Ostra Brama w Wilnie, fot. Stanisław Szalay
Licencja: domena publiczna, Źródło: Artykuł Józefa Mackiewicza „Jak Wilno przechodziło z rąk do rąk”, „Świat”, 1934, nr 11, s. 7-9, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Ostra Brama oraz kościół św. Franciszka i św. Bernardyna w Wilnie
Kościół św. Franciszka i św. Bernardyna w Wilnia, fot. Jan Brunon Bułhak
Licencja: domena publiczna, Źródło: Artykuł Józefa Mackiewicza „Jak Wilno przechodziło z rąk do rąk”, „Świat”, 1934, nr 11, s. 7-9, Warunki licencji
Fotografia przedstawiająca Ostra Brama oraz kościół św. Franciszka i św. Bernardyna w Wilnie
 Prześlij dodatkowe informacje
Identyfikator: DAW-000142-P/135416

Ostra Brama oraz kościół św. Franciszka i św. Bernardyna w Wilnie

Identyfikator: DAW-000142-P/135416

Ostra Brama oraz kościół św. Franciszka i św. Bernardyna w Wilnie

Artykuł Józefa Mackiewicza „Jak Wilno przechodziło z rąk do rąk” zamieszczony w czasopiśmie „Świat”, 1934, nr 11, s. 7-9 (domena publiczna, przedruk za Mazowiecka Biblioteka Cyforwa) w barwny sposób opisuje swoje wspomnienia z obrony Wilna w roku 1920. Artykuł został zilustrowany fotografiami przedstawiającymi Ostrą Bramę oraz kościół św. Franciszka i św. Bernardyna w Wilnie.

 

Uwspółcześniony odczyt tekstu.

 

JAK WILNO PRZECHODZIŁO Z RĄK DO RĄK

 

Du, Dragone… - mówił ironicznie gefreiter Ludwik Schreier do wiecznie zaspanawego dragona, któremu wszystko było „Wurst”. Jak się ten nazywał, nie pamiętam. Może August Müller? Wszyscy byli do siebie podobni w tych żółtych miękkich, równo z kolanami butach, w feldgrau, z żółtymi otokami czapek. - „Du, sich s mai, du Elefantenkind, du Ziegenbockreiter, du!”… Miał zobaczyć, że stajnia nie była czysta. Ta stajnia służyła przed wojną dla cugowych koni. Ale latem roku 1917-go „koń cugowy” w dworach litewskich był określeniem archaicznym, zapomnianym, niemożliwością. Teraz w tej stajni stało 6 koni dragońskich, a w pustym domku, gdzie wybuch wojny rozproszył marzenia o ustawieniu centryfugi - lokowało się sześciu… „die braven Soldaten des Dragonenregiments”. Piękne to było życie gefreitera Ludwika Schreiera i jego pięciu podkomendnych. Jeżeli zamiast przedwojennej cyfry stu anglerów i pięćdziesięciu holendrów wypędzano na paszę jeszcze z dziewięćdziesiąt sztuk bydła - to starczyło mleka, i masła, i maślanki, i sera dla dworu, czeladzi i dragonów. Lato roku 1917 było zupełnie „przedwojenne”. To znaczy w miarę gorące, pachnące lipami, kwitnące gazonami róż, pelargonii, georgii, piwonii. Strzyżono trawę, a ogrodnik wynosił z oranżerii zagraniczne rośliny. Jesień nawaliła owoców, że gałęzie się łamały. Nasz gefreiter przestrzegał bacznie, by jego „bravi” dragoni nie kradli jabłek, a zobaczywszy poktórego w sadzie, przemawiał doń z perswazją: „Du, Schweinhund du, mach dass du davon kommst!” I dopiero wtenczas osobiście zabierał się do zjadania śliwek i gruszek. - Tak się żyło, a żyło tylko przyszłością i nadzieją na rychłą zmianę. I zmiana przyszła. Rok 1918-ty biegł poprzez jesienne miesiące ku swemu krańcowi. Dnia pewnego do dworu zawitał obcy dragon, a wraz z nim „Befehl”! - Po godzinie zadudniły ciężkie, żółte buciska na kuchennych schodach. Wszyscy tam byli z gefreitrem na czele. Rzadko tylko dźwięknęła ostroga. Na pożegnanie przyszli do pokoju kredensowego, ustawili się pięknie, w pasach, przy kawaleryjskich bagnetach, nawet czapki po tutejszemu zdjęli. Za stosowne uważali dziedziczkę pożegnać i pani domu dziękować: „Jawohl, Gnädige Frau! es ist Krieg”! Pojechali. Niosły ich odpasione na litewskim owsie trakeny, a z obłoku kurzu wysterczały końce polowych „hełmów”. Nastała cisza. Gościńcem kędyś ciągnęły tabory. Tam, gdzieś dokąd pojechał Gefreiter des Dragonenregiments Ludwig Schreier, hoch zu Ross, w cywilu zdaje się - Briefträger (listonosz). Od Oszmiany i Lidy, od Święcian, Poniewieża i Szawel dymiły w kurzu trakty, szosy i gościńce. Wielka Armia opuszczała Litwę. Tymczasem w Wilnie… Jesień i zima roku 1918-go. Nastąpiły wielkie zdarzenia w życiu i na frontach. Jakiż wyraz znalazły na wileńskim dworcu kolejowym. Kolejki do kas, do pociągów, do biur o przepustki. Dworzec zdobywało się wówczas protekcją, łapówką, chytrością i mocnymi łokciami. Ludzie przeżywali w nim ciężkie godziny bezsennych nocy, trwożliwych dni wyczekiwania. Wybiła godzina, w której ostatnie pociągi wyjechały do Kowna i do Białegostoku. Po peronie nie chodził już ani żandarm, ani feldgrau - czy Militärpolizei, a tylko obdrapany typ w czerwonej opasce z „wintówką” w ręku. W lipcu 1920 roku oddział Jerzego Dąbrowskiego sklejał się naprędce w nową jednostkę kawaleryjską. Staliśmy na Antokolu. Przyłączono do nas znaczną część rozbitej gdzieś jazdy tatarskiej. Za bezpośrednich kolegów mieliśmy również spory oddziałek kubańskich kozaków, odpryśniętych od armii Denikina. Wszyscy wtedy wiedzieli, że front nasz został przełamany i że nieprzyjaciel idzie na Wilno, ale nikt nie mógł upewnić, gdzie go spotkamy; przypuszczano, że gdzieś daleko od Wilna na północ. Trzy razy w ciągu dnia, który aż nazbyt był długi, zapowiadano marsz, trzy razy z wodzami w ręku stawaliśmy przy okiełznanej i wymunsztuczonej głowie konia, trzy razy nie ruszyliśmy z miejsca. Tymczasem przybyły wagony i odeszły, a z nimi słońce. Ostatni rozkaz niemal noc całą trzymał nas w pogotowiu, nim przed świtaniem zabrzmiało: „do wsiadaniaaa… na koń!” - Więc jednak nie do wagonów. Czyżby nieprzyjaciel był już tak blisko? Los zrządził, że w Nowej Wilejce wypadło mi się zatrzymać trzy minuty. Pułk został na razie, pluton mój ruszył z miejsca na podjazd. Gdyśmy przechodzili przez Wilno, spało ono jeszcze krótkim letnim snem, nerwowym i niespokojnym o los własny, chociaż zapewne, jak i my, żołnierze, nie zdawało sobie sprawy z niezwykłej szybkości posuwającego się naprzód wroga. Tymczasem „front” zbliżał się do nas samych tysiącem kopyt końskich kawalerii Gaj-Hana. Już zagony jego podchodziły pod miasto. Podjazd nasz wyrzucił „szpicę” i boczne ubezpieczenia. Cicho stąpały konie po leśnym piachu. Wokół stał gęsty drobny sośniak, jakich setki rozciąga się na piaszczystych gruntach Wileńszczyzny. Las milczał. Droga wiodła coraz głębiej w knieje. Nagle… po wyrazie oczu, po skurczu muskułów twarzy jadącego przodem podoficera - zgadliśmy, że zaszło coś ważnego. Bezszelestnie zawrócił konia, trzymał zadartą w górę lufę „nagana” i szepnął tylko: „kozacy na małych koniach!” Zaledwie dosłyszalny chrzęst gałęzi z przodu.Niezwykłe: szli tyralierą przez gęsty las w konnym szyku. Sekunda decyzji: uchodzić karierym na zmęczonych koniach, nie mając oparcia z tyłu, nie było sensu; dopadną i porąbią. A więc zawrócić spokojnie i stępa. Na pierwszym zakręcie: karier! Tymczasem na pierwszym zakręcie wyłania się niespodziewanie nasza piechota. Skąd się tu wzięła - do nas nie należało. Naszą rzeczą było się ucieszyć, zdać sprawę prowadzącemu oficerowi i nie wiem już po jaką chorobę wdać się razem w awanturę bojową. Piechota rozbiegła się w las, rozwinęła tyralierę, chrzęsnęła zamkami karabinów i rzuciła w ciszę leśną pierwsze strzały. Bolszewicy stanęli na jedną małą chwilę. Skoczyliśmy naprzód. Jeden z naszych Tatarów na białej kobyle z gołą szablą doskoczył kozaka, polecieli w las i raptem obaj zapadli po brzuchy końskie w błoto, beznadziejnie wymachując jasnymi klingami. - „Z koni”! Zza drzew wygodnie było celować i strzelać. Kozacy, ku naszemu zdumieniu, przez gęsty las, jak druty kolczaste, parli naprzód w konnym szyku. Zdumiewająca odwaga! Odpowiedziały im kulomioty naszej piechoty, huknęły wszystkie karabiny tyraliery. Raz, dwa… cztery, siedem - poleciały pierwsze granaty ręczne prosto w łby kozackim koniom! Przecież to nonsens szarżować w lesie. Na stojącego obok mnie naszego kaprala nalatywał kozak, zamachnął szablą, „brasaj rużjo, ty”… i runął na trzy kroki, jak kawał drewna, z przestrzeloną czaszką w dół. Ułan podskoczył i chwycił konia za uzdę. Wierny wierzchowiec kozacki uparł się zadem i nie chciał ruszyć od trupa. Gwizd kul potrajał się niejako w hałasie łamanych gałęzi. Kozacy jak prędko skoczyli, tak również zawrócili, strzelając z koni. Nie było już czego sterczeć za drzewem, bo nadobitkę jakaś z piekła rodem artyleria jęła walić w las po swoich i wrogach. Dnia 14 lipca 1920 roku Wilno robiło wrażenie, jakby wyjątkowo długo spało. Sklepy pozamykane, zabite deskami okiennice. Na bruku szwendało się trochę wyrostków żądnych wrażeń. Cofaliśmy się znów przez Zarzecze. Piechoty za nami już nie było. Nie spotykaliśmy żadnych żołnierzy. Wisiały jeszcze afisze. Była godzina 10 rano. Jakiś przechodzień ostrzegł nas, że bolszewicy zajęli już Antokol. Pryncypalna ulica Mickiewicza leżała wymarła i robiła wrażenie opustoszałego podwórza zbankrutowanej fabryki. W powietrzu wisiał wielki odwrót i wielkie rozprzężenie. W okolicy dworca i stacji towarowej, różnych składów i bocznic, ulicy Ponarskiej i Nowych Zabudowań - straszny obraz Wielkiego Odwrotu przedstawił się oczom w całej grozie. Tędy na Ponary i Landwarów cofali się cywilni uciekinierzy i armia. Już jej teraz nie było, a tylko to, co zostawiła po sobie: połamane koła, wywrócone dwukółki, wyprzęgnięte wozy taborów, na drodze sterczały hołoble pustej dorożki, leżały opony samochodów… Ze składów kolejowych wyciągano mąkę i cukier. Ktoś napchał do taczki kilka bidonów nafty i teraz mu sąsiedzi kazali się dzielić - doszło do bójki. Źle było i zdawało się, że gorzej być nie może… Tak się złożyło, że po kilku miesiącach, w październiku tegoż 1920 roku, znów byłem w Wilnie, zajętym przez wojska litewskie. Miasto wyglądało, jakby się dźwigało z ciężkiej choroby. Wybiedniałe pustymi ulicami, ledwo się po jezdni i chodnikach ruszające. Wojska litewskiego mało. Raz przechodziłem, jak pod Ostrą Bramą stępa przejechał pluton huzarów z czapkami w garści, przy rosyjskich „sza szkach” i w niemieckich mundurach. Poza tym snuli się oficerowie pojedynczo, białe i żółte otoki czapek. Milicja w zielonych opaskach. Cukiernia „Birute - Świtezianka - Rudnicki”, zmieniająca już po raz trzeci orientację państwową, grała od ucha kwartetem. Bandytyzm na prowincji rósł, bezpieczeństwo malało. Przy kompletnym wyczerpaniu materialnym, znużeniu moralnym, handrze i wileńskim: „Niechaj ich kaczki” gruntowano stolicę Republiki Litewskiej, która zabłysnąć miała dawnymi promieniami Wielkoksiążęcej Litewskiej Korony. Nie szło. Wypadało orać w opornym i niewydajnym gruncie wileńskim, tyłu języcznym i zdezorientowanym do zgrzebnej koszuli. Byle Jaszuny, Michaliszki, Troki czy Mejszagoła to inna orientacja, inne prądy, inne nastroje. Władze litewskie dokonywały licznych aresztów na prowincji. W różnych posterunkach i komendaturach widziało się dużo kożuchów i siermięg chłopskich. Na ławkach siedzieli ludzie podejrzewani ciągle o służbę w armii polskiej, to o przechowywanie zbiegłych żołnierzy. Każdy się przed pewną kulą w łeb wykręcał, wymigiwał albo niewinność udowadniał. Z drugiej jednak strony zachowanie wojsk litewskich po wsiach było więcej niż poprawne. Armia litewska walcząc z ogromną trudnością wewnętrznej karności wprowadzała moment propagandowy, bardzo ważny na naszych zdezorientowanych politycznie ziemiach, nie wyzyskiwany przez żadną armię od roku 1914. Rabunki były rzadkością, za ser czy chleb płacono, starano się poprawność zachowania doprowadzić do ideału. Było to hasło obliczone na wzbudzenie przekonania: „nareszcie swoi”! W praktyce się to nie udało i zresztą czasu nie było. Podówczas armia polska sforsowawszy Niemen przez Druskieniki szła na Lidę. Trzeba przyznać armii litewskiej, że walczyła z wielkimi trudnościami w łonie własnych szeregów. Bo wojna tego rodzaju, jak z Polską, była dla jednych żywiołowo popularna, dla innych wprost ciężka i nie do pojęcia: kto swój, kto wróg?! Co tu gadać, brat spotykał brata na froncie. Taki sam stosunek był do jeńców polskich: bardzo wrogi albo wręcz braterski. W obecnym Kasynie Garnizonowym przy ul. Mickiewicza 13 mieściła się „Komendantura”. Miasto, jak się rzekło, było opustoszałe. Lokali pod biura i ministerstwa w bród i pod mieszkania luksusowe urzędników. Generalne przenosiny z Kowna do Wilna już się odbyły. Tym większy był cios dnia 8 października, gdy wojska generała Żeligowskiego ruszyły na Wilno. Ewakuacja. W ciągu dwunastu godzin trzeba było ewakuować miasto, przedmioty dnia powszedniego, nadzieje przyszłości. Naturalnie chaos panował ogromny, a na dworcu ścisk nie do opisania. W wagonach nie było miejsca. Rodziny urzędników pozostały w Wilnie. Do wieczora wszystko ucichło, miasto spało spokojnym, cichym snem steranego wrażeniami człowieka. Ale już od samego rana gorączkowo oczekiwano zmian. Zarechotał pierwszy kulomiot i zaraz umilkł. Gdzie? Podobno na lidzkim gdzieś trakcie. Poza tym panowała cisza. Zajęcie Wilna odbyło się zupełnie inaczej, niż tylokrotne od roku 1915 zmiany. Nie było wielkich przemarszów wojsk, zgiełku, rabunków, huku wysadzanych mostów, ni strzałów armatnich. Zerwałem się na urywane strzały karabinowe, od strony dworca dochodzące. Pobiegłem w tamtą stronę. Kilku żołnierzy litewskich ostrzeliwując się przebiegało przez tor kolejowy. Jeden z nich szedł w nowym, ładnym mundurze, bez broni, z wystraszoną twarzą. Oddał karabin jakiejś dziewczynie, która go prowadziła. Nie wiedział, co ma z sobą robić. Na ulicy Wielkiej leciał tłum wyrostków. Trzech z nich trzymało karabiny wysoko ponad głową. Wrzeszcząc biegli w kierunku ulicy Zamkowej, skąd dochodziły wystrzały. Tłum zwolna poczynał się zbierać i wylęgać z domów. Nagle przemknął samochód, w którym zamigotało francuskie kepi i angielska czapka. Wszystko parło na Plac Katedralny. Pierwsi ułani. Zamachano czapkami, tu i owdzie wołano: „Niechaj żyją”! W Cielętniku samotny leżał żołnierz litewski. Leżał opodal dawnego pomnika Puszkina, leżał zabity. Skurczony, z twarzą na zgiętym ramieniu, druga ręka daleko odrzucona. Ktoś mu czapką z żółtym otokiem nakrył czaszkę, pewnie przebitą kulą. Z ulicy Mickiewicza dochodziły ciągłe owacje. Ruszyli nagle do Mostu Zielonego. Przy wejściu na most leżał drugi trup żołnierza litewskiego. Od strony kościoła św. Rafała, z ulicy Wiłkomierskiej zarechotał straszliwie karabin maszynowy. Celownik brał górą. Kule uderzały w mury domów, dzwoniły w wiązaniach mostu. Za chwilę rechot ustał. Ostatnie działo na odzyskanym szańcu.

Osoby powiązane:

Czas powstania:

XV-XVI

Twórcy:

Michał Enkinger (budowniczy; Lwów)(podgląd)

Publikacja:

09.09.2023

Ostatnia aktualizacja:

14.06.2025
rozwiń

Załączniki

1

Projekty powiązane

1
  • Ostra Brama w Wilnie, fot. Stanisław Szalay
    Polonika przed laty Zobacz