przez doskonałość wykonania, lecz przez prawdę postawy. Widać w niej pokrewieństwo z najstarszymi przykładami ludowego kamieniarstwa z okolic Frysztatu i Karwiny, gdzie warsztaty wiejskich kamieniarzy łączyły motywy religijne z lokalnym realizmem.

Takie przedstawienia stają się one zapisem duchowej pracy pokoleń – milczących modlitw o plon, o zdrowie, o pogodę, o zachowanie ziemi. Dla rolników i górników były one równie ważne jak krzyże: towarzyszyły codziennym obowiązkom, a jednocześnie strzegły granic pola, drogi, osady. W tym sensie ich funkcja była zarazem religijna i symboliczna. Wyznaczały przestrzeń, która należała „do Boga i do ludzi”.

Z dzisiejszej perspektywy figury te nabierają jeszcze innego znaczenia. Są śladem kultury materialnej, w której człowiek i krajobraz pozostawali w relacji modlitwy. Kamień, z którego je wykonano, pochodził często z lokalnych łomów. Ten sam materiał, z którego budowano domy i obory. Dzięki temu figury wpisują się w naturalny rytm wsi, nie dominują, lecz współbrzmią z otoczeniem. I nawet jeśli czas zatarł kontury, ich obecność wciąż daje się odczuć jako cicha, ale trwała modlitwa za ludzi i ich ziemię.

Pamięć i język

Na wielu krzyżach w okolicach Karwiny, Suchej Górnej i Stonawy zachowały się napisy w języku polskim – świadectwo żywej kultury polskojęzycznej na Zaolziu jeszcze sprzed podziału regionu w 1920 roku. W epoce, gdy język stawał się znakiem przynależności narodowej, a zarazem narzędziem codziennej modlitwy, inskrypcje religijne miały znaczenie wykraczające poza sferę wiary. Były formą publicznego wyznania tożsamości. W kamieniu utrwalały to, co mogło zniknąć z urzędowych dokumentów i szkolnych podręczników — brzmienie polskiego słowa.

Na jednym z krzyży w Karwinie-Raju wyryto słowa z Ewangelii św. Jana:
„Jam jest droga i prawda i żywot” (J 14,6).
Prosty cytat, zapisany na niewielkiej tablicy z kamienia, odsyła nie tylko do sfery duchowej – to również deklaracja trwania w określonym porządku wartości. „Droga” to bowiem zarówno symbol Chrystusa, jak i metafora losu mieszkańców pogranicza – ludzi, którzy musieli nieustannie wybierać między językami, narodami i granicami.

W Stonawie, na kamiennym krzyżu z 1920 roku, widnieje napis:
„Jezu Boże mój, kocham Cię nadewszystko”.
Brzmi jak fragment osobistej modlitwy, pełen emocjonalnej bezpośredniości, właściwej religijności ludowej. Nie jest to język liturgii, lecz język serca. Ten drobny niuans ma znaczenie — pokazuje, że mieszkańcy Zaolzia, choć zakorzenieni w katolickiej tradycji, zachowali indywidualny sposób mówienia do Boga. Ich modlitwy nie były cytatem z mszału, lecz autentycznym, potocznym wyznaniem wiary.

Z perspektywy badań językoznawczych inskrypcje te są niezwykle cenne. Spotyka się w nich archaizmy (np. nadewszystko, Jezu Boże mój), uproszczoną składnię i ślady gwar cieszyńskich. Zdarzają się błędy ortograficzne i niekonsekwencje w odmianie, ale to właśnie one nadają im charakter źródła autentycznego. W kontekście lokalnym polskość wyrażała się nie przez normatywny język urzędowy, lecz przez mowę ludu — miękką, domową, przesiąkniętą emocją i modlitwą.

W okresie zaborów, a następnie po 1920 roku, gdy granica polityczna przecięła region, język inskrypcji nabrał wymiaru symbolicznego. Na terenach przyłączonych do Czechosłowacji polskie napisy zaczęły znikać z przestrzeni publicznej, a nowe obiekty częściej zdobiono czeskimi lub łacińskimi cytatami religijnymi. Jednak starsze krzyże pozostały  jak milczące świadectwa, że jeszcze niedawno w tej ziemi modlono się po polsku. Dla kolejnych pokoleń były one znakiem pamięci i oporu wobec asymilacyjnych procesów.

Problem języka w tych inskrypcjach jest zatem problemem pamięci zbiorowej. Kamień przechował to, co w codziennym życiu ulegało powolnej erozji a polskie imiona fundatorów, formy adresatywne, zwroty modlitewne. W niektórych miejscach można jeszcze odczytać wyryte litery:
„O wy dusze, któreście cierpiały, módlcie się za nas”
i tuż obok:
„Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami” – napis z krzyża datowanego na 1928 rok.

Zastosowanie formy liczby mnogiej – „módlcie się za nas” – nadaje temu tekstowi charakter wspólnotowy. Nie jest to modlitwa jednostki, ale całej wsi, całego mikroświata, w którym pamięć o zmarłych, ofiarach epidemii czy wypadków górniczych stawała się częścią życia codziennego.

Warto zauważyć, że w języku tych inskrypcji nie ma miejsca na patos. Ich siła tkwi w prostocie. Czasem to tylko kilka słów, ale wyrytych z taką powagą, jakby miały przetrwać wieczność. „Jezu, zmiłuj się nad nami” to formuła, która powtarza się na wielu przydrożnych krzyżach całego Śląska, ale w Karwinie i okolicach ma szczególne brzmienie: wypowiadana w gwarze cieszyńskiej, staje się modlitwą ludzi pracy, ludzi ziemi, ludzi pogranicza.

Ten język był zarazem osobisty i wspólnotowy. Dla Polaków w tym regionie, zwłaszcza po 1920 roku, używanie go w przestrzeni sakralnej było formą cichego oporu wobec czeskiej administracji i narzucanej dwujęzyczności. Kamień nie potrzebował pozwolenia mógł mówić po polsku wtedy, gdy w szkołach już nie wolno było.

W kontekście badań nad dziedzictwem niematerialnym można więc mówić o swoistej „pamięci języka w kamieniu”. Krzyże i kapliczki przechowują to, co niewidoczne: brzmienie, rytm, idiom modlitwy. Są zapisem świata, w którym religia i narodowość przenikały się bez sprzeczności. 

Dopiero historia podziały graniczne, konflikty polityczne, zmiany administracyjne – sprawiła, że te dwa porządki trzeba było rozdzielić.

Dziś, patrząc na inskrypcje z końca XIX i początku XX wieku, można odczytywać je nie tylko jako wyraz wiary, lecz także jako dokument tożsamości kulturowej. Każde słowo w kamieniu staje się świadectwem trwania. W epoce, gdy język polski w przestrzeni publicznej Zaolzia ulegał stopniowemu wypieraniu, to właśnie przydrożne krzyże zachowały jego ostatnie materialne ślady.

I w tym sensie, kiedy ktoś pochyla się dziś nad napisem „Jezu Boże mój, kocham Cię nadewszystko”, dotyka nie tylko religijnego przekazu, lecz także pamięci o ludziach, którzy tymi słowami bronili swojej mowy. Kamień, który nie zna dźwięku, stał się głosem głosem polszczyzny pogranicza.

Między wiarą a pamięcią zbiorową

Po II wojnie światowej przestrzeń regionu uległa gwałtownej przemianie. Miasta i wsie, które przez stulecia żyły rytmem natury, pracy i modlitwy, zostały wchłonięte przez pejzaż industrialny. Szczególnie dramatycznie odczuła to Karwina niegdyś tętniące życiem miasto, dziś w znacznej części zaginione pod warstwą ziemi, węgla i czasu. Katastrofy górnicze, obniżenia terenu, likwidacja kopalń i całych dzielnic sprawiły, że dawna Karwina istnieje już tylko w reliktach, na archiwalnych mapach i w pamięci mieszkańców.

Wraz z nimi zniknęły także miejsca codziennej modlitwy kapliczki i krzyże, które przez pokolenia wyznaczały rytm przestrzeni. Część z nich zapadła się wraz z terenem, inne przeniesiono w bezpieczniejsze miejsca, czasem na obrzeża nowych osiedli. Tak powstał paradoks współczesnego krajobrazu Zaolzia: znaki sacrum istnieją, ale ich pierwotny kontekst został utracony. Stoją wśród bloków, parkingów, przy hałdach i starych szybikach górniczych jak relikty innej cywilizacji, której logika nie była oparta na wydobyciu, lecz na wspólnocie.

Jedna z mieszkanek Stonawy powiedziała w rozmowie: „Kiedy krzyż został przeniesiony, zabraliśmy też ziemię spod niego, żeby nic nie zostało bez modlitwy.” Ten gest jest symboliczny pokazuje, że dla miejscowej społeczności krzyż nie jest tylko obiektem, ale częścią relacji z przestrzenią, swoistym punktem duchowego odniesienia. W czasie, gdy granice wsi i parafii się przesuwały, a ludzie przenosili się do bloków górniczych, właśnie te krzyże zapewniały poczucie ciągłości i zakorzenienia.

W wielu miejscach zachowały się krzyże i figury przeniesione z terenów zagrożonych zapadliskami. Na ich podstawach pojawiły się nowe napisy: „Renovatio AD 2002”, „Odnów nam wiarę Panie 2011”, albo „Niech trwa pamięć”. 

W tym sensie krzyże i kapliczki Zaolzia są formą „archeologii wiary”. Wydobywają z przeszłości nie tylko imiona fundatorów i daty, ale też sposób patrzenia na świat – w którym życie, praca, modlitwa i śmierć stanowiły jedność. 

Dziś, kiedy w miejscu dawnych pól wznoszą się centra handlowe i bloki, te kamienne świadectwa przypominają, że przestrzeń nie jest tylko fizycznym tłem, lecz nośnikiem pamięci.

Żelazo, kamień i słowo

Przydrożne krzyże czeskiej części Śląska Cieszyńskiego są zarazem katalogiem materiałów, form i warsztatów, które przez ponad półtora stulecia kształtowały duchowy pejzaż regionu. Kamienne postumenty z piaskowca, odlewy żeliwne, krucyfiksy z mosiądzu, czasem z barwnymi polichromiami – każdy z tych elementów jest nie tylko dziełem rzemieślnika, ale także zapisem lokalnej historii techniki i estetyki. Ich styl waha się od surowej prostoty ludowej po dekoracyjność neogotyku, z charakterystycznymi maswerkami, profilowanymi gzymsami i ażurowymi ogrodzeniami, które stanowiły materialną oprawę wiary.

W XIX wieku centrum kamieniarstwa sakralnego dla całego regionu znajdowało się w Cieszynie, Frydku i Frysztacie. To tam działały warsztaty, które wykonywały cokoły, figury świętych i elementy ozdobne dla kapliczek. Kamień – głównie piaskowiec karwiński, frydecki i cieszyński – był łatwo dostępny, podatny na obróbkę i odporny na zmienne warunki klimatyczne. Kamieniarze ci często łączyli tradycje barokowe z lokalną stylizacją ludową: kanciaste proporcje, uproszczone twarze, brak akademickiego modelunku rekompensowali ekspresją i szczerością wyrazu. Wiele figur nosi ślady pracy dłutem, pozostawione świadomie jako znak ręki ludzkiej, nie perfekcji maszyny.

W drugiej połowie XIX wieku, wraz z rozwojem przemysłu metalurgicznego, zaczęła się era żeliwnych krzyży. Ich produkcja wiąże się z działalnością hut w Witkowicach, Trzyńcu, Karniowie, Białej i Opawie, które oprócz konstrukcji przemysłowych i elementów technicznych wytwarzały również odlewy sakralne. W katalogach odlewni – często drukowanych po czesku lub niemiecku – znajdowały się wzory krzyży, figur Chrystusa, Matki Boskiej, a także pełne zestawy kompozycyjne z podstawami i ozdobnymi ramionami. Zamawiano je według numerów modeli, co powodowało, że identyczne formy można dziś odnaleźć zarówno na tym terenie, jak i w Małopolsce czy na Morawach.

Jednocześnie każdy odlew był w pewien sposób unikalny: warsztaty lokalne często łączyły elementy z różnych serii, dokładały własne ornamenty, a przede wszystkim – nadawały krzyżom indywidualny charakter poprzez malowanie i złocenie. Zachowane w Stonawie i Suchej Górnej przykłady pokazują, że żeliwne krzyże pokrywano czarną farbą ochronną, a detale – promienie, napisy, ciernie korony – podkreślano złotem lub jasną farbą cynkową. W ten sposób w ciemnym krajobrazie przemysłowym połyskiwały drobne punkty światła – widzialne znaki sacrum w przestrzeni codziennego trudu.

W Karwinie i jej okolicach działali też drobni rzemieślnicy, którzy łączyli gotowe odlewy z kamiennymi postumentami własnej produkcji. Często sygnowali swoje dzieła inicjałami lub nazwiskiem: „G. Wojtyła Cieszyn”, „K. Nowak Fryštát”, „J. Skupień Sucha Górna” – te nazwiska pojawiają się na niektórych zachowanych cokołach. Choć nie byli „artystami” w akademickim sensie, ich praca łączyła precyzję inżynierską z duchową funkcją obiektu. Każdy element miał znaczenie: proporcje cokołu decydowały o „czytelności” krzyża w pejzażu, a odpowiedni dobór materiału zapewniał mu trwałość w górniczym klimacie pełnym pyłów i wilgoci.

Obok odlewów i kamienia w regionie pojawiały się też krucyfiksy mosiężne i cynkowe, często polichromowane. Wyrabiano je w mniejszych warsztatach przykościelnych lub w zakładach w Opawie i Bielsku, które specjalizowały się w metaloplastyce sakralnej. Te niewielkie figury, montowane na krzyżach żeliwnych, były często woskowane lub lakierowane, by zachować połysk. Mosiądz, dzięki swej ciepłej barwie, dodawał całości delikatnego, niemal ikonowego blasku.

Tradycja ta przetrwała długo. Jeszcze w okresie międzywojennym odlewnie w Trzyńcu i Frýdlancie nad Ostrawicą wykonywały serie małych kapliczek z metalu i betonu, które stawiano na skrzyżowaniach dróg. W latach 30. XX wieku w regionie rozpowszechnił się nowy materiał – żelbet, łączący tradycyjne formy z nowoczesną technologią. Kapliczki i krzyże z tego okresu – proste, ale solidne – są świadectwem wczesnego modernizmu sakralnego na Śląsku.

Jednak bez względu na materiał, najcenniejszym elementem pozostaje słowo. To ono nadaje przedmiotom wymiar duchowy i osobisty. Inskrypcje – wykuwane dłutem, odlewane w metalu, czasem tylko ryte gwoździem w mokrym tynku – stanowią swoisty palimpsest językowy regionu. W nich miesza się język modlitwy i gwarowy zapis tożsamości.

Napisy takie jak „Jezu Boże mój, kocham Cię nadewszystko”, „Fundator 1860” czy „Zawitaj krzyżu święty” są miniaturowymi epitafiami dla codzienności. Każde z nich łączy w sobie formę modlitwy i kroniki. Często to jedyny zachowany ślad po fundatorze – jego imię, wieś, rok, czasem zawód. Te proste zdania są jak echo ludzkiego życia utrwalone w kamieniu: zwięzłe, konkretne, bez retoryki, ale pełne prawdy.

Z perspektywy antropologii rzemiosła krzyże i kapliczki Zaolzia są przykładem zjawiska, które można nazwać „teologią materiału”. Wiarą w to, że to, co ziemskie i techniczne (żelazo, piasek, wapień), może stać się nośnikiem sacrum. W warsztatach rzemieślników z Trzyńca czy Cieszyna sztuka i praca nigdy się nie rozdzielały: dłuto, młotek i forma odlewnicza były narzędziami wiary tak samo jak różańce w dłoniach fundatorów.

To właśnie w tej współpracy człowieka z materią kryje się głęboka symbolika – żelazo i kamień stają się obrazem trwania, a słowo wyryte w nich nadaje temu trwaniu sens. Tak powstała wyjątkowa tradycja Śląska Cieszyńskiego, w której ślady przemysłu i ślady modlitwy spotykają się w jednym punkcie. Krzyże stojące pośród pól i kopalń przypominają, że w historii tego regionu technika i duchowość nie były sobie przeciwne – przeciwnie, tworzyły wspólny język, zapisany w kamieniu, żelazie i słowie.

Trwałość małych form

Te niewielkie obiekty, rozsiane po Karwinie, Stonawie, Suchej Górnej i okolicznych wsiach, są czymś więcej niż reliktem dawnej pobożności. Są świadectwem trwania wspólnoty, która – mimo zawirowań granic, nacisków politycznych i przemian społecznych – zachowała w kamieniu i metalu swój język, wiarę i pamięć.

Każdy z tych krzyży jest jak węzeł w mapie Czeskiej Części Śląska Cieszyńskiego – punkt, w którym historia polska, czeska i śląska splatają się w jednym geście: w postawieniu krzyża „na chwałę Boga i na pamiątkę ludzi”.

Dziś, gdy przejeżdża się przez Karwinę, Frysztat czy Stonawę, te krzyże wydają się milczące, lecz mówią więcej niż niejeden pomnik z brązu. Przypominają, że granice państw można przesuwać, ale granice duchowe – te wyznaczone przez wiarę, język i pamięć – pozostają niezmienne.

Publikacja:

15.09.2025

Ostatnia aktualizacja:

10.10.2025

Opracowanie:

Bartłomiej Gutowski
rozwiń

Projekty powiązane

1
  • Polskieślady w Czechach Zobacz